Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Sprawę na ostrzu noża stawiali biskupi. Przede wszystkim abp Wiktor Skworc z Katowic, który podczas ostatniej pielgrzymki kobiet do Piekar Śląskich, domagając się całkowitego zakazu handlu w niedzielę, stwierdził, że dniem świętym nie można handlować. – Rodzina potrzebuje nie tylko pomocy finansowej, czyli programu 500 plus, ale także czasu dla siebie. Potrzebuje programu „Niedziela plus” – mówił w Częstochowie.
Po drugiej stronie sporu są przedstawiciele pracodawców. Henryka Bochniarz, prezydent Konfederacji Lewiatan, powołując się na badania sugeruje, że w wyniku ograniczenia handlu pracę może stracić nawet 40 tys. osób.
Podzielona jest także lewica. Podobnie jak związkowcy. OPZZ ustami swojego doradcy, Piotra Szumlewicza, podkreśla, że najważniejsza jest praca: – Dla nas kluczowe są przede wszystkim wyższe płace za pracę w niedzielę. I to nie tylko w handlu, ale we wszystkich branżach. Chcieliśmy, żeby była to dwuipółkrotność tego, co pracownik otrzymuje za pracę w dni powszednie. Rządzący nie przedstawiają tu żadnych propozycji. Co więcej, PiS proponuje niespójny projekt, który idzie w złym kierunku.
Z kolei Justyna Samolińska z partii Razem stwierdziła niedawno, że „prawo człowieka do tego, żeby spędzić cały dzień na zakupach, jest mniej istotne niż prawo człowieka, który pracuje w handlu, do tego, żeby odpocząć”.
W całej dyskusji przewijają się argumenty skrajne. Dla PiS najważniejsze wydają się te kulturowe. Trudno jednak przypuszczać, żeby zamknięcie galerii handlowych w niedziele – które od dawna stały się przestrzeniami nie tylko handlu, ale także kultury – nagle sprawiło, że rodziny, zamiast spacerować po sklepach, wybiorą się do parku. Z drugiej strony trudno nie zgodzić się z uwagą o paternalizmie takiego rozwiązania: dlaczego to rząd ma decydować, jak obywatele spędzają niedzielę?
Można się raczej spodziewać, że „przemęczona kasjerka w sklepie wielkopowierzchniowym”, która stała się symbolem tego sporu, zamiast niedzielę spędzać przy kasie, spędzi ją przy zlewie. Bo – jak słusznie zauważa Jakub Dymek na portalu krytykapolitycza.pl – gdyby chodziło o ten czas na kościół, to wystarczyłoby przecież wprowadzić zakaz handlu wyłącznie do południa. A na serio: jeśli Solidarność tak martwi się obowiązkami kobiet, to jest szereg całkiem realnych rzeczy, jakie można zrobić, aby ułatwić im życie zawodowe.
Zwolennicy ograniczenia handlu powołują się także na przykład zachodni. W Niemczech sklepy w niedzielę są zamknięte. Choć ostatnio i tu pojawiły się wyjątki i pomysły na liberalizację ustaw. Pewne jest natomiast, że mieszkańcy miast granicznych przyjeżdżają na zakupy do Polski i zostawiają tu pieniądze. Ograniczenie handlu może zatem mieć wpływ na dochody mieszkańców tamtych okolic.
PiS właśnie ogłosił, że do końca roku uchwali ustawę, która stanowi, że sklepy będą otwarte w co drugą niedzielę. Nie jest to z pewnością na rękę Kościołowi, który domagał się kategorycznego zakazu. Nie jest też na rękę pracodawcom, bo dla związkowców co druga wolna niedziela może być narzędziem do postulowania w przyszłości o objęcie zakazem każdej niedzieli.
Czy zyskają na tym kompromisie kasjerki? O tym się jeszcze przekonamy. Pewne jest jedno: dwa razy w miesiącu nie pójdą w niedzielę do pracy, czyli nie dostaną za to wynagrodzenia. I nadal otwarte pozostaje pytanie, dlaczego kelnerki i kelnerzy, bileterzy w kinach, parkingowi itd., którzy także pracują w niedzielę, są gorsi od sprzedawców – i im już wolna niedziela nie jest potrzebna. ©℗