Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Od wtorkowego wieczoru 27 czerwca w aglomeracjach Paryża, Lyonu, Tuluzy i wielu innych miast dochodziło do serii ostrych starć manifestantów z siłami porządkowymi. Tylko w nocy z czwartku na piątek, gdy zamieszki trwały nadal na imigranckich przedmieściach m.in. Paryża, Nantes czy Marsylii, zatrzymano ponad 660 uczestników zajść, a rannych zostało prawie 250 policjantów (według danych francuskiego MSW).
Do stłumienia zamieszek minister spraw wewnętrznych Gérald Darmanin wysłał zmasowane siły żandarmerii i policji, w tym oddziały komandosów – łącznie kilkadziesiąt tysięcy ludzi.
Zapalnikiem tego społecznego wybuchu było dramatyczne zdarzenie, do którego doszło we wtorek 27 czerwca rano w podparyskim Nanterre. Kierowca mercedesa AMG, siedemnastoletni Nahel M., zginął od kuli policjanta, gdy próbował uniknąć kontroli drogowej.
Nagrania wideo z miejsca wypadku, a także zeznania świadków wskazują, że tuż przed feralnym zdarzeniem funkcjonariusz przeprowadzający kontrolę (razem ze swoim kolegą) mierzył z pistoletu w stronę młodego kierowcy. Strzelił w momencie, kiedy samochód Nahela M. znów poderwał się do przodu. Jak twierdzi prokuratura, nie potwierdzono pierwotnej tezy, że policjant działał w obronie koniecznej. Decyzją organów śledczych postawiono mu zarzut „zabójstwa z premedytacją” i osadzono w areszcie. Według czwartkowego oświadczenia adwokata policjanta, poprosił on rodzinę ofiary o wybaczenie.
Te słowa przyszły jednak za późno, żeby powstrzymać lawinę oburzenia. W internecie, gdzie krążyło nagranie z zajścia w Nanterre, wzywano do osądzenia winnego, a także do „pomszczenia Nahela”.
Prezydent Emmanuel Macron próbuje za wszelką cenę uspokoić nastroje. Zaraz po śmierci nastolatka nazwał zachowanie policjanta „niezrozumiałym” i „niewybaczalnym”. Jak zauważają media francuskie, Macron chce uniknąć powtórki dramatu „płonących paryskich przedmieść” z roku 2005. Wszyscy Francuzi mają w pamięci, jak w podparyskim departamencie Seine-Saint-Denis doszło wtedy do gwałtownych zamieszek – trwały aż trzy tygodnie – po tym, jak dwaj nastolatkowie zostali śmiertelnie porażeni prądem w trakcie ucieczki przed policyjnym pościgiem. Można domyślać się, że francuskie władze zachowują się teraz bardzo ostrożnie, bo boją się obudzić demony przeszłości.
Zamieszki na przedmieściach próbuje wykorzystać opozycja w parlamencie – zarówno skrajnie prawicowa i antyimigrancka partia Marine Le Pen, jak też radykalna lewica pod wodzą Jeana-Luca Mélenchona. Ta pierwsza zachowuje się dotąd powściągliwie, licząc, że możliwa dalsza eskalacja zajść na imigranckich przedmieściach umocni w społeczeństwie nastroje niechętne imigrantom. Z kolei Mélenchon frontalnie atakuje siły porządkowe, głosząc, że „policja zabija”.
Śmierć w Nanterre stawia wiele pytań. Jedno z nich – niezmienne właściwie od pół wieku – to problem mieszkańców ubogich imigranckich przedmieść, którzy mają poczucie, często słuszne, życia na innej planecie niż klasa średnia z dużych miast.
Druga kwestia to temat bezprawnych działań francuskiej policji. Dziennik „La Croix” zauważa, że obecne prawo – obowiązujące od 2017 r. – pozostawia policjantom zbyt dużą swobodę w używaniu broni palnej, co, zdaniem gazety, może być powodem nadużyć i bezkarności funkcjonariuszy. W minionym roku, podaje „La Croix”, we Francji policjanci spowodowali śmierć 13 osób jedynie za to, że „odmówiły one zastosowania się do (ich) poleceń”; w większości tych spraw funkcjonariusze nie byli potem niepokojeni przez wymiary ścigania.
Jest wreszcie pytanie trzecie i chyba kluczowe: o przemoc jako metodę załatwiania problemów społecznych. Co najmniej od czasu wystąpień ruchu Żółtych Kamizelek – rozpoczętej od jesieni 2018 r. fali oddolnych masowych protestów przeciw rosnącym kosztom życia i przeciwko elitom politycznym – Francja cieszy się wątpliwą reputacją kraju rozdartego, pogrążonego w chaosie. I do tego kraju, gdzie – jak mówią otwarcie sami Francuzi – bez zrobienia porządnej „zadymy” na ulicach nie można osiągnąć swoich postulatów, postawić na swoim.
Obecne zamieszki – podobnie jak niedawne masowe protesty przeciw reformie emerytalnej, które często kończyły się scenami przypominającymi uliczną partyzantkę – zdają się potwierdzać tę smutną opinię. Co gorsza, wciąż nie widać wyjścia z tej spirali społecznej przemocy.
Tekst ukończono w piątek 30 czerwca.