Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
MICHAŁ SOWIŃSKI: Kolekcja kamiennych rzeźb i detali architektonicznych ma na Wawelu długą tradycję.
BEATA KWIATKOWSKA-KOPKA: W 2014 roku otwarliśmy część ekspozycji „Wawel Podziemny. Lapidarium” w obrębie wystawy „Wawel Zaginiony”. Okazało się, że mamy na tyle dużo obiektów, że możemy z nich ułożyć niejedną opowieść. Dlatego już za chwilę otwieramy jej kolejną część, gdzie wszystko, co pokazujemy w tych salach, będzie miało swoją kontynuację.
O tamtej części opowiemy osobno w specjalnie poświęconym temu serwisie internetowym. Przypomnijmy, co już teraz można oglądać.
Pierwsza sala poświęcona jest opowieści o rekonstrukcji dziedzińca arkadowego. Gdy 1905 roku Austriacy wycofali się z Wawelu, rozpoczęła się wielka dyskusja na poziomie doktrynalnym – później oczywiście przełożona na praktykę konserwatorską. Chodziło o to, jak restaurować Wawel i inne zabytkowe obiekty. Była to gorąca debata pomiędzy gronem lokalnych konserwatorów, na czele z profesorem Stanisławem Tomkowiczem, a przedstawicielem władz austriackich, czyli Maxem Dvořákiem, uczniem Aloisa Riegla. Przedstawiciele pierwszej opcji chcieli przywrócić dawną, renesansową urodę dziedzińca arkadowego, usuwając wszystkie obmurowania. De facto chodziło im o rekonstrukcję oryginalnej formy Wawelu. Dvořák z kolei uważał takie myślenie za anachroniczne, bo zgodnie z obowiązującą ówcześnie doktryną konserwatorzy nie mieli prawa usuwać kolejnych nawarstwień historycznych – niezależnie od swoich sympatii czy antypatii. Jego zdaniem wszelkie artefakty powinno się zabezpieczać i przedłużać ich żywot, a nie przywracać im dawną formę.
Wygrała opcja rekonstruktorów.
Tak, postanowiono przywrócić renesansowy charakter Wawelu. Rozpoczęły się prace pod kierunkiem Zygmunta Hendla. Szybko okazało się jednak, że większości detali architektonicznych była w fatalnym stanie, trzeba było więc zastąpić je kopiami. Oryginalne fragmenty będzie można podziwiać na podziemnej wystawie, między innymi elementy kolumny II piętra krużganków: bazę, przewiązkę, kapitel i nasadnik w kształcie dzbanuszka – konstrukcja bardzo charakterystyczna właśnie dla Wawelu. Nasze lapidarium to nie tylko wystawa o kamieniach, które udało się uratować przed niszczącym działaniem czasu, ale także o ludziach, którym Wawel zawdzięcza swój dzisiejszy kształt.
Czyli komu jeszcze?
Przede wszystkim Tomaszowi Prylińskiemu, autorowi projektu odnowienia zamku królewskiego, który w latach 1880–1882 przeprowadził w części północnej i wschodniej wykopaliska – biorąc pod uwagę dzisiejsze standardy, nie nazwałabym ich badaniami archeologicznymi… Niemniej udało mu się odkopać pokaźny zbiór detali architektonicznych, zwanych podówczas „ułomkami”. Posłużyły mu one do rekonstrukcji wspaniałej szaty dekoracyjnej rezydencji królów polskich.
Do jakiego stopnia udało mu się zrealizować ten projekt?
Wykopał przeszło 400 fragmentów, które pieczołowicie zinwentaryzował, po czym złożył je w szopie, kiepsko zabezpieczone, zarówno przed warunkami meteorologicznymi, jak i wandalami oraz złodziejami. Losy tej kolekcji, w dużej mierze dziś rozproszonej i zagubionej, to temat na osobną, burzliwą historię. Trzeba pamiętać, że do 1905 roku na Wawelu stacjonowały wojska austriackie, które, delikatnie mówiąc, niezbyt dbały o to miejsce. Później, między 1905 a 1939 rokiem dzięki pracom Hendla, później także wybitnego architekta i konserwatora zabytków Adolfa Szyszko-Bohusza, kolekcja wzbogaciła się o wiele nowych elementów.
O czym jeszcze opowiada wystawa Lapidarium?
Każdy kamień, który tu pokazujemy, ma swoją historię. W ciągu tych kilkudziesięciu lat inwentaryzacji i badań poszczególnych fragmentów udało nam się niekiedy zrekonstruować większe całości. Na przykład jeśli chodzi o okna, najwięcej mamy elementów obramowania wewnętrznego – lasek, czyli części pionowych i ślemion, czyli części poziomych. A to dlatego, że Austriacy, zmniejszając otwory okienne w celach militarnych, po prostu wyłamywali je w całości. A my dziś próbujemy je na nowo ułożyć.
Jak puzzle?
Jestem archeologiem i moja praca polega na scalaniu obrazów przeszłości z okruchów. Zbigniew Herbert mówił, że ruina powinna ewokować – bardzo to pasuje do naszej misji, bo pokazujemy fragmenty, ale przede wszystkim pozwalamy zwiedzającym uruchomić wyobraźnię. Dziś można oczywiście posługiwać się różnymi technikami multimedialnymi, ale robimy to powściągliwie. Cały czas też podkreślamy, że materialna spuścizna przeszłości miała swój aspekt niematerialny. Wiedzieli to już starożytni, choćby Konstantyn Wielki, który przewoził z Rzymu do Konstantynopola fragmenty świątyń. Kolejni władcy na przestrzeni wieków kontynuowali tę tradycję. A u schyłku XVIII wieku, wraz z nastaniem estetyki romantyzmu, wszelkie ruiny i okruchy przeszłości znalazły się w centrum zainteresowań.
Wszystkie fragmenty da się w ten sposób zidentyfikować?
W drugiej sali wystawy mamy ciekawy obiekt. W trakcie prac archeologicznych na dolnym tarasie ogrodów królewskich odsłonięto fundamenty budowli, która do dziś co do swojej funkcji nie została określona. Na koronach murów leżała olbrzymia liczba fragmentów, które po zinwentaryzowaniu ułożyły nam się w zespoły archiwolt i płycin. Postanowiliśmy je tu pokazać jako lapides viventes, żywe kamienie – drobne ułomki, mogące stworzyć ciekawą całość.
Dużo historii w każdym kamieniu.
Na zebrane na wystawie fragmenty można patrzeć na różne sposoby. Podstawowy opis zawarty na karcie detalu, czyli materiał, technika, datowanie, a potem próba złożenia tego w całość i wpasowania w jakiś kontekst to jedno. My zachęcamy, żeby spojrzeć na te fragmenty szerzej, bo przecież każde dzieło architektoniczne swój charakter ma wpisany właśnie w detale.
Każda sala ma też inny tytuł.
Jedna dotyczy historii restauracji detali, inna poświęcona jest Szyszko-Bohuszowi, który był wielkim kreacjonistą – miał z tego powodu wielu zwolenników, ale i przeciwników.
Co to znaczy?
Pozwalał sobie na projektowanie wielu elementów według własnej wizji, oczywiście z zachowaniem historycznego charakteru miejsca. Na nowej wystawie pokażemy jeden z portali stworzony przez niego.
Dlaczego podziemia?
Bo to najbardziej autentyczna część Wawelu. Piwnice pod wschodnim skrzydłem pałacu zachowały swój oryginalny, XVI-wieczny charakter. Tam też przetrwały resztki dawniejszego, jeszcze gotyckiego zamku – tam będziemy opowiadać o baszcie Jordance czy o fragmencie skrzydła południowego, który zachował się pod dziedzińcem. Będzie to opowieść o architekturze rezydencji i jej dekoracji.
Część lapidarium była niszczona w przerażający sposób.
Austriacy, a później Niemcy wykorzystywali te kamienie do utwardzania nawierzchni i wzmacniania fundamentów. Na wystawie pokazujemy ścianę, w której widać wiele takich fragmentów, niektóre z nich pochodzą na przykład z Kaplicy Zygmuntowskiej. Trudno wytłumaczyć to tylko ignorancją czy pragmatyzmem – musiała być w tym nienawiść do polskiej kultury.
Z Pani opowieści wynika, że istnieje więcej niż jeden Wawel.
Nie ma jednej, prawdziwej historii Wawelu. Każdy buduje ją sobie z fragmentów, więc siłą rzeczy mamy do czynienia z subiektywnymi opowieściami. Dlatego zależy nam, żeby pokazywać jak najwięcej jego warstw, żeby zwiedzający mogli zobaczyć pełną historię tego miejsca. Nowa wystawa będzie składać się z sześciu sal, a każda z nich będzie poświęcona innemu wątkowi. Detale architektoniczne najczęściej na wystawach pojawiają się jako dodatek, a tu będą stanowić główny wątek ekspozycji. Zawsze można znaleźć kontekst, dzięki któremu kawałek obrobionego kamienia, zazwyczaj obojętnie omijany przez zwiedzających, stanie się fragmentem fascynującej opowieści o przeszłości.
Rozmawiał Michał Sowiński
DR BEATA KWIATKOWSKA-KOPKA – kustosz dyplomowany, kierownik Działu Archeologii i Rezerwatów Wawelu.