Unia: niedokończony projekt

Czy kryzys w "Eurolandzie" zmieni Unię? Historia integracji europejskiej - jak cała historia Europy - jest opowieścią o jednym wielkim kryzysie. Kryzysie, który był zarazem jednym z etapów ewolucji wspólnoty europejskiej.

01.06.2010

Czyta się kilka minut

Tak pewnie będzie i tym razem. Nie ma zatem sensu rozpatrywać dziś scenariuszy rozpadu Unii Europejskiej. Nawet jeżeli - w co trudno uwierzyć - konstrukcja europejska weszła w fazę schyłkową, to proces ten nabierze kształtów dopiero z perspektywy czasu. A i tak historycy będą kiedyś toczyć spór, czy początkiem końca Unii był koniec "zimnej wojny", wojna w Iraku, czy też odrzucenie przez Holendrów i Francuzów traktatu konstytucyjnego.

Chwila przykrej prawdy

Obecne "greckie" kłopoty Unii dobitnie pokazują, że jest ona dzisiaj przede wszystkim niedokończonym projektem gospodarczym, a nie zarysem unii politycznej. Tak długo, jak rozkręcona gospodarka światowa zapewniała wzrost, a rynki finansowe traktowały obligacje państw strefy euro jako niezwykle bezpieczne, fakt ten można było ignorować.

Niemalże dekadę temu Europejczycy mogli sobie zatem pozwolić na luksus sporu o wojnę w Iraku albo o to, kto jest "lepszym" Europejczykiem. Pamiętnemu rozpadowi na starą i nową Europę towarzyszyła specyficzna narracja, której twórcy w rodzaju filozofów Jürgena Habermasa i Jacques’a Derridy ekscytowali się tłumami, przez ulice miast Europy Zachodniej z portretami George’a W. Busha wystylizowanego na Hitlera. Habermas i Derrida widzieli w tym narodziny europejskiego demosu.

Dzisiaj ów demos jest podzielony przez kryzys strefy euro - na tych, którzy tracą, i tych, którzy uważają, że ci pierwsi są sobie sami winni. A za kilka lat nowe pokolenia Greków, Portugalczyków czy Włochów zaczną - wzorem swych dziadków - emigrować za Atlantyk, uciekając przed stagnacją narodowych gospodarek, przygniecionych przez bilionowe kredyty.

Spóźniona pomoc - najpierw dla Grecji, a potem w ogóle dla stabilności wspólnej waluty - i trwające na naszych oczach kłótnie o warunki jej udzielenia oraz o to, kto i jaki powinien ponosić w niej udział, ma jednak ten plus, że sprowadza debatę w Europie do realnego wymiaru, który jest zarazem bliski obywatelom.

Coraz mniej suwerenności?

Stawiając proste pytania instytucjom, które już dawno zapomniały, po co zostały utworzone, kryzys gospodarczy demokratyzuje Unię w stopniu o wiele większym niż niegdysiejsze obrady Konwentu Europejskiego, mającego przygotować europejską konstytucję (co, jak wiadomo, się nie powiodło).

Propozycje Niemiec - a także, w łagodniejszej formie, Komisji Europejskiej - zmierzające w stronę zwiększenia kontroli Wspólnoty nad narodowymi budżetami oraz wprowadzenia wymiernych i bolesnych sankcji dla "grzeszników" są logiczne z punktu widzenia zachowania jakości wspólnej waluty. W dłuższej perspektywie integracja w jednym obszarze gospodarki wymusza dalsze zacieśnianie współpracy w innym. W ten sposób utworzenie unii celnej doprowadziło kiedyś do budowy wspólnego rynku, a następnie do unii gospodarczo-walutowej.

Problem polega na tym, że ten rodzaj stopniowej i cichej integracji sprawdzał się w okresie prosperity, gdy rządy skłonne były oddawać coraz większe obszary suwerenności pod wpływem zainteresowanych wzrostem dobrobytu społeczeństw. Proces ten nie zawsze był łatwy, ale skutecznie przepoczwarzył Wspólnotę Węgla i Stali sprzed pół wieku w dzisiejszą Unię.

Dlaczego zatem Grecy i inni nie mieliby przystać tym razem na fakt, że posiadanie euro musi prowadzić do większej konwergencji gospodarek i planowania budżetowego? Odpowiedź jest prosta: bo to pociąga za sobą konieczność oddania kolejnej porcji suwerenności narodowej, w sytuacji, gdy pogłębianie integracji politycznej nie prowadzi do wzrostu dobrobytu, ale oznacza kontrolę jednych państw przez drugie. Wchodzi zatem w obszar polityki zagranicznej, która ciągle pozostaje w Unii domeną państwa narodowego.

Chwila próby

Bez względu więc na charakter ostatecznego porozumienia - które będzie się zapewne opierać na bliższej koordynacji polityk budżetowych poszczególnych krajów - rozlewający się na Europę Południową kryzys grecki kończy pewien specyficzny sposób metody programowania integracji europejskiej: w oparciu o polityczną narrację, a nie o realia gospodarcze.

Tego kryzysu nie da się po prostu ani zagadać, ani zamieść pod dywan. Stawką jest nie tylko spokój społeczny w Unii, ale i przekonanie światowych rynków finansowych, że Unia Europejska jest wiarygodnym graczem.

W całej swej 53-letniej historii Unia nigdy jeszcze nie stała przed takim wyzwaniem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2010