Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czytamy aktualnie w liturgii Kazanie na Górze; ostatnio przyniosło nam ono następujące pouczenie: „Każdy, kto oddala swoją żonę – poza wypadkiem nierządu – naraża ją na cudzołóstwo; a kto by oddaloną wziął za żonę, dopuszcza się cudzołóstwa” (Mt 5, 31-32).
Podczas medytacji nad tym tekstem zatrzymało mnie słowo „naraża” – a stało się to za przyczyną św. Hieronima, który ów fragment tłumaczy o wiele mocniej: „facit eam moechari”, tzn. „sprawia, że ona popełnia cudzołóstwo” (wiele angielskich przekładów ujmuje rzecz jeszcze mocniej: „staje się przyczyną jej cudzołóstwa”). Hieronim idzie tu wiernie i dosłownie za oryginalnym tekstem Mateusza, w którym występuje greckie słowo poiéo – uczynić, zrobić; co uprawomocnia przekład: „czyni ją cudzołożącą”.
Nietrudno wyobrazić sobie protest. Jak to? Przecież ja nie każę jej grzeszyć. Ja ją tylko odsyłam, korzystam z tego, na co zezwala mi Prawo. Więc jestem w porządku. Jak mogę odpowiadać za decyzje i postępowanie kogoś, z kim się rozstałem i więcej nie utrzymuję kontaktu? Wszystko to są pytania, które, jak myślę, Jezus chce sprowokować; w konfrontacji z nimi może nam być bowiem dane właściwe rozumienie moralności.
Czy moralność jest jedynie odpowiedzialnością wobec prawa? Czy nie jest raczej odpowiedzialnością za drugiego człowieka? Czy prawo nie tego właśnie dotyczy? – odpowiedzialnych i właściwych relacji między ludźmi? OK. Jesteś w porządku wobec prawa... Co do litery zapewne tak, ale czy co do jego ducha (dla nas: Ducha!) również?
Czy osoba odesłana, z którą prawnie się rozstałeś, w żaden sposób już cię nie obchodzi? Czy drugi człowiek to jedynie problem, którego się wreszcie mogłeś pozbyć? A może jest problemem, który ty sam przez lata współ-stworzyłeś?
A samo rozejście się? Odbyło się tak, by nie pogłębić jeszcze bardziej owego problemu? Myślisz, że nie zostawiło śladów: w emocjach, we władzy podejmowania decyzji, w percepcji dobra i zła, w konsekwentnym przekonaniu co do ich obowiązywalności?
A wiesz, co się z tą osobą dzieje? Czy stanęła na własnych nogach? Czy ma środki do życia? Czy otrzymała drugą szansę? A jeśli nie?
Wszystko to rodzi w sumieniu, nie w paragrafach „kodeksu”, pytanie: ile mojego sprawstwa jest w czynach kogoś, kogo bezpowrotnie odesłałem od siebie? Prawdą jest, że takie decyzje niekiedy w życiu są nie tylko usprawiedliwione, ale wręcz konieczne. Bez konfrontacji z Jezusowym pouczeniem nie zdajemy sobie jednak do końca sprawy z ich znaczenia. Można np. zapytać, czy Kościół (diecezja, zakon), którego ksiądz został „przeniesiony do stanu świeckiego”, już w żaden sposób nie odpowiada za niego i jego czyny? De iure zapewne nie. Ale de Spiritu?
Czy społeczeństwo, które odsyła człowieka do więzienia, zwalnia się z jakiejkolwiek odpowiedzialności za niego? Czy w żaden sposób nie odpowiada za niego także wtedy, gdy on wyjdzie z więzienia?
Pytań wiele... Powtórzmy: właściwe odpowiedzi są w sumieniu, nie wyłącznie w paragrafach. ©