Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Mam to?” – pyta w przebłyskach samoświadomości chorujący na alzheimera Gerard. Bo wcześniej miała „to” jego matka i babcia. Beata Dzianowicz nakręciła film, który jak żaden dotychczas opowiada o rodzinnej dynamice zakłóconej przez nieuleczalną chorobę. A należy ona do kategorii tych, na którą z automatu „chorują” wszyscy bliscy i z racji dziedzicznego charakteru kładzie się też cieniem na ich przyszłości.
Mimo nagród na festiwalach „Strzępy” nie zyskały dotychczas należnego im wybrzmienia, dlatego warto dzisiaj nadrobić tę zaległość. Albowiem film bez taryfy ulgowej pokazuje, jak choroba rozrywa rodzinną tkankę od środka, zaś jego finałowa wymowa raczej nie dla wszystkich stanowić będzie oczyszczenie.
Pewnego dnia Gerard, owdowiały profesor śląskiej politechniki (w tej roli nagrodzony w Gdyni świetny Grzegorz Przybył), zawiesza się na wykładzie, co wtedy jeszcze mogło być zabawne. Następnym razem będzie gorzej – na oczach studentów sika do stojących w sali kwiatów doniczkowych. Z czasem staje się zagrożeniem dla domowników: syna, synowej, nastoletniej wnuczki, i swoim własnym wrogiem. Czy w sytuacji, kiedy wysiada także jego pamięć emocjonalna, pozostaje nadal sobą?
Podobnych wątpliwości nie ma jego syn Adam (Michał Żurawski) i choć pod wpływem ojcowskiej choroby zaczyna sypać się jego związek z Bogną (Agnieszka Radzikowska), a córka nie poznaje w mężczyźnie biegającym nago po mieszkaniu dawnego dziadka, syn nadal widzi w nim kogoś więcej niż beznadziejny przypadek kliniczny. Rozpaczliwe próbuje przywrócić mu godność i ulżyć w cierpieniu, przez co zawala na innych ważnych frontach. Jest w tej desperacji również całkiem zrozumiały lęk, że kiedyś i jego „to” spotka.
Dzianowicz, jak na dokumentalistkę przystało, nakręciła swoją opowieść z imponującą znajomością rzeczy, z dużym uwrażliwieniem na szczegół i żywioł natury, rozpisując całą opowieść na cztery pory roku. Kreśląc przejmujące studium bliskości i zarazem obcości, nie próbuje, wzorem Floriana Zellera w głośnym „Ojcu” (2020), odtwarzać percepcji chorego na alzheimera, ani, jak Richard Glatzer i Wash Westmoreland w „Motyl Still Alice” (2014), grać na naszych emocjach.
Nie stawia też na gwiazdorstwo, bowiem wszystkie trzy główne role w tym filmie są wyciszone i wcale nie mniej dramatyczne. Swoją drogą, kino pokazujące tę skrajną postać otępienia najczęściej sięga po bohaterów należących do wykształconych elit – jakby edukacja i wyrafinowanie czyniły alzheimera jeszcze bardziej dotkliwym.
Na szczęście, nie dotyczy to „Strzępów”, choć rzecz dzieje się w kręgach współczesnej polskiej inteligencji. Nie dość, że reżyserka potrafi rzeźbić w codzienności, zwyczajności, swojskości, to jeszcze odsłania jakąś wstydliwą prawdę o chorobie Alzheimera. Że jest w niej coś pierwotnego, co przecież nosi w sobie każdy z nas, choć zwykle bywa głęboko ukryte pod warstwą szeroko rozumianej kultury i zdrowia psychicznego. Niewiele potrzeba, by się ujawnić i poszarpać wszystko na strzępy.
Czy Dzianowicz w takim właśnie stanie pozostawia swojego widza? To już pewnie zależy od indywidualnych doświadczeń i przekonań. W każdym razie, reżyserka dopełnia swoje filmowe puzzle jedną z najmocniejszych i zarazem najbardziej kontrowersyjnych scen w polskim kinie ostatnich lat, pytającą między innymi o granice poświęcenia i bliskości.
„STRZĘPY” – reż. Beata Dzianowicz. Prod. Polska 2022. Netflix, TVP VoD, MOJEeKINO, Premiery CANAL+.