Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Sprawa wyroku skazującego za aferę gruntową z 2007 r. to już cała polityczna epopeja, która w tych dniach zamiast zmierzać do puenty, otwiera kolejny dramatyczny rozdział. Niestety, mocno szkodzący polskiemu państwu i nakładający się na dramatyczny konflikt, dominujący polską scenę polityczną od 2005 r.
Zapewne można było nie dopuścić do aż takiej eskalacji, tyle że obecny rząd i marszałek Sejmu mieli niewiele instrumentów, żeby to zrobić. Kamiński i Wąsik skazani zostali w grudniu przez niezawisły sąd i, wbrew twierdzeniom polityków PiS, politycy nie mieli z tym wyrokiem nic wspólnego. Werdykt był w jakimś stopniu potwierdzeniem poprzedniego wyroku z roku 2015, po którym prezydent Andrzej Duda ułaskawił obu polityków PiS, choć nie był on jeszcze prawomocny. Z tego powodu nieskuteczność ułaskawienia stwierdził już w 2017 r. Sąd Najwyższy, a grudniowy wyrok Sądu Okręgowego na Wąsika i Kamińskiego tylko z tego wynikał.
Obecna władza nie miała żadnego innego ruchu, jak doprowadzić do wykonania wyroku. Policja musiała doprowadzić Kamińskiego i Wąsika do aresztu, a marszałek Sejmu Szymon Hołownia musiał z automatu wygasić im mandaty poselskie. Gdyby którakolwiek z tych instytucji się zawahała, można by jej zarzucić niewywiązywanie się z obowiązków, a także tak wielokrotnie piętnowany przez Jarosława Kaczyńskiego imposybilizm.
Znacznie więcej możliwości wyboru sposobu postępowania miał prezydent Andrzej Duda. Można zrozumieć jego przywiązanie do konstytucyjnych prerogatyw, wśród których prawo łaski należy do bardzo ważnych. Jednak sposób reakcji prezydenta na decyzje sądów wobec jego decyzji o ułaskawieniu można niestety odbierać jako wyraz braku szacunku dla instytucji państwa i trójpodziału władzy. Jeżeli prezydent kierowałby się interesem państwa, powinien był oświadczyć, że w 2015 r. był przekonany, że ma prawo ułaskawić kogoś, kto nie został skazany prawomocnym wyrokiem, ale decyzja Sądu Najwyższego i wynikające z niej ponowne skazanie Kamińskiego i Wąsika przez Sąd Okręgowy wskazują, że takie prawo przysługuje tylko w przypadku prawomocnego wyroku. On więc ułaskawia obu polityków PiS jeszcze raz. Kropka.
Nawet jeśli prezydent uznaje te dwa wspomniane werdykty sądów za „polityczne”, a to sugerował w publicznych wypowiedziach, powinien je uszanować. Brak ich uznawania jest po prostu przejawem braku szacunku dla trójpodziału władzy i tego, że każda decyzja władz wykonawczych – a prezydent jest taką władzą – podlega ocenie władz sądowniczych.
Czy Andrzej Duda zostanie liderem polskiej prawicy?
Niestety, w przypadku tej sprawy prezydent zachowuje się nie jak strażnik państwa i konstytucji, tylko jak polityk PiS. Wszystko, co mówi i robi – włącznie z demonstracyjnym zaproszeniem Kamińskiego i Wąsika do Pałacu i „ukrywaniem” ich tam przed policją – służy tylko Prawu i Sprawiedliwości, a nie państwu. Bo w interesie PiS jest eskalowanie tego konfliktu i budowanie na tym kapitału politycznego. Prezydent swoim postępowaniem właśnie go eskaluje, zamiast być stabilizatorem państwa. Ostatnim prezydentem, który tak postępował i który z powodów politycznych tak mocno nadużywał swoich konstytucyjnych prerogatyw, był w latach 90. Lech Wałęsa. Wtedy nazwane to zostało „falandyzacją prawa”, od nazwiska głównego prawnika Wałęsy, Lecha Falandysza.
Trudno powiedzieć, czy dziś jest ktoś, kto na Dudę ma kluczowy wpływ w tej sprawie. Czy jest to szef gabinetu Marcin Mastalerek, który według różnych relacji przekonuje obecnego prezydenta do objęcia w przyszłości przywództwa nad obozem PiS? Jeżeli tak jest, to oczywiście Duda swoim postępowaniem pomaga realizacji tej wizji, choć czyni to kosztem interesu państwa. I jeśli ktoś przy tej okazji ukuje jakiś termin na nazwanie postępowania prezydenta, w rodzaju „dudyzmu”, będzie on oznaczać ni mniej, ni więcej tylko postępowanie we własnym wąsko pojmowanym politycznym interesie kosztem interesu kraju i powagi sprawowanego urzędu.