Przyspieszenie

Mamy silny zwrot w historii świata. Nie da się wrócić do czasów sprzed ataku al Qaidy, nic też nie wskazuje na to, by pęknięcie angloamerykańsko-europejskie mogło się łatwo zabliźnić. Nasza polska chata z kraja, trochę jednak w tych przemianach uczestniczymy.

11.05.2003

Czyta się kilka minut

Wirus, który powstał w Chinach i spowodował nie tylko epidemię lokalną, mającą tendencję do rozszerzania się na świat cały jako pandemia, ale ponadto wyrządził ogromne szkody ekonomiczne, rozprzestrzeniając się jakby spiralą i atakując linie lotnicze, przemysł turystyczny i tak dalej, nazywany jest przez komentatorów europejskich chińskim Czarnobylem. Twierdzą oni optymistycznie, że nieszczęście tej epidemii wstrząsnąć może chińską władzą komunistyczną tak, jak Czarnobyl wstrząsnął Sowietami. W jednej z wsi, w której usiłowano stworzyć ośrodek kwarantanny, doszło już do poważnych protestów.

Szybkość, z jaką epidemia SARS się rozprzestrzenia, ściśle jest związana z przyspieszeniem technologicznym i łatwością przerzucania mas ludzkich samolotami z kontynentu na kontynent; przy okazji pasażerami stają się też wirusy. Pewien broker giełdowy - działo się to na początku epidemii - w ciągu jednego dnia był w Chinach i w Hongkongu, potem w Australii, następnie poleciał do Anglii, z Anglii do Niemiec, a z Niemiec do Kanady, zarażając kolejne osoby. Dwieście albo trzysta lat temu takie przeskoki byłyby niemożliwe.

*

Cała historia uległa zresztą przyspieszeniu, a szczególnie gwałtowny wzrost tej chyżości wywołały wydarzenia z 11 września 2001, czyli atak al Qaidy na wieżowce Manhattanu. Stany Zjednoczone, trafione gwałtownym bodźcem niby ostrogą, ripostowały, atakując Afganistan, a teraz Irak. Przewidywałem kilka tygodni temu na łamach „Tygodnika”, że nastąpi zmiana reguł gry, a nawet kart i atutów, i to się niestety sprawdza w sposób groźniejszy niż można było się spodziewać.

Pierwszą niespodzianką była łatwość, z jaką sterowane nową doktryną wojska amerykańskie doprowadziły system militarny Saddama Husajna do upadku. Druga odsłona tego dramatu, czyli budowanie demokracji, jaką obiecywali przedstawiciele administracji amerykańskiej, okazuje się bardziej skomplikowana. W najnowszym numerze „Foreign Affairs” jest duży artykuł o tym, jak należy brać się do zdemokratyzowania Iraku. Artykuł został napisany przed rozpoczęciem działań wojennych i autor jego twierdzi, że zadanie stojące przed Amerykanami jest niełatwe, ale nie takie znów trudne. Wydarzenia ostatnich dni wskazują, że trudności są jednak znaczniejsze, a kłopoty - obustronne. Z jednej strony mamy uruchomione nagle masy muzułmańskie, z drugiej - sprzeczne tendencje wewnątrz administracji amerykańskiej. Wedle Pentagonu powinno się w Iraku założyć co najmniej cztery stałe bazy, z drugiej strony Donald Rumsfeld mówi, że Amerykanie chcą z Iraku jak najszybciej odejść.

Wołania, żeby Amerykanie odeszli, bardzo się ostatnio nasiliły. Najsilniej słychać je na południu Iraku wśród szyitów, którzy, zdawałoby się, powinni być wdzięczni za wyzwolenie spod jarzma Saddama, ale ta arabska wdzięczność wygląda dziwacznie. Oglądałem w telewizji przerażające sfanatyzowane tłumy i półnagich, zalanych krwią mężczyzn, którzy się okładali kańczugami, wykrzykując rytmicznie, że państwo irackie powinno być islamskie, Amerykanie zaś mają pójść precz, i to najlepiej ze środy na piątek. Spodziewałem się, i słusznie niestety, że to nie koniec; rzeczywiście, wkrótce doszło do strzelaniny, podczas której marines położyli trupem kilkunastu demonstrantów. Gwałtowność wystąpień wskazuje na to, że masy muzułmańskie są nadzwyczaj zapalne, a sprawę pogarsza brak jednolitej hierarchii duchownej. Jedni imamowie mówią jedno, inni drugie, mułłowie są głównie antyamerykańscy, choć jest trochę pro-amerykańskich; jednego z takich proamerykańskich mułłów szyickich, który przyjechał z Iranu, współwyznawcy zaraz zabili.

Ekipa Busha była dobrze przygotowana do kampanii wojennej, nie ma natomiast pomysłu na polityczne rozwikłanie straszliwego irackiego kłębka sprzecznych interesów. Mamy tam szyitów, sunnitów, Kurdów, a nawet resztki starożytnych wschodnich obrządków chrześcijańskich, wszyscy ze wszystkimi teraz się spierają. Na tym tle dziwaczne zdało mi się wystąpienie wtelewizji irackiej emerytowanego generała Garnera, który znajduje się na samym wierzchołku tymczasowej władzy, przez Irakijczyków nolens volens nazywanej okupacyjną. Po pierwsze na sporych połaciach Iraku nie ma teraz elektryczności, po drugie - znaczna część Irakijczyków nie ma telewizorów, a tym bardziej misek satelitarnych, po trzecie zaś - jeśli ktoś nawet ma to wszystko, to na ogół nie rozumie języka, w jakim przemawiał do nichgenerał, trzeba więc było nadawać arabskie tłumaczenie.

Obecność baz amerykańskich w Iraku będzie nie tylko wyzwaniem, ale i zagrożeniem, zarówno dla Syrii, jak i dla Iranu. Iran był już dwukrotnie srogo ostrzegany, by nie posyłał swoich emisariuszy do mobilizowania społeczeństwa irackiego przeciwko Wielkiemu Szatanowi, jak tam ciepło nazywa się Amerykę. W mojej nieokiełznanej głowie zarysowała się już możliwość najgorszego rozwiązania, to znaczy frontalnego zderzenia amerykańsko-irańskiego. A wszystko zaczęło się jak czasem lawina w górach, kiedy jeden nieopatrznie zjeżdżający narciarz podcina całe zbocze śniegowe; gdyby nie 11 września 2001 roku i Osama bin Laden, wypadki nie potoczyłyby się w ten sposób.

Doszukiwanie się bezpośrednich kontaktów Saddama z al Qaidą wydawało mi się zawsze pomysłem dość ryzykownym z racji nikłych przesłanek. Ostatnio wygrzebano jakoby jakieś dowody, ale wiadomość ta należy do chmury plotek, które jak chmura piasku otaczają wojenne wydarzenia. Inna z plotek głosi, że w konwoju, który uwoził rosyjską ambasadę z Bagdadu do Syrii, znajdował się dobry stary Saddam Husajn z synami, i że dlatego konwój ów został przez Amerykanów ostrzelany, a Saddam ma obecnie gościć u Łukaszenki. To jest wersja Mossadu izraelskiego; rzeczywisty los dyktatora pozostaje nieznany.

Jeśli się człowiek trzyma tylko jednej wykładni wydarzeń, na przykład dając wiarę niezmożonym reporterom „Spiegla”, może przeczytać wyznania pewnej mieszkanki Iraku, która uważa, że pod Saddamem żyło się nieźle, a nawet dość miło; niewiasta ta jest Niemką, która przed trzydziestu laty wyszła za Irakijczyka. Natomiast w gazetach amerykańskich znajdujemy rzeczy straszliwe, na przykład fotografie młodego człowieka, któremu odcięto podczas tortur część języka, pozbawiając go zdolności mowy, albo relacje z więzień, w których po straszliwych mękach tracono licznych Kurdów. Dowiadujemy się też, że w Bagdadzie, choć po zniszczeniach wojennych jest on dopiero w połowie zelektryfikowany, nastąpił run na sklepy z nowym towarem, mianowicie miskami satelitarnymi. Warstwy oświecone łapczywie podobno oglądają serwisy BBC i CNN.

Niektórzy marines, a także i dziennikarze, usiłowali wywieźć z Iraku rozmaiteprzedmioty pochodzące z rabunku; kilka przypadków poszło już do prokuratury amerykańskiej. W Anglii u pewnego inżyniera celnicy znaleźli złocone kałasznikowy i noże z kolekcji Saddama. A równocześnie zabytki najdawniejszych kultur Mezopotomii zostały rozkradzione albo po prostu rozbite w proch przez tłum plądrujący bagdadz-kie muzea. Podobno rabunki prowadzone były częściowo na zamówienie, ale wiadomości, które zaczynają się od słowa „podobno”, jest sporo i trudno je zweryfikować.

Głębsze niż można było sądzić okazało się pękniecie jednoczącej się Europy. Francja Chiraca stała się teraz bardziej antyamerykańska niż Niemcy, ponieważ znajdujący się w opałach ekonomicznych Schroder wyciąga rękę do Busha. Propozycja amerykańska, byśmy dali cztery tysiące wojska, które uczestniczyłoby w zaprowadzaniu porządku w Iraku, wynika stąd, że Amerykanie czują, jak niezdrowo jest, kiedy tam sami siedzą. Wzmaga to rozpościerające się fale przekonania, że Amerykanie od Iraku rozpoczynają budowę nowego imperium. Oczywiście Bush i jego ludzie bronią się, że to nieprawda, ale tego rodzaju pogłoski zyskują tym większą polityczną wagę, im intensywniej się je powtarza. Anty-amerykanizm zyskał żyzną glebę, każdy krok Amerykanów jest niejako z góry traktowany jako kolejne agresywne działanie przeklętego imperium.

*

Mamy więc silny zwrot w historii świata. Nie da się wrócić do czasów sprzed ataku al Qaidy, nic też nie wskazuje na to, by pęknięcie angloamerykańsko-europejskie mogło się łatwo zabliźnić. Nasza polska chata z kraja, trochę jednak w tych przemianach uczestniczymy. Należałoby się napawać myślą, że nasza jednostka Grom, choć maleńka, jest w Iraku, aż tu nagle czytam, że wyższe polskie dowództwo pragnie ją zlikwidować. To dla mnie zupełnie niezrozumiałe, podobnie jak wiele innych faktów. Czytałem, że kolosalna korporacja amerykańska, która za prawie siedemset milionów dolarów odbudowywać ma iracką infrastrukturę, jeszcze przed wybuchem wojny przysłała do Polski przedstawicieli, którzy mieli rozważyć sprawę budowy u nas autostrad oraz innych przedsięwzięć, ale premier Miller nie przyjął ich w ogóle. To jeden z dowodów, że naszą polską specjalnością jest marnowanie szans.

Ciemnych plam jest wiele i nie przynoszą nam chluby. Trochę mnie pociesza, choć może nie doszczęśliwia fakt, że nie tylko my mamy zmartwienia ze zgnilizną klasy politycznej, nie ma prawie miejsca na świecie, które by nie było narażone na podobne fatalności. Arcybiskup Życiński mocno i nie bez racji natarł w „Rzeczpospolitej” na obecną ekipę rządzącą. Jeśli by jednak nawet udało się wyrugować Sojusz Lewicy Demokratycznej, to jako alternatywa pojawia się Lepper, który już się szykuje do rozdawania ministerialnych posad. Przyznaję, że napawa mnie to zgrozą. Jest jakaś fatalność losu w tym, że kiedy odchodzi jedna grupa polityków, nie widać nikogo, kto mógłby ich zastąpić z trochę większą nadzieją. Mamy w Polsce ludzi inteligentnych i utalentowanych wszędzie, tylko nie w elicie politycznej. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2003