Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W polityce czasem ciężko jest zobaczyć cokolwiek spoza zasłony dymnej górnolotnych haseł i patriotycznej frazeologii. Są jednak momenty, kiedy prawdziwe intencje wychodzą na jaw. Jeden z nich właśnie nadchodzi – to wybory do Parlamentu Europejskiego.
Nasi politycy kandydują do PE przede wszystkim z trzech powodów. Pierwszy, najrzadszy, to chęć szerszego zaistnienia w Brukseli, by stworzyć sobie szanse na aktywność polityczną na wyższym niż krajowy poziomie. W Parlamencie Europejskim rzadko się to zdarza, ale można tam nawiązać kontakty, które z czasem zaowocują.
Drugi motyw to potrzeba zagospodarowania polityka z jakiegoś względu w kraju niewygodnego. Tak było w pierwszych wyborach do PE z udziałem polskich kandydatów, w 2004 roku, gdy Platforma Obywatelska „wypchnęła” do PE Pawła Piskorskiego. Podobnie było w 2019 roku, gdy do PE kandydowała z PiS Beata Szydło, której w krajowej polityce trudno było znaleźć odpowiednie miejsce po niespodziewanym dla wielu odwołaniu z funkcji szefa rządu.
Wreszcie jest trzeci powód, najczęstszy i będący istotnym komponentem także przy występowaniu dwóch poprzednich. To motyw finansowy. Wysokie zarobki wiążące się ze sprawowaniem mandatu europosła, wciąż znacznie wyższe niż w krajowej polityce, powodują, że do Brukseli i Strasburga kandydaci lgną głównie po to, by napełnić kieszenie i zrobić sobie na kontach zapas na gorsze czasy.
Co z Kamińskim i Wąsikiem?
Parlament Europejski staje się dodatkowo atrakcyjny w sytuacji, gdy przyszłość polityczna macierzystego ugrupowania jest niepewna. Dziś w największym stopniu dotyczy to Prawa i Sprawiedliwości, które po oddaniu władzy znalazło się w głębokim kryzysie, a wyraźne pogubienie prezesa Jarosława Kaczyńskiego perspektywę odzyskania władzy czyni bardziej niż mglistą. Setki działaczy żegnających się dziś z etatami w urzędach i świetnie płatnymi synekurami w spółkach, funduszach i agencjach – wie, że powrót do nich nie będzie szybki i trzeba szukać nowego zajęcia.
Stąd też w PiS rozpoczęła się twarda walka o miejsca na listach do PE. Tym jest twardsza, im notowania sondażowe PiS bardziej spadają, zmniejszając pulę mandatów do zdobycia. Przeczekać trudne politycznie lata w PE (za blisko 10 tys. euro miesięcznie) chcą nie tylko obecni europosłowie, jak Adam Bielan, Joachim Brudziński, Ryszard Czarnecki, Patryk Jaki, Beata Kempa, Beata Mazurek, Jacek Saryusz-Wolski, Beata Szydło, Dominik Tarczyński, Jadwiga Wiśniewska czy Anna Zalewska. O kandydowaniu myślą także ci, którzy posłowania w Brukseli jeszcze nie zasmakowali, a chcieliby.
W grupie tej są prominentni politycy PiS: Ryszard Terlecki, Marek Suski, Marek Kuchciński, a także byli współpracownicy prezydenta Marcin Przydacz czy Paweł Szrot. Są też byli szefowie MSZ i ich zastępcy: Zbigniew Rau, Szymon Szynkowski vel Sęk, Paweł Jabłoński czy Arkadiusz Mularczyk.
Oprócz nich są także kandydaci, których start do PE wynika z politycznej konieczności – tak jak w przypadku Szydło w 2019 roku. Chodzi przede wszystkim o Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Miejsce w PE rozwiązałoby kwadraturę koła mandatów poselskich obu panów. Mówi się też o starcie byłego prezesa Orlenu Daniela Obajtka, nad którym gromadzą się czarne chmury prokuratorskich śledztw i (podobnie jak Kamińskiemu i Wąsikowi) przydałby mu się brukselski immunitet.
Harry Potter i aktywa państwowe. Czy Daniel Obajtek trafi do więzienia?
Problem w tym, że start tej trójki, zwłaszcza Kamińskiego i Wąsika, budzi (na razie skrywany) sprzeciw w PiS. Chodzi nie tylko o to, że pretendują do trudnych w zdobyciu mandatów. Niektórzy w PiS uważają też, że ich start obniży szanse partii, bo kampanię zdominuje sprawa Pegasusa i cyklicznie ujawnianych informacji (albo samych pogłosek), kogo podsłuchiwała poprzednia władza. To dodatkowo zwiększy wewnętrzne niesnaski w samym PiS, zwłaszcza jeśli komisja śledcza potwierdzi, że na liście inwigilowanych Pegasusem było wielu czołowych polityków tej partii. Trudno sobie wyobrazić, by takie działania można było prowadzić bez wiedzy prezesa, a to może pogłębić ferment w partii.
Największa afera PiS: Czy Pegasus pogrąży Mariusza Kamińskiego i innych byłych ministrów?
Co dalej z partią?
W PiS można usłyszeć, że jedną z konsekwencji tego wszystkiego – zwłaszcza jeśli wynik wyborów będzie znacznie poniżej oczekiwań – może być przyspieszona dekompozycja PiS i rozłam np. na dwie frakcje. Bardziej nacjonalistyczno-populistyczną, skupiającą Suwerenną Polskę, polityków „radiomaryjnych” oraz być może część Konfederacji, z Przemysławem Czarnkiem jako liderem. Oraz bardziej umiarkowaną, wspieraną przez prezydenta Andrzeja Dudę, być może pod przywództwem byłego premiera Mateusza Morawieckiego. Nie należy oczywiście zapominać o kilku innych politykach silnych w partii. Jednak niezależnie od tego, ile ujawni się frakcji w PiS, wszystkie mogą przez jakiś czas uznawać za lidera Jarosława Kaczyńskiego, ale jeśli forma prezesa będzie taka jak ostatnio, może się to szybko skończyć.
Niewykluczone, że wybory do Parlamentu Europejskiego 9 czerwca 2024 roku będą ostatnimi wyborami Prawa i Sprawiedliwości w obecnej postaci.