Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Rząd z Kinszasy zamierza wpuścić koncerny naftowe do parków narodowych Virunga i Salonga. Virunga, położona na pograniczu Demokratycznej Republiki Konga, Ugandy i Rwandy, na brzegu jeziora Edwarda i zboczach wulkanicznych pięciotysięczników jest jednym z największych i najstarszym w Afryce parkiem narodowym. Został założony w 1925 roku gdy Demokratyczną Republiką Konga, a także sąsiadującymi z nią od wschodu Rwandą i Burundi władali Belgowie (te ostatnie kraje przejęli po I wojnie światowej od Niemców). Zajmująca obszar prawie ośmiu tysięcy kilometrów kwadratowych Virunga jest jednym z najpiękniejszych zakątków całego kontynentu. Na jej północy wznoszą się góry Księżycowe, Ruwenzori, a na południu siedem porośniętych lasami tropikalnymi wulkanów, z których dwa, Nyiragongo i Nyamuragira wciąż są czynne. Od północy na południe, od brzegów jeziora Edwarda po brzegi Kivu, ciągną się zielone sawanny.
Virunga, a także wschodnie zbocza wulkanów, zajęte przez parki narodowe Bwindi w Ugandzie i Wulkaniczny w Rwandzie to jedyne na świecie miejsce, gdzie wciąż żyje około tysiąca górskich goryli. Poza nimi żyją tu także szympansy, słonie, hipopotamy i ponad dwieście gatunków innych zwierząt, w tym niespotykane nigdzie indziej okapi. Niezwykłość Virungi sprawiła, że w 1979 roku UNESCO wpisała ją na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego.
Pięć lat później na listę tę wpisany został też park narodowy Salonga, założony w 1970 roku w środku kongijskiego interioru, w dorzeczu rzeki Kongo. Salonga zajmuje obszar aż 36 tysięcy kilometrów kwadratowych, co czyni ją drugim po Amazonii, największym chronionym obszarem lasów deszczowych na świecie.
Prawdziwe bogactwa parków
Na początku lipca władze Demokratycznej Republiki Konga ogłosiły, że okroją oba parki narodowe o jedną piątą i przejęte ziemie oddadzą koncernom, którzy już od początku dwudziestego pierwszego stulecia szukają „czarnego złota”, stawiają platformy wiertnicze i szyby na ugandyjskiej części jeziora Edwarda i tamtejszych zboczach wulkanów. Spory o przebieg granicy, łowiska ryb i pola naftowe sprawiają, że między Demokratyczną Republiką Konga i Ugandą wciąż dochodzi do konfliktów o miedzę – w tym tygodniu w strzelaninie na jeziorze Edwarda zginęło czterech ugandyjskich żołnierzy i trzech cywilów.
W kongijskiej Virundze koncerny naftowe pojawiły się w 2010 roku. Wkupując się łaski wyjątkowo podatnych na korupcję dygnitarzy i urzędników z Kinszasy, zdobyły ich zezwolenia na geologiczne badania i próbne odwierty na obszarze parku narodowego. Lamenty i protesty obrońców przyrody sprawiły, że Francuzi z koncernu Total obiecali, że nawet jeśli znajdą na terenie parku narodowego bogate złoża, nie będą z nich wydobywać ropy. Ale ci z londyńskiego koncernu SOCO wiercili w Virundze do 2015 roku, kiedy skończyła się im licencja na poszukiwania roponośnych złóż.
Obrońcy przyrody, a także Emmanuel de Merode, wyznaczony w 2008 roku przez rząd z Kinszasy na dyrektora Virungi (poprzednik został zwolniony za kłusownictwo i przemyt) twierdzą, że międzynarodowe i kongijskie prawo zabrania koncernom naftowym wstępu do parków narodowych. Kongijskie władze obwieściły jednak, że one i tylko one mają prawo decydować kto i co może robić na ich ziemi. Kinszasa oznajmiła też, że obrońcy przyrody nie muszą się o nic obawiać, bo stosowne urzędy i służby zadbają, by zwierzętom, roślinom, powietrzu, ani wodzie w Virundze i Salondze nie stała się najmniejsza krzywda.
Dyrektor Virungi Emmanuel de Merode, pochodzący z belgijskiego królewskiego rodu, przyznaje, że dla władz pogrążoneej w wojnach, chaosie, biedzie i korupcji Demokratycznej Republiki Konga, ochrona przyrody nie jest sprawą najpilniejszą, ani nawet ważną. Merode zarabia dla Kinszasy pieniądze na turystach, ale na budżet parku narodowego, a zwłaszcza szkolenie i utrzymanie ponad pół tysiąca strażników, składają się zagraniczni dobrodzieje i międzynarodowe organizacje obrońców przyrody i zwierząt.
Rebelie, wojny i odwety
Malownicze położenie Virungi jest jednocześnie jej przekleństwem. Niedostępne, odległe od wielkich miast terytorium od początku istnienia niepodległej Kongo było terenem nieustannych rebelii i wojen. Na wschodzie kryli się i wywoływali zbrojne powstania niemal wszyscy przeciwnicy rządzących z położonej na zachodzie Kinszasy (innym kongijskim regionem, ogarniętym powstańczą gorączką była od zawsze przebogata w surowce Katanga na południu kraju). Wojna w Virundze rozgościła się na dobre w 1994 roku, kiedy w położonej przez miedzę Rwandzie rządzący w niej Hutu dokonali ludobójczego pogromu Tutsich, zabijając prawie milion ludzi. W odwecie partyzanci Tutsi z sąsiedniej Ugandy rozgromili pochłoniętych mordami Hutu i przejęli władzę w Kigali. Miliony rwandyjskich Hutu schroniło się tuż za miedzą, w kongijskiej Gomie i pobliskiej Virundze, gdzie na wulkanicznych zboczach rozłożyli uchodźcze obozowiska. Tysiące umarły z chorób, głodu i wycieńczenia.
W 1996 roku rwandyjscy Tutsi najechali na Kongo (noszące w tamtych czasach nazwę Zairu) by rozgromić uchodźcze państwo marzących o odwecie Hutu. Podburzyli też kongijskich Tutsich przeciwko Kinszasie i wzniecili na wschodzie kraju nową rebelię. Wojna, która wówczas wybuchła, została przerwana dopiero w 2003 roku i pochłonęła życie prawie sześciu milionów osób. Kongijski wschód, afrykańskie pola śmierci, wciąż pozostaje najbardziej niespokojnym regionem kraju, wciąż wybuchają tu rebelie przeciwko rządom z Kinszasy, a powojenny chaos sprawił, że działające na wschodzie kraju zbrojne armie z partyzanckich oddziałów przerodziły się w grabieżcze bandy, rywalizujące między sobą o dostęp do złóż surowców i przemycających je z zyskiem zagranicę.
STRONA ŚWIATA – analizy i reportaże Wojciecha Jagielskiego w specjalnym serwisie „Tygodnika Powszechnego” >>>
W Virundze i jej okolicach działa dziś z pół tuzina partyzanckich oddziałów, zarówno rodzimych, kongijskich, z którymi zdaniem obrońców przyrody zachodnie koncerny naftowe dobijają targów, by na zajętych przez rebelię terenach wydobywać ropę, jak i z Ugandy, odwołujących się do islamu i dżihadyzmu rebeliantów z Narodowej Armii Wyzwolenia (NALU) i Sprzymierzonych Sił Demokratycznych (ADF). W okolicach Virungi mają też nadal swoje obozowiska rwandyjscy Hutu z Demokratycznych Sił Wyzwoleńczych (FDLR).
Rebelianci ze wschodniej części Demokratycznej Republiki Konga plądrują tamtejsze kopalnie i przemycają surowce za granicę, ale nie gardzą też zarobkiem z kłusownictwa czy pokątnego wyrębu tropikalnych lasów lub wypalania ich na węgiel drzewny. De Merode, który w 2014 roku został ciężko ranny w zasadzce, zastawionej na niego przez kłusowników twierdzi, że największym zagrożeniem dla parku narodowego i przyrody w Afryce w ogóle nie są koncerny naftowe, partyzanci, przemytnicy, ani nawet kłusownicy lecz bieda, która sprawia, że pochodzący z wycinanych i wypalanych lasów węgiel drzewny dla tak wielu Afrykanów pozostaje wciąż podstawowym paliwem.
Poza surowcami, drewnem szlachetnym i węglem drzewnym rebelianci, przekupni urzędnicy, szmuglują za granicę także kość słoniową. Także zwykli mieszkańcy wiosek kłusują na objęte ochroną zwierzęta, by zdobyć pożywienie. Przed rwandyjskim ludobójstwem w 1994 roku w Virundze żyło prawie trzydzieści tysięcy hipopotamów, najwięcej w całej Afryce. Kłusownicy wybili je niemal do nogi. Podobnie jak tamtejsze słonie.
Goryle i kłusownicy
Górskim gorylom z Virungi, a także z parków w Ugandzie i Rwandzie zagłada groziła już w latach siedemdziesiątych. Do ich ocalenia przyczyniła się amerykańska uczona Dian Fossey, która zamieszkała w Rwandzie wśród goryli, by badać ich zwyczaje i zdobyła światową sławę dzięki swym bojom z kłusownikami. Zapłaciła za to własnym życiem, bo w grudniu 1985 roku została przez jednego z nich zamordowana we własnym domu. Wywołany przez nią rozgłos sprawił jednak, że goryle górskie otoczono szczególną opieką. Po 1994 roku znów padły jednak ofiarą partyzantów i kłusowników, którzy zabili co najmniej 25 zwierząt.
Obrońcy przyrody obawiają się, że wpuszczenie koncernów naftowych do parków narodowych w Demokratycznej Republice Konga i oddanie im części ich ziemi na pola naftowe może okazać się dla Virungi i Salongi większym zagrożeniem niż najgorsi nawet kłusownicy i przemytnicy.