Pandemiczne zmęczenie

Czechy przodują w covidowych antyrankingach. Jednak życie toczy się dalej. „Bo ile można?” – mówią ludzie.
z Pragi

09.11.2020

Czyta się kilka minut

Protest przeciwko ograniczeniom praw obywatelskich wprowadzonym przez czeski rząd z powodu pandemii. Praga, 28 października 2020 r. / DAVID W. CERNY / REUTERS / FORUM
Protest przeciwko ograniczeniom praw obywatelskich wprowadzonym przez czeski rząd z powodu pandemii. Praga, 28 października 2020 r. / DAVID W. CERNY / REUTERS / FORUM

Witam! Pani na trening? – instruktorka wyciąga rękę na powitanie. Bez rękawiczek i maseczki. Jeszcze bez.

Na Anetę czeka pięć osób. We wtorek, 20 października, spotkania w wąskim gronie są jeszcze dozwolone. Fitness kluby wprawdzie już zamknięto, ale niektóre przestawiły się na zajęcia na wolnym powietrzu. – Mamy szczęście, dziś można jeszcze bez maseczek na zewnątrz. Mają wejść od jutra – rzuca Aneta, gdy truchtamy w kierunku parku na praskim Karlinie. – Ale sportowców to i tak pewnie nie będzie dotyczyć, tak jak wiosną.

Szczęście to nie plan

W tamten wtorek w Czechach pada rekord: oficjalnie przybywa niemal 12 tys. zakażonych, aż o 4 tys. więcej niż dzień wcześniej. I to w kraju, który zamieszkuje cztery razy mniej ludzi niż Polskę. Tydzień później słupek pokaże już ponad 15 tys. nowych przypadków. Potem liczba zakażonych nieznacznie spada – do ponad 13 tys. w ostatni piątek października. W niedzielę 1 listopada odnotowano 6,5 tys. zakażonych, prawie 2 tys. mniej niż tydzień wcześniej.

„Wiosną mieliśmy fart. Ale szczęście to nie plan. Dlatego wyszliśmy na tym źle. Bo wielkie problemy trzeba brać na poważnie” – pisze Eryk Tabery, redaktor naczelny tygodnika „Respekt”. Istotnie, podczas wiosennej fali czeski rząd szybko wprowadził restrykcje, ale nigdy nie przedstawił konkretnej strategii – choć od 2006 r. posiada „Plan pandemiczny” (określa on, kto, kiedy i jakie kroki miałby podejmować). Premier Andrej Babiš działał na własną rękę, byle zachować wizerunek przywódcy zdecydowanego i skutecznego.

Przez całe lato Czesi słyszeli, że władze są przygotowane na jesienną falę. Okazało się, że nie na taką. „Naprawdę zbliżamy się do krawędzi – mówił rzecznik szpitala w Przybramie pod koniec października. – Jeśli sytuacja się nie zmieni, w przyszłym tygodniu osiągniemy limity”. Również minister zdrowia (teraz już były) Roman Prymula ostrzegał, że kraj zbliża się do „poziomu zagrażającego wydolności systemu opieki zdrowotnej”. Pod koniec października w Pradze zajętych było 81 proc. covidowych łóżek szpitalnych.

Prymula przeprosił, że zawiódł obywateli: że w trakcie wakacji nie naciskał na wprowadzenie surowszych restrykcji i nie apelował o większą ostrożność. Ministrem był zresztą tylko przez miesiąc: stracił stanowisko, gdy fotoreporter uwiecznił go na spotkaniu w oficjalnie zamkniętej restauracji i w drodze do auta bez maseczki (już po wprowadzeniu nakazu ich noszenia na zewnątrz).

Nowy minister, hematolog dziecięcy Jan Blatný, zasłynął wiosną stwierdzeniem, że COVID-19 to „trochę poważniejsza grypa, którą da się zwalczać podstawowymi środkami: po prostu trzeba opanować rozprzestrzenianie się wirusa”. Teraz wzywa Czechów do noszenia masek i ograniczenia kontaktów społecznych.

Obywatel ma dość

Niepokojące prognozy o jesiennej fali miały leżeć na stołach polityków już w sierpniu. Na początku września odsetek pozytywnych przypadków wśród testowanych przekroczył 5 proc., co według WHO oznacza moment, gdy epidemia wymyka się spod kontroli. Statystyka z 1 września pokazała 500 nowych zakażeń w całym kraju. Dziś to nie robi wrażenia, ale wtedy zrobiło: było to o 120 więcej niż podczas wiosennego apogeum. Wróciły maseczki: usta i nos należało zakrywać w komunikacji miejskiej, w placówkach medycznych czy podczas wydarzeń z udziałem ponad 100 osób.

Aż do wyborów do sejmików wojewódzkich i wyborów uzupełniających do Senatu, które odbyły się na początku października, nie było jednak mowy o nowych restrykcjach, które mogłyby rozgniewać Czechów, jak wszyscy w Europie zmęczonych już epidemią. Tylko Roman Prymula – wtedy szef sztabu kryzysowego – powtarzał, że aby utrzymać wirusa w ryzach, należy drastycznie ograniczać spotkania z innymi ludźmi.

Choć potem zakażonych przybywało, Czesi nie zamierzali zbytnio się izolować. Badania socjologiczne pokazują, że we wrześniu i pierwszej połowie października skala kontaktów była podobna jak w sierpniu: przeciętny Czech spotykał się tygodniowo z ok. 20 osobami (w sierpniu – z 23). Restauracje i gospody zamknięto dopiero 13 października.

Wielu wciąż nie uważa, że należy się odpowiednio zabezpieczać; nie zasłaniają nosa albo trzymają maskę na brodzie. – Głupota, mam tego dosyć, ile można z tymi maseczkami – piekli się drobna blondynka na dworcu autobusowym w Brnie.

Jest sobota, 17 października, 9 tys. odnotowanych zakażeń. Blondynka pracuje jako ankieterka: pyta pasażerów zmierzających do Pragi, czy byliby zainteresowani skorzystaniem z szybkiego połączenia kolejowego między Brnem a stolicą. Wypełniając kwestionariusz stwierdza, że nawet jak będzie szczepionka, to się na nią nie zdecyduje („Za stara jestem na takie rzeczy”).

Chce tylko, żeby już było po wszystkim: – Bo jak tak dalej pójdzie, to będą protesty. Albo ludzie zaczną się włamywać do sklepów i wszystko rozkradać.

Nadmierna pewność siebie

Na protesty nie trzeba długo czekać. W niedzielę 18 października na praskim Starym Mieście zgromadziło się kilka tysięcy kibiców i „antymaseczkowców”. Skończyło się na starciach z policją.

Miroslav Mareš, ekspert ds. prawicowego ekstremizmu, obawia się, że „wśród osób niezadowolonych z rządowych obostrzeń wyłania się nowy ruch”. Jednak politolożka Lenka Hrbková nie widzi powodu do takich obaw. – Gwałtowny konflikt z policją to efekt zakazu imprez sportowych i innych zgromadzeń publicznych. Ludzie nie mają się gdzie wyżyć – sądzi Hrbková. – W istocie, jak pokazują badania, tylko niewielka część Czechów aktywnie sprzeciwia się restrykcjom. Podobne protesty są w różnych krajach, od Niemiec, przez Włochy i Izrael, po USA i Wielką Brytanię. Ludzie są sfrustrowani ograniczeniami. One mają negatywny wpływ na zdrowie psychiczne, na sytuację ekonomiczną i ogólną jakość życia.

Czesi coraz mniej wierzą w skuteczność restrykcji. W czerwcu ich sens widziało 86 proc. pytanych, teraz mniej niż połowa: tak podaje czeskie Centrum Badań Opinii Publicznej.

Hrbkovą to nie dziwi: – Wiosną zagrożenie było nowe, wszyscy byli ostrożniejsi. I rząd, który wcześnie zdecydował się na całkowity lockdown, i opinia publiczna, która podążała za obostrzeniami. Niestety późną wiosną i latem, gdy wyglądało na to, że kryzys minął, wszyscy zaczęli być zbyt pewni siebie. Babiš mówił, że pokonaliśmy pandemię, możemy wracać do normalności i nie ma potrzeby wprowadzania środków ostrożności, dopóki nie uderzy nowa fala. Ludzie uwierzyli i odetchnęli z ulgą. Nic dziwnego, że zaufanie spadło z chwilą, gdy rząd przyznał się do błędu i ogłosił powrót do wcześniejszych restrykcji.

Kłopoty komunikacyjne

I to ogłosił w podobnie chaotyczny sposób jak wiosną. W efekcie nawet politycy miewają problem ze zrozumieniem niektórych restrykcji.

Tak było w przypadku posła Dominika Feriego. „Po marcowej konferencji [rządu] byłem lekko zdezorientowany. Sięgnąłem więc po treść obostrzeń. Już wiedziałem, że będzie problem z komunikacją” – wspominał Feri w wywiadzie dla portalu iDnes. W połowie marca poseł stworzył na Instagramie pierwszą grafikę pt. „Kwarantanna” (z wyjaśnieniem, na czym ona polega). Post polubiło 35 tys. osób. W czerwcu profil Feriego (pod nazwą Choco_afro) śledziło 300 tys. osób, dziś jest ich 750 tys.

24-letni Feri, z rodziny czesko-etiopskiej, to najmłodszy poseł w historii Czech i jedyny, który ma tylu fanów na Instagramie. Dla wielu młodych ludzi jego posty to główne źródło informacji.

Pod koniec października Feri przekonał premiera, że należy w końcu stworzyć covidowy serwis informacyjny. Babiš przyznał, że komunikacja nie jest najmocniejszą stroną rządu. Strona internetowa będzie oparta na konkretnych sytuacjach życiowych: co zrobić, gdy zachoruje ktoś z domowników, jak szukać pomocy psychologa, jak starać się o zapomogę. Feri obiecuje informować w przystępny sposób: „Porzucamy język urzędowy”.

W zamrożeniu

– Przeżyłam szok. Byłam przekonana, że nas nie zamkną. A tu taka nieprzyjemna niespodzianka! – opowiada znajoma praska masażystka. Stałych klientów przyjmuje teraz w prywatnym mieszkaniu. – Nie jest ich dużo. Zapraszam tylko takich, którym ufam i wiem, że mnie nigdzie nie zgłoszą.

Rząd długo zarzekał się, że zamrożenie gospodarki to ostateczność. I że jeśli miałoby to nastąpić, poinformuje na czas. Tymczasem decyzja o zamrożeniu usług, które nie są niezbędne, dotarła do masażystki w środowe południe. W czwartek nie mogła już pracować. – Przysługuje nam zapomoga w wysokości 500 koron dziennie [ok. 84 zł – red.], więc nie jestem zupełnie na lodzie. Ale wciąż muszę opłacać lokal, więc zostaje mi tylko na jedzenie. Stan wyjątkowy potrwa jeszcze do 20 listopada.

W gorszej sytuacji są samotni rodzice, głównie kobiety – to one najbardziej ucierpiały z powodu pandemii. Część straciła pracę, część musiała sama zrezygnować z posady, by opiekować się dziećmi. Organizacje pomocowe przestrzegały już latem, że sytuacja samotnych matek może ulec dalszemu pogorszeniu.

– W końcu zaczęło być głośno o problemach, z którymi borykają się samotni rodzice. To chyba jedyny plus pandemii – uważa Tereza Vohryzková, która siedem lat temu została sama z dwójką małych dzieci. – W społeczeństwie panuje przekonanie, że zasiłki pobierają przede wszystkim ludzie, którzy nie potrafią sobie poradzić w życiu. Miałam przez to problemy z samooceną. Do tego doszło poczucie, że zawiodłam dzieci, bo popadłam w depresję.

Vohryzková ma nowego partnera, ale pamięta trudy samotnego macierzyństwa. Dlatego wiosną zebrała ponad setkę laptopów i przez Klub Samotnych Matek przekazała je potrzebującym dzieciom, by mogły brać udział w zdalnym nauczaniu. – Teraz mamy powtórkę z rozrywki, bo szkoły znów są zamknięte. Ale już nie mam siły na kolejną akcję. Wiosną spędzałam po sześć godzin dziennie przed komputerem, żeby to ogarnąć. Zrobiłam, co mogłam. Teraz Klub i organizacja rządowa Digitální Česko wspomagają kobiety. Więc mogę zająć się sobą. Brakuje mi energii, tak jak wszystkim dookoła.

Vohryzková uważa, że sporo osób chciałoby pomóc innym, ale nie wiedzą, jak: – Wiosną to było jasne. Brakowało masek, więc ludzie je szyli. Teraz służba zdrowia potrzebuje głównie ludzi. Rozważałam przez chwilę, żeby zgłosić się jako wolontariuszka, ale obawiam się, że to zbyt ryzykowne dla mojej rodziny.

Odciążyć system

Richard Smejkal, szef centralnego zespołu kryzysowego Czerwonego Krzyża, jest spokojny: – Ochotników nie brakuje. Na kursach pielęgniarstwa, które organizujemy od początku września, wszystkie miejsca są zawsze zajęte. Czas nagli, więc intensyfikujemy szkolenia. Przeszkoleni przez nas pielęgniarze-ochotnicy już pracują w szpitalach i domach opieki.

Chętni, którzy w tygodniu pracują, zapisują się na sobotnie sesje. Jak w ten weekend, gdy dziesiątka młodych prażan stawia się w szpitalu na Strahovie. Najpierw czeka ich teoria, po południu będą trenować przewracanie pacjentów na bok czy zakładanie pieluch.

– Puk, puk. Dzień dobry, pani Nováková! Jak się pani czuje? Zabiorę panią na prześwietlenie – młoda kursantka parkuje wózek koło łóżka i sięga po kolegę, który udaje pacjenta.

– Hamulce! Nie zapomnij o hamulcach, bo ci odjedzie! – przypomina instruktor. Dziewczyna łapie się za głowę. – Nic się nie dzieje, uczymy się! – uspokaja trener.

Pozostali obserwują w skupieniu. – Kiedy patrzysz z boku, wydaje się to proste. Ale jak przychodzi co do czego, zaczynasz się plątać – komentuje młody mężczyzna.

Szpitalna psycholożka tłumaczy, jak ważna jest komunikacja z pacjentem: – Postawcie się w sytuacji osoby, która jest uzależniona od czyjejś pomocy. Nie wszyscy czują się z tym komfortowo. Dlatego przećwiczcie sobie wszystkie zwroty, których użyjecie. Żebyście się nie zacięli w kluczowym momencie, gdy np. zmieniacie komuś pieluchę.

Dlaczego ci młodzi ludzie biorą udział w kursie pielęgniarstwa? Powody się powtarzają: chcą jakoś pomóc, wesprzeć seniorów w rodzinie. – Nie wiadomo, kiedy się to przyda. Wolę być przygotowana. A w Polsce nie macie czegoś podobnego? – pyta po polsku jedna z Czeszek.

– Odciążenie systemu to główny cel naszych szkoleń – mówi Richard Smejkal. – Każda babička, której nie trzeba wieźć karetką do szpitala, bo zajmą się nią najbliżsi, to dodatkowe łóżko w szpitalu. Nie chodzi o zastępowanie personelu, tylko o wspieranie go. Wolontariusze mogą wykonać podstawowe czynności, aby doświadczeni pielęgniarze mogli zająć się pacjentami w gorszym stanie. A taka podstawowa opieka jest niezwykle ważna, weźmy np. przekładanie pacjenta z boku na bok, żeby uniknąć odleżyn.

Ostatniej nocy Smejkal spał tylko parę godzin. Do pierwszej sprawdzał, czego potrzebują pracujący już wolontariusze, organizował dostawę sprzętu ochronnego: – Działamy na pełnych obrotach, nie mamy wyjścia. Jesteśmy zmęczeni, pandemic fatigue, zmęczenie pandemiczne, dopadło już wszystkich. Stan pełnej gotowości trwa za długo. Na szczęście ludzie wciąż okazują solidarność. Mimo braku energii, frustracji i strachu, chcą pomagać. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2020