O bombach

Dziś, dzięki naszej niezwykłej przenikliwości, ogromnemu oczytaniu i powodowaniu się wyłącznie dobrocią, dobro to bowiem nasza specjalność, zastanowimy się między innymi, czymże różnią się czasy dzisiejsze od czasów dawnych.

05.03.2017

Czyta się kilka minut

Rzecz jasna nie jesteśmy Gospodarzem, by operować słowem skrzydlatym na takim poziomie ogólności, więc by wyrazić się precyzyjniej, idzie nam o reakcje ludów na informacje. Dawniej i dziś. To takoż, trzeba przyznać, jest zagadnienie szalenie rozległe, więc zawęźmy je teraz do oporu – zastanówmy się zatem nad rodzajem informacji medialnej, zwanej „bombą z opóźnionym zapłonem”. Owa parabola – zakładamy – jest jasna dla każdego naszego Czytelnika, więc darujemy sobie teraz objaśnienia, czymże jest bomba z opóźnionym zapłonem w branży medialnej czy politycznej.

Nie ulega chyba wątpliwości, że dostęp – weźmy na to Słowian starożytnych – do wiadomości w ogóle, a zwłaszcza do wiadomości tego typu, był więcej niż skromny. W puszczach, które owej doby porastały tereny nam bliskie – zważmy – nie działały żadne media prócz kukułki. Dla przykładu: fakt, że nadchodzi wiosna, był niejako oznajmiany stworzeniom żywym tylko przez narastające burzliwie napięcie sił natury.

Koniecznym tu wtrętem winno być tłumaczenie, że nasza wiedza na temat Słowian starożytnych ogranicza się do wiadomości powziętych z ogromnej lektury autorstwa Antoniego Gołubiewa pt. „Bolesław Chrobry”, i że czytaliśmy to wybitne dzieło – nawiasem pierwodruk fragmentów miał miejsce na tych znakomitych łamach – tylko z uwagi na kapitalne rekonstrukcje o charakterze leksykalnym, obyczajowym i wiosennym. Państwo pozwolą: „W gorącą noc, gdy ciężarna łania rozkraczyła się do porodu i wrzące życie rozsadzało skorupę żołędzia, gdy ptaki zachłystywały się z żądzy w świergotliwym śpiewie, a rozparzona ziemia przyjmowała w siebie nasienie, książę Mieszko przygarnął łapczywie Dobrawę, przywalił ją swym ciężarem, rozdygotany i żądny, namiętne zwierzę puszczy. Gałęzie szumiały pod wiatrem, lędźwia pełne były chuci i spazmów” (za wydaniem pierwszym, wyd. Czytelnik 1947, tom I, str. 24).

Jest to fragment, z którego łacno wywnioskować można, że wiosna nie przyszła do puszczy za pomocą pogodynek, reklam akcesoriów do grillowania, portali społecznościowych i nie sprowadzała się do nader cacanych przywołań w rodzaju „w marcu jak w garncu”.

Wiosna to był konkret – proszę Państwa – eksplodujący natychmiast, bez pośrednictwa mediów. Bombą z opóźnionym zapłonem mogłaby tu być wyłącznie informacja, cóż to mianowicie wynikło z owych łapczywych przygarnięć. Bolesław? Ano właśnie. Rzecz w tym, że plotką, z kim śpi władca, jak jego vis vitalis reaguje na pory roku, interesowało się szalenie wąskie grono pracowników grodziszcza i nikt więcej. Choćby też dlatego, że niewielu wiedziało, że był ów w ogóle czegokolwiek władcą.

Dziś – popatrzmy, ludkowie mili – każdy wie, kto państwem rządzi, a podobnymi sprawami zajmują się w dalekim świecie najszersze z możliwych rzesz analityków w telewizjach, pismach i w społecznościach sterowanych przez mózgi elektronowe. Ogromne masy znakomicie opłacanych mniemaczy brną w gęstej paćce domniemań i rozsnuwają cieliste materie skrywające tajemnicę alkowy, dajmy na to, księżnej Kentu czy cesarzowej Japonii. Wszędy tam, gdzie królowanie i dbałość o kondycję dynastii jest wzorem dla szarych mas, tamże bomby w tej materii są rozbrajane a vista, a wszystko – za przeproszeniem – dzieje się w czasie rzeczywistym.

Ważne jest bowiem, by społeczeństwo było porządnie poinformowane, z kim władca obcuje, cóż z tego obcowania wynika i czy w ogóle wyniknie. Informacji tych – popatrzmy – nie traktuje się w kategorii zgorszenia czy skandalu, lecz uznaje się za podstawowe prawo podwładnych do wszelakiej wiedzy na temat państwa. Rozbraja się tym samym bomby, przecina druciki właściwe, bądź to czarne, bądź czerwone czy różowe, chroniąc stabilność i spokój nawy państwowej przed płochymi plotkarzami i opóźnionymi eksplozjami. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2017