Ludowa czy drobnomieszczańska

Dlaczego w niedzielę, w którą we wszystkich parafiach w Polsce prowadzono najnowsze badania Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego, do komunii nie przystąpiło około 29 milionów polskich katolików?

06.02.2018

Czyta się kilka minut

 / ROBERT WOŹNIAK
/ ROBERT WOŹNIAK

Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie” – głosi Ewangelia św. Jana. Wrzesień 1562 r., Sesja XXII Soboru Trydenckiego: „Sobór życzyłby sobie, by podczas każdej mszy św. obecni wierni komunikowali nie tylko duchowym uczuciem, lecz także sakramentalnym przyjęciem Eucharystii”. Rok 1905, dekret Świętej Kongregacji Soboru „Sacra Tridentina Synodus”: „Częsta, a nawet i codzienna komunia święta, jako odpowiadająca gorącym życzeniom Chrystusa Pana i Kościoła katolickiego, ma być dozwolona wszystkim wiernym każdego stanu i zawodu tak dalece, żeby uczestnictwo Stołu Pańskiego nie było wzbronione nikomu, który jest w stanie łaski i do komunii św. przystępuje z sercem prostym i pobożnym, czyli w dobrej intencji”.

Jest rok 2018. Na mszę przychodzi 12 mln katolików spośród 35 mln. Do komunii przystępuje 5,6 mln (zob. na sąsiedniej stronie „Praktyki w liczbach”). Dlaczego wierni nie chcą – lub nie mogą – mieć w sobie obiecanego życia? Czemu tak wielu nie przystępuje do komunii? To chyba najbardziej palące pytanie, które postawiłem sobie po lekturze „Annuarium Statisticum Ecclesiae in Polonia AD 2018” autorstwa Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego.

Komunia dla wybranych

Obserwacje służące do sporządzenia raportu ISKK prowadzone są we wszystkich parafiach jednej, wybranej niedzieli. Nie można więc stwierdzić, że badani nie przystępują do komunii w ogóle. Trzecie przykazanie kościelne mówi, że „Każdy wierny jest zobowiązany przynajmniej raz w roku na Wielkanoc przyjąć komunię św.”. Może to jest trop?

O. Marek Pieńkowski, dominikanin, duszpasterz dorosłych, subprzeor klasztoru w Rzeszowie: – Często przy spowiedzi wielkanocnej ludzie mówią, że ostatni raz spowiadali się rok wcześniej. Od razu pytam, kiedy ostatnio byli u komunii. Najczęściej mówią, że też mniej więcej około poprzedniej Wielkanocy.

Próbuję uchwycić moment odejścia. Czy przyczyną jest przekonanie o „wypadnięciu” ze stanu łaski uświęcającej? Kilkanaście lat temu ks. Józef Tischner w wywiadzie z Dorotą Zańko i Jarosławem Gowinem mówił, że najczęstszą przyczyną odchodzenia od Kościoła są kwestie związane z etyką małżeńską. Jednak gdyby nieprzystępowanie do komunii dotyczyło tylko osób będących w związkach niesakramentalnych, to także w Wielkanoc nie miałyby one tej możliwości. A jednak wierni, o których mówi dominikanin, raz do roku się spowiadają, idą do komunii, a potem przestają ją przyjmować i czekają na kolejne większe święto. Może więc nie mają przekonania, że Eucharystię należy przyjmować częściej niż raz w roku?

– To możliwe, ale jeśli tak jest, to mamy do czynienia z całkowitym pomieszaniem pojęć – komentuje o. Pieńkowski. – Zawsze tłumaczę penitentom, że Eucharystia to pokarm. Człowiek musi jeść, żeby żyć. To samo dotyczy życia duchowego. Wydaje się, że w wielu ludziach ukształtowało się myślenie o komunii jako o czymś zbyt wielkim, i wielu myśli, że nie są jej godni. Ale tu nie chodzi o godność: nikt nie jest godny, a przystępować trzeba! Pan Jezus powiedział to bardzo wyraźnie.

Pytam o te kwestie także ks. dr. Wojciecha Sadłonia, dyrektora ISKK. – Polacy bez wątpienia wciąż mają poczucie grzechu. Rodzą się pytania, czy do komunii nie mogłoby przychodzić więcej osób, i w jaki sposób zmobilizować ludzi do częstszej spowiedzi. Być może pewna grupa traktuje przychodzenie na mszę bez przyjmowania komunii jako pewien standard duchowy.

O. Pieńkowski przyznaje, że oficjalne dokumenty Kościoła to jedno, a praktyka, nie tylko wśród świeckich, to drugie. – Faktycznie jeszcze sto czy dwieście lat temu nawet w niektórych zakonach istniał stereotyp, że do komunii nie należy przystępować zbyt często. Nie zdawano sobie sprawy, że to fałszywe przekonanie – tłumaczy zakonnik.

Siła tradycji?

Sytuacja dziś jest i tak lepsza niż trzy dekady temu. Według danych ISKK na początku lat 80. do Eucharystii podczas badanej mszy nie przystępowało 91-92 proc. katolików. Wskaźnik communicantes ustabilizował się około 1998 r., i od tego czasu nie spada poniżej 15 proc. W drugiej połowie lat 90. religijność Polaków na chwilę się ożywiła. Z pewnością wpływ na to miały entuzjastycznie przyjmowane podróże apostolskie Jana Pawła II. Po jego śmierci, w 2006 r., po raz ostatni odsetek uczestniczących w mszy przekroczył 45 proc. Potem był już tylko nieustanny spadek.

Co się stało w ciągu ostatniego dziesięciolecia? Trzeba się przyjrzeć nie tylko danym ogólnopolskim, ale też poszczególnym diecezjom. Regiony, w których najwięcej osób uczestniczy w mszy, nie zmieniają się od lat. To diecezje południowo-wschodnie: tarnowska, rzeszowska i przemyska. W tej pierwszej podczas badania ISKK na mszy było niemal 67 proc. katolików. Liczby zdają się wskazywać, że w regionach przywiązanych do tradycyjnej religijności wskaźnik uczęszczania na mszę jest cały czas wysoki. Dane jednak nie są jednoznaczne. Z jednej strony w ciągu 10 lat znacząco spadł odsetek dominicantes w diecezjach typowo miejskich: najwięcej w diecezji katowickiej (z 59,2 do 38,1 proc.) i warszawskiej (z 39,9 do 26,7 proc.). Z drugiej – negatywna tendencja występuje także na terenach kojarzonych z pobożnością ludową (diecezje sandomierska, zamojsko-lubaczowska czy przemyska).

– Coraz wyraźniej widzę rolę tego, co nazywamy pobożnością ludową, w podtrzymywaniu religijności – komentuje ks. Sadłoń. – Rola symboliki i emocji jest nie do przecenienia. To istotny kapitał, choć pewna zabobonność i „magiczność” są z kolei negatywnym elementem tej pobożności.

Religijność ludowa, często wiązana z nacjonalizmem i skłonnością do poglądów silnie prawicowych, była niejednokrotnie krytykowana. Zbigniew Nosowski, socjolog, redaktor naczelny „Więzi”, uważa, że to w dużej mierze nieporozumienie: – Owszem, religijność ludowa występuje czasami w takim pakiecie, ale nie należy stawiać jej w szeregu z Radiem Maryja. Ludowa pobożność mocno trzymała ludzi przy wierze. Dużo bardziej negatywnym zjawiskiem jest religijność drobnomieszczańska, bezrefleksyjna, według której „wypada” być katolikiem – podkreśla Nosowski. – Z takiej religijności się wyrasta.

Kapitału związanego z pobożnością ludową świadoma jest Ewa Kiedio, redaktorka „Więzi”, która organizuje w Warszawie akcję „Ucieczka grzesznych”, polegającą na odprawianiu nabożeństw majowych pod miejskimi, zapomnianymi niejednokrotnie kapliczkami. W ten sposób, jak mówi, coś, co było przez wiele lat naturalne, dziś można odkryć na nowo.

Tereny misyjne

Od lat najmniej katolików chodzi na mszę na obszarach przyłączonych do Polski po 1945 r. – w województwach zachodniopomorskim, lubuskim, dolnośląskim. Tu także dane nie są jednoznaczne. Jedyną diecezją, w której wskaźnik dominicantes wzrósł od 2006 r., jest diecezja legnicka. Natomiast najgorzej jest od lat w diecezji szczecińsko-kamieńskiej. W 2016 r. na mszę przychodziło tam tylko 22,7 proc. katolików, a do komunii przystępował jedynie co dziesiąty. Na czym polega specyfika zachodniopomorskiej religijności?

Badacze są zgodni co do tego, że to region szczególny. Dr Lucjan Adamczuk, socjolog współpracujący z ISKK, pisze wręcz o jego odmienności. Po II wojnie światowej, jak wskazuje Adamczuk, na ziemiach zachodnich nie można było mówić o odbudowie struktur Kościoła. One tak naprawdę nie istniały i trzeba było je zbudować od nowa. Ludność, napływająca z różnych stron, często odrywała się od własnych korzeni społecznych, a więc i religijnych. Szczecin uznawano za „najdalej wysuniętą na Zachód placówkę polskiego socjalizmu” – tereny Pomorza Zachodniego poddane więc były silnym wpływom ustroju.

W południowej i wschodniej Polsce przywiązanie do religii w dużej mierze łączy się z przywiązaniem do ojcowizny – ziemi przekazywanej z pokolenia na pokolenie. W Zachodniopomorskiem rolnictwo indywidualne praktycznie nie istniało – tu królowały PGR-y. Brakowało też postaw obywatelskich, skłonności do współpracy i zrzeszania się – a więc także wspólnota Kościoła nie potrafiła przyciągnąć wielu mieszkańców.

Diecezje zachodniopomorskie plasują się jednak dość wysoko w rankingu communicantes. Pośród osób, które w ogóle idą w niedzielę do kościoła, tych przyjmujących komunię jest stosunkowo dużo. Dla przykładu – w diecezji rzeszowskiej do komunii idzie co czwarty wierny, a w szczecińsko-kamieńskiej – co drugi. Być może jest to wskaźnik bardziej świadomej i „starannej” wiary: te osoby, które decydują się chodzić do Kościoła, żyją tak, aby móc przystępować do komunii. Można to jednak wyjaśniać inaczej – być może zachodniopomorscy wierni są podobni do katolików z Zachodu, którzy do spowiedzi chodzą bardzo rzadko, a do komunii przystępują bez specjalnej refleksji nad swoim sumieniem.

Mimo niskich wskaźników, Pomorze Zachodnie jest miejscem ogromnych potrzeb religijnych. Ludzie głodni wiary najczęściej zachodzą do parafii zakonnych. Od kilkunastu lat do szczecińskich dominikanów na liturgię Wigilii Paschalnej czy pasterkę przychodzi po 2 tys. osób, miejsca trzeba zajmować na półtorej godziny przed mszą. Prężnie rozwijało się duszpasterstwo akademickie. W szczytowym momencie tego religijnego boomu, w latach 2004-06, przy klasztorze działało ponad 30 różnych grup i wspólnot. Mieszkańców pociągała u dominikanów autentyczność, piękna liturgia, proste i mądre kazania. Szukali czegoś nowego – tradycyjna religijność ludowa nie sprawdzała się na tych terenach.

Zresztą i na innych obszarach parafie zakonne przyciągają mieszkańców. O. Pieńkowski tak mówi o klasztorze rzeszowskim: – Na terenie naszej parafii mieszka 2,5 tys. wiernych, a na msze przychodzi 4 tys. Być może tu i ówdzie zwyczaj spowiedzi zanika, ale u nas do konfesjonału przychodzi z roku na rok coraz więcej ludzi.

W Szczecinie dziś dominikański boom jest już trochę słabszy, liczba studentów w duszpasterstwie maleje. Jednak większość wspólnot działa nadal – ku utrapieniu zakonników, których jest na tę liczbę zadań za mało.

Co dalej?

Czemu spada liczba praktykujących katolików? Przedstawiane najczęściej wyjaśnienia mówią o zmianie stylu życia i postępującym procesie sekularyzacji, który na Zachodzie nastąpił po rewolucji lat 60., a w Polsce, ze względu na specyfikę polityczną, opóźnił się i następuje obecnie. – To w dużej mierze sekularyzacja na własne życzenie – mówi Zbigniew Nosowski. – „Więź” od 1990 r. przekonywała, że sekularyzacja na wzór zachodni nie musi się w Polsce powtórzyć. Mogła nas przed tym uchronić umiejętna postawa Kościoła w Polsce przed kilkunastoma laty. Był to „czas katolicyzmu”, szansy na nasycenie polskiej kultury chrześcijaństwem na nowo, ale należało to czynić w sposób oddolny, a nie odgórny. Kościół nie skorzystał z tej szansy. I dziś właśnie ze smutkiem oddajemy do druku teksty pod wspólnym nagłówkiem: „Samosekularyzacja po polsku”.

Momentem największego kryzysu wiary, zdaniem duszpasterzy, często okazuje się chwila założenia rodziny – wtedy nie ma już czasu na chodzenie po wspólnotach. Istotny spadek dominicantes w 2016 r. wskazuje też na to, że choć chcemy, jak twierdzi premier Morawiecki, rechrystianizować Europę, to polskiemu katolicyzmowi nie służy sojusz ołtarza z tronem. Deklarowana i promowana przez obóz władzy religijność nie przekłada się na wzrost praktyk. W czasach PRL polski Kościół miał charakter opozycyjny. Być może Polacy są nadal przywiązani do działania „w kontrze”, na co wskazywała choćby fala antyklerykalizmu na początku lat 90., kiedy ZChN domagał się przepisów o poszanowaniu wartości chrześcijańskich. Katecheza w szkołach także nie przyczyniła się do wzrostu religijności młodych – przeciwnie, według badań GUS najrzadziej religijność deklarują osoby w wieku 25-34 lat. Umiejscowienie katechezy w szkole w dużej mierze umocniło postrzeganie religii i związanych z nią praktyk jako obowiązku, a nie źródła życia, siły i miłości. Potwierdzałoby to tezę o „standardzie duchowym”, w którym komunia jest przede wszystkim obowiązkiem do spełniania raz w roku.

Podstawowe pytanie brzmi: czy Polacy faktycznie odbierają chrześcijaństwo jako Dobrą Nowinę? Czy daje im ono życie i wolność? Tradycyjny model wiary odchodzi w przeszłość, a język, którym mówią ludzie instytucjonalnego Kościoła, często nie przystaje do rzeczywistości przeciętnego człowieka. W rezultacie chrześcijaństwo przestaje być elementem codziennego życia osobistego i społecznego (chyba że w sferze czysto rytualnej lub charytatywnej).

Ks. Wojciech Sadłoń z ISKK: – Wyzwaniem dla polskiego Kościoła jest z jednej strony nie zatracić tej podstawy, jaką jest pobożność ludowa, a z drugiej oczyścić ją z elementów magicznych. Trzeba skorzystać z tego kapitału, a jednocześnie uzupełnić go o podejście personalistyczne i egzystencjalne: tak, by wiara przekładała się na relacje. ©

PRAKTYKI W LICZBACH

Na początku stycznia ukazał się najnowszy raport Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego dotyczący religijności Polaków. Co roku, w wybraną niedzielę (w tym przypadku: 16 października 2016 r.), we wszystkich parafiach odbywa się liczenie wiernych uczestniczących w mszy (wskaźnik dominicantes) i przystępujących do komunii św. (wskaźnik communicantes). Za katolików uważa się wg badań CBOS 92 proc. Polaków (ponad 35 mln). W świetle ostatniego raportu ISKK w roku 2016 na niedzielną mszę przychodziło 36,7 proc. wszystkich zobowiązanych (ok. 12 mln). Do komunii przystępowało 16 proc. wiernych (ok. 5,6 mln). W stosunku do roku 2015 wskaźnik dominicantes spadł o 3,1 pkt. proc., zaś wskaźnik communicantes o 1 pkt. proc. Księża odprawiali co niedzielę około 48 tys. mszy; wierni najchętniej przychodzili na te poranne, w godzinach 8-11.

„Trudno nie mieć wrażenia, że Opatrzność posłużyła się Instytutem Statystyki Kościoła Katolickiego, by dobitnie pokazać nam, jak duża część polskiego katolicyzmu wylewającego się z Sejmu, z newsów w państwowej telewizji, a nawet (do tego doszło) z urzędów pocztowych – to katolicyzm jedynie kulturowy” – komentował na naszych łamach najnowszy raport Szymon Hołownia (powszech.net/opatrznosc). ©(P)

MaM

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2018