Filipińczycy oddali władzę w ręce syna dawnego dyktatora

Jak to możliwe w kraju uchodzącym wcześniej dla innych za wzór pokojowej demokratyzacji?

16.05.2022

Czyta się kilka minut

Zwolennicy Marcosa juniora demonstrują swoje poparcie przed jego siedzibą. Manila, Filipiny, 10 maja 2022 r. / LAUREN DECICCA / GETTY IMAGES
Zwolennicy Marcosa juniora demonstrują swoje poparcie przed jego siedzibą. Manila, Filipiny, 10 maja 2022 r. / LAUREN DECICCA / GETTY IMAGES

Bongbong Marcos chciał zostać kiedyś gwiazdą rocka, a potem kosmonautą. Mierzył więc wysoko. Jednak gdy w lutym 1986 r. jego ojciec, dyktator Filipin Ferdinand Marcos, został zmuszony na fali demokratycznej rewolucji do opuszczenia kraju wraz z całą rodziną, młodzieńcze marzenia Bongbonga wydawały się bardziej realistyczne niż to, że kiedykolwiek obejmie on urząd prezydenta w swojej ojczyźnie. Marcosowie kojarzyli się wszak z opresjami stanu wojennego i splądrowaniem Filipin – według szacunków na jakieś pięć do dziesięciu miliardów dolarów.

Tymczasem w wyborach prezydenckich 9 maja Marcos junior, dzisiaj lat 64, wygrał, uzyskując ok. 60 proc. głosów, co stanowi rekord w głosowaniach po roku 1986. Co więcej, nigdy nie krytykuje on błędów reżimu swego ojca, a nawet nazywa go politycznym geniuszem.

Jak to możliwe w kraju uchodzącym wcześniej dla innych za wzór pokojowej demokratyzacji?

Boska misja powrotu

W istocie powrót klanu Marcosów na szczyty polityki planowany był niemal od momentu usunięcia ich z kraju. Po śmierci obalonego dyktatora w 1989 r. stało się to idée fixe jego żony Imeldy, która dziś, pomimo 92 lat, wciąż udziela się publicznie.

W 1987 r. daje ona wywiad dla „Playboya”, gdzie zapowiada „boską misję powrotu” na Filipiny; wiele razy powtarzać też będzie, że lud tego oczekuje. Na początku przymusowej emigracji brzmiało to jak czysta fantazja i megalomania, na której Imeldzie nigdy nie zbywało. Filipiny, wedle powszechnych opinii, ostatecznie zerwały przecież z autorytaryzmem.

Upewniwszy się, że nie grozi im natychmiastowe uwięzienie, Marcosowie zaczęli ściągać do kraju już w ostatniej dekadzie wieku XX. Przywieźli ze sobą zakonserwowane ciało dyktatora. Szklana chłodzona trumna spoczęła tymczasowo w Ilocos Norte, mateczniku klanu na północy Filipin – z nadzieją, że kiedyś uda się oficjalnie pochować patrona rodu jako bohatera narodowego.

Najpierw Imelda, która jeszcze w 2016 r. wygrała wybory do Izby Reprezentantów, a potem jej dzieci, kuzyni i wnuki zaczęli piąć się po szczeblach politycznej kariery. Marcosowie mogli być znienawidzeni wśród elit stołecznej Manili, ale wstęp do krajowej polityki dawał im mandat wywalczony na północy, gdzie ich legenda nigdy nie umarła.

Ludzie tam zdają się wierzyć, że Marcos senior dorobił się miliardów jako adwokat przed rozpoczęciem służby ­publicznej. Albo że odkrył złoto ukryte w czasie II wojny światowej przez Japończyków. Jego syn Bongbong zostaje więc kolejno gubernatorem, kongresmenem, wreszcie senatorem. Podobną drogę przebywa jego siostra Imee, a jeden z wnuków dyktatora doczekał się już debiutu parlamentarnego.

Procesy sądowe o zagrabiony majątek wciąż ciągną się za Marcosami. Odzyskano dotąd ok. 3 mld dolarów. Części ofiar stanu wojennego wypłacono też drobne odszkodowania. Dzięki immunitetowi i kolejnym apelacjom członkowie klanu mogli pozostać na wolności. Bongbong, który podkreśla, że z przeszłością nie ma nic wspólnego, tylko raz usłyszał wyrok: o niepłacenie podatków (po odwołaniu się uniknął jednak więzienia). Opozycja obawia się, że w nowej roli będzie chciał on zamknąć sprawy przeciw rodzinie.

Dalej aktualne pozostaje jednak pytanie o popularność Marcosów, której zakwestionować nie mogą nawet ich wrogowie.

Kiedyś było lepiej…

Filipiński dziennik „Inquirer” zamieścił niedawno artykuł o stanie krajowego rolnictwa. Wskazuje się tam na problemy tej branży, zauważając ze smutkiem, że w organizacji upraw i przetwórstwa sąsiednie kraje – Indonezja, Wietnam i Tajlandia – radzą sobie lepiej. Sedno wywodu tkwi jednak w stwierdzeniu, że kiedyś było odwrotnie, a to inni przyjeżdżali na Filipiny uczyć się rolnictwa.

Podobnych konkluzji dotyczących różnych dziedzin gospodarki i życia społecznego znaleźć można w miejscowej prasie bez liku. Napotkany Filipińczyk będzie zaś wyliczał, że dawniej jego kraj nie ustępował gospodarczo Korei Południowej, że Manilę nazywano „perłą orientu”, że tu były najlepsze uniwersytety w regionie i instytucje odziedziczone po amerykańskiej kolonizacji, które należało tylko umacniać. Tyrady te kryją w sobie frustrację z powodu zmarnowanej szansy. Oznacza to również, że demokratyczna rewolucja roku 1986 zawiodła zwykłych ludzi.

Największym zaniechaniem wybranej wówczas na prezydenta Corazon Aquino okazał się brak reformy rolnej. Tym samym wpływy odzyskali właściciele wielkich majątków ziemskich, odsunięci wcześniej przez Marcosa. Tworzą oni dziś – chroniąc własne interesy – polityczne dynastie, obsadzające do 70 proc. stanowisk w legislaturze. W efekcie coraz więcej ludzi zaczęło postrzegać rok 1986 jako wymianę jednych skorumpowanych elit na drugie, a istotę bytu w polityce „żółtych” – tak nazywani są demokraci – jako zemstę na Marcosach, którzy ich kiedyś upokorzyli.

Co prawda wzrost gospodarczy Filipin utrzymywał się przez ostatnie dekady na przyzwoitym poziomie, jednak korzystali na tym głównie bogaci. Natomiast korupcja, bieda i niebezpieczne ulice stały się trwałym elementem demokratycznej rzeczywistości.

Rozczarowanie teraźniejszością w naturalny sposób skłania z kolei do nostalgii.

Stan wojenny? Nie taki zły

Zwłaszcza że trzeźwy osąd nie pozwala całkowicie zanegować dorobku Ferdinanda Marcosa. Sprawował on władzę w latach 1965-86 i – pomijając kilka ostatnich lat – w tym czasie gospodarka rozwijała się szybko, sprawnie budowano drogi, mosty i elektrownie. Krytycy wytkną oczywiście, że rosło też zadłużenie i że część infrastruktury powstawała na pokaz.

Chodzi tu głównie o zachcianki Imeldy, które miewały tragiczne konsekwencje. Przykładowo podczas konstrukcji centrum filmowego w 1981 r. doszło do śmiertelnego wypadku ponad stu robotników, którzy pospadali z rusztowań. Pierwsza dama Filipin kazała jednak lać beton na ciała, by terminowo ukończyć budynek i móc powitać zagranicznych gości. Znany był też jej pomysł osłaniania slumsów białym murem przed odwiedzającymi Filipiny głowami obcych państw.

Najwięcej kontrowersji budzi stan wojenny wprowadzony przez Marcosa w 1972 r. Oficjalnie zginęło wtedy 3257 osób, a ponad 70 tys. zostało aresztowanych. Na Filipinach nie brakuje jednak opinii, że stan wojenny nie był może taki zły, bo wśród ofiar znajdowali się głównie komuniści, a przede wszystkim zbrojna część tego ugrupowania – Nowa Armia Ludowa. Skonfiskowano wówczas 500 tys. sztuk broni. Sondaże wskazują dziś, że dla 76 proc. Filipińczyków stan wojenny kojarzy się z „dyscypliną, niskimi cenami i postępami w infrastrukturze oraz transporcie”. Obóz „żółtych” twierdzi, że to wynik edukacyjnych zaniechań i tym tłumaczy tylko 22 proc. wskazań w tej ankiecie na „morderstwa i grabież majątku”.

Geopolityka oraz Imelda

Nie jest też tajemnicą wsparcie Stanów Zjednoczonych dla Marcosów. Częściowo z powodów politycznych: w czasie zimnej wojny Amerykanie potrzebowali Filipin jako sojusznika na Dalekim Wschodzie, Marcos zaś umiejętnie czerpał dla siebie profity z tej sytuacji.

Podobnie jak ze swojej tajnej broni, czyli wdzięku Imeldy, który bardzo skutecznie oddziaływał na głównych lokatorów Białego Domu. Nixon mówił o niej „nasz anioł w Azji”, a przyjaźń Ronalda i Nancy Reaganów z Marcosami była na tyle silna, że prezydenta USA trzeba było niemal przymuszać, aby w 1986 r. cofnął poparcie dla upadającego reżimu. U starszych Filipińczyków wizerunek „azjatyckich Kennedych” stanowi istotny element nostalgii za Marcosami, nawet jeśli sami żyli wtedy w biedzie.

Gdyby Ferdinand Marcos ustąpił wraz z pojawieniem się kłopotów zdrowotnych pod koniec lat 70., jego wizerunek na świecie byłby bardziej zniuansowany. Obok popełnionych błędów pamiętano by też, że odebrał on władzę lokalnym oligarchom, popchnął gospodarkę do przodu i uczynił kraj bezpieczniejszym. Trwając jednak na stanowisku, firmował pogłębiające się szybko patologie swojego systemu: korupcję, zadłużenie, upolitycznienie armii, brak swobód politycznych i ekstrawagancje żony (uciekając z Filipin, zostawiła po sobie 3 tys. par butów).

W 1986 r. ludność miast, Kościół katolicki oraz część wojska powiedzieli temu systemowi „dość”.

Marcosowie w cieniu Duterte

Nie doszłoby jednak do pełnej restauracji klanu Marcosów bez prezydenta Rodrigo Duterte, który kończy swą sześcioletnią kadencję. Ten nieokrzesaniec z południowej wyspy Mindanao, znieważający wszystkie świętości – od papieża po prezydenta USA – podbił serca zwykłych Filipińczyków i stał się obiektem nienawiści „żółtych” oraz uniwersyteckich elit Manili.

Kontrowersje wzbudziła zwłaszcza jego krwawa wojna z handlarzami narkotyków, w której oficjalnie zginęło ok. 6200 osób, a nieoficjalnie dużo więcej. Zdaniem władz policja strzelała z zasady w obronie własnej, nie brak jednak przypadków, że życie tracili też niewinni zwykle mieszkańcy slumsów, gdy w atmosferze przyzwolenia na przemoc załatwiano lokalne porachunki.

Nie nadszarpnęło to jednak poparcia dla prezydenta, który mimo pandemii i wywołanego nią spadku PKB kończy urzędowanie z rekordową sympatią 80 proc. Filipińczyków. Dla przeciwników Duterte pozostanie odwołującym się do niskich instynktów populistą, który nadwyrężył demokratyczne instytucje. Inni wskażą wzrost poczucia bezpieczeństwa ludności w czasie jego kadencji i podwojenie budżetu na infrastrukturę.

To Duterte zezwolił na pochówek Ferdinanda Marcosa w Manili. Pomijając korupcję, nie kryje on uznania dla byłego dyktatora: siły jego charakteru, wizji odnowy kraju, nacjonalizmu, który miał wyrwać Filipiny z kompleksów i kolonialnego uzależnienia od USA. Opinie te w ustach popularnego prezydenta wzmacniały pozycję członków klanu Marcosów, a zwłaszcza Bongbonga.

Przebojowy duet

Stosunek obecnego prezydenta do swojego następcy pozostaje jednak niejasny. Na Filipinach mówi się, że rozwój politycznych wypadków ostatnich miesięcy nie do końca jest po myśli Duterte.

Do połowy zeszłego roku liderem sondaży prezydenckich była jego córka Sara, która z niejasnych powodów odmówiła nagle startu w kampanii. Wkrótce po tej decyzji nadeszła informacja o dealu zaaranżowanym przez byłą prezydent Arroyo: Marcos junior wystartuje na prezydenta, a jego zastępcą będzie Sara Duterte. Do umowy miało dojść za plecami głowy państwa. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę: Marcos wnosił poparcie północy kraju, a Sara południa, gdzie dominuje ród Duterte. W rezultacie sondaże Bongbonga wystrzeliły, również dlatego, że nowy układ polityczny, jak spekulowano, musi mieć błogosławieństwo głowy państwa.


Prezydentem Filipin został syn i imiennik skompromitowanego dyktatora Ferdinanda Marcosa. Jak do tego doszło? Czy pamięć wyborców naprawdę jest tak krótka? Wieloma demokracjami na świecie nadal rządzą polityczne dynastie - rodziny, w których premierem, czy ministrem zostaje się po rodzicach. Czy w polityce najważniejsze jest odpowiednie nazwisko?

W Podkaście Powszechnym rozmawiają: Wojciech Jagielski i Krzysztof Story


Tak chyba jednak nie było. Rodrigo Duterte ani razu oficjalnie nie wsparł Marcosa juniora. Kiedy 31 marca spodziewano się tego na wiecu wyborczym w Cebu, nieco poirytowany prezydent orzekł, że pozostanie neutralny, i zakończył wypowiedź po swojemu: „Przestańcie mnie już wkurwiać”. Wcześniej dawał jednak do zrozumienia, pośrednio i wprost, że młody Marcos nie jest jego faworytem. Mówił, że prezydent kraju powinien być twardy, sprawnie podejmować decyzje i mieć wykształcenie prawnicze, Bongbonga zaś, który studiował politologię i biznes, nazywał „rozpieszczonym bachorem”, zarzucając mu nawet przyjmowanie narkotyków.

Bezpieczeństwo i dobrobyt

A jakie poglądy ma przyszły prezydent Filipin? Odpowiedź nie jest jasna: Bongbong odmawiał uczestnictwa w debatach obok swoich dziewięciu kontrkandydatów, dając tylko kilka wywiadów, głównie zaprzyjaźnionym mediom. Ogólnikowo mówił wtedy o walce z biedą, wychodzeniu z pandemii, bezrobociu i rozwoju turystyki. Chce, by zajęli się tym najlepsi eksperci. Jego hasło wyborcze brzmiało: „Razem znowu powstaniemy”. Na wiecach powtarzał więc zwykle o jednoczeniu ludzi, zostawieniu sporów przeszłości oraz o wspólnym marszu ku lepszemu jutru.

Sukces wyborczy Marcos zawdzięcza też dominacji w mediach społecznościowych, z których korzysta ponad 80 proc. ze 110-milionowej ludności Filipin. Jego krótkie występy na Facebooku i TikToku, okraszane hitami muzycznymi, przyciągały najmłodszy elektorat, a setki internetowych stron wsparcia dla kandydata gloryfikowały „złotą erę” rządów Marcosa seniora. Pojawiły się też zarzuty o zatrudnianie przez sztab wyborczy Bongbonga farm trolli do atakowania oponentów.

Celowano zwłaszcza w obecną wiceprezydent Leni Robredo, która z wynikiem około 28 proc. zajęła drugie miejsce. Spreparowane filmiki pokazywały ją jako osobę niesympatyczną, mało rozgarniętą i marionetkę „żółtych”. Z łatką kandydatki elit Robredo podkreślała, że nie wywodzi się z politycznej dynastii, i aby odciąć się od historycznych skojarzeń, za kolor swojej kampanii obrała różowy.

Jest ona zdecydowaną przeciwniczką Marcosów i jako jedyna w stawce akcentowała konieczność respektowania praw człowieka oraz troskę o demokratyczne instytucje. Badania wskazują jednak, że tylko 15 proc. Filipińczyków za idealną formę rządów uznaje liberalną demokrację; większość skłania się raczej ku silnemu przywódcy, który zapewni bezpieczeństwo i dobrobyt.

Wizja upragnionego wybawcy

Przeciwnicy nowego prezydenta kreślą czarną przyszłość przed Filipinami. Odżywają traumy stanu wojennego, wielu spodziewa się politycznych represji i całkowitego zniszczenia demokracji. Taki scenariusz wymagałby jednak określonych cech przywódczych: charyzmy sprzęgniętej z wolą i uporem w urzeczywistnianiu swoich toksycznych wizji. Trudno tu o większy kontrast z dotychczasowym stylem Bongbonga, unikającego konfrontacji i konkretów programowych, przesadnie wręcz układnego, podrygującego w rytm azjatyckich przebojów. Biorąc pod uwagę filipińskie wyzwania, można raczej pytać, czy ktoś taki nie przysporzy szkody krajowi przez zaniechanie działań.

Paradoksalnie ten miękki wizerunek także podbić mógł jego rezultat wyborczy. Znany miejscowy socjolog Randy David wskazuje bowiem trwałą cechę filipińskiego społeczeństwa: ludzie czekają wciąż na przyjście mesjasza, który rozwiąże wszystkie ich problemy i odkupi Filipiny. Bongbong, stając obok politycznej bijatyki, głoszący potrzebę jedności, uosabiający przeszłość i przyszłość, jawić się może jako ten upragniony wybawca.

David zaznacza jednak, że mesjasz w przekazach, zanim okaże swą moc, znieść musi często wiele życiowych trudności i wyrzeczeń. Tymczasem Bongbong Marcos od dziecka miał wszystko podane na srebrnej tacy, nigdy nie musiał zarabiać, pozostając w istocie synkiem swojej mamusi.

Co zaś na to wszystko Rodrigo Duterte? Po skończonej kadencji 77-letni prezydent zamierza wsiąść na motocykl i zamaskowany likwidować handlarzy narkotyków w rodzinnym Davao. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Specjalizuje się w tematyce Azji Południowo-Wschodniej, mieszka po części w Japonii, a po części w Polsce. Stale współpracuje z „Tygodnikiem”. W 2014 r. wydał książkę „Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima”. Kolejna jego książka „Hongkong. Powiedz,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Filipiny czekają na mesjasza