Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
O tym, że oczekiwania rodziców i dzieci bywają trudne do uzgodnienia, z pewnością przekonał się każdy, kto kiedykolwiek odwiedził z dzieckiem księgarnię w poszukiwaniu nowej lektury. Zwykle zaczyna się od naznoszenia naręczy rzeczy najbardziej kuszących kolorystycznie („Tato, ta różowa książka o różowych stworach z Królestwa Różu jest super!”). Sprawy nie ułatwiają też popularne i wszechobecne w salach zabaw, poczekalniach u lekarzy czy przedszkolach serie wydawnicze. Wiadomo, niezależnie od wieku najbardziej lubimy te Kicie i Pucie, które już dobrze znamy – uważam jednak, że nawet najlepsza franczyza nie jest w stanie wytrzymać dwudziestej odsłony, warto więc poszukać czegoś nowego.
Wtedy inicjatywa przechodzi na drugą stronę i bezlitośnie obnaża nudziarstwo dorosłych. („O, zobacz, książka o tym, że warzywa są smaczne, zdrowe i należy je jeść w dużych ilościach!”). Odruchowo sięgamy po książki, które, przynajmniej w zamyśle, mają rozwijać w dzieciach wrażliwość, uczyć radzenia sobie z trudnymi emocjami czy służyć jako pomoc dydaktyczna w oswajaniu trudnych sytuacji. Mamy w domu długą półkę, która aż ugina się od tych wszystkich mądrości – jednak dzieci omijają ją szerokim łukiem. Dlaczego?
Bo przy wybieraniu pierwszych wspólnych lektur czasem zapomina się, że nawet najpiękniejsze ilustracje i najmądrzejsze treści nie przejdą próby czasu, jeśli najzwyczajniej w świecie nie będą ciekawe. Tylko co to znaczy? Z pewnością (i całe szczęście!) nie ma tu jednej dobrej odpowiedzi. Umiejętność wykrywania obecności tego efemerycznego pierwiastka (bądź jego braku) przychodzi z czasem i zawsze jest efektem wielu niepowtarzalnych przygód lekturowych. Zachęcając do przeżywania własnych, jednocześnie podsuwam kilka propozycji, od których można zacząć wspólne poszukiwania. ©
Autor jest redaktorem i krytykiem literackim. Ojciec Zosi, lat 5 (no prawie).
EDZIO I PRZYJACIELE
JEST ICH TRZECH i mieszkają w kasztanowcu na środku leśnej polany. Puchacz Jerzy, Wiewiórek Edzio i Miś Antoni są paczką zgranych przyjaciół, choć dzieli ich wiele różnic, przez co nie zawsze żyją w zgodzie. Jerzy, który mieszka w koronie drzewa, jest nieco przemądrzały i łatwo się obraża. Do tego uwielbia się przebierać za dziwne stwory (zawsze sam szyje stroje), a reszta mieszkańców polany przymyka oko na jego dziwactwa. Niżej, w dziupli mieszka Edzio, który (często z pomocą przyjaciół) próbuje przełamywać własną nieśmiałość i strach przed światem poza swoją przytulną kawalerką. Kocha gotować i robić pompony. Z kolei na samym dole znajduje się mieszkanie Antoniego, rubasznego niedźwiedzia, który uwielbia organizować przyjęcia i tańczyć na nich do rana. Czasem jednak smutno zerka w lustro, bo wydaje mu się, że nikt nie dostrzega jego wrażliwej strony.
Edzio i jego przyjaciele w każdej kolejnej książce z serii stworzonej przez francuski duet Astrid Desbordes i Marca Boutavanta mierzą się z innym wyzwaniem, ucząc się jednocześnie, jak lepiej cieszyć się swoim towarzystwem, ale też światem dookoła. Na przykład w części „Edzio i tajemnica zupy” odkrywają bezcenną prawdę, że im bardziej się z kimś przyjaźnimy, tym lepiej smakuje nam wspólne jedzenie (i na odwrót – to bardzo francuska opowieść). Mają też kompana imieniem Coś, choć ich początki znajomości (opisane w tomie „Coś”) nie były wcale łatwe. Tajemniczy różowy stwór budził lęk swoją odmiennością, nie wspominała o nim również „Wielka Encyklopedia Lasu”, którą namiętnie studiuje Jerzy (ostatecznie hasło „Coś” zostaje do niej dopisane). Jednak szybko okazuje się (ciasteczka upieczone przez Edzia bardzo pomagają), że jednak więcej ich łączy, niż dzieli, i Coś staje się pełnoprawnym członkiem leśnej wspólnoty.
Do tego przebogatego uniwersum można wracać bez końca, co rusz wspólnie odkrywając w nim nowe elementy i powiązania. W czym wydatnie pomaga unikalne poczucie humoru – nie ma co ukrywać, że w wielu momentach adresowane przede wszystkim do dorosłych, co przynosi ulgę, gdy dialogi (po nie wiadomo już której lekturze) można przytaczać z pamięci.
NOI I MORZE
NOI MIESZKA wraz z ojcem w domku na plaży. Chłopiec większość dni spędza samotnie, bo jego ojciec jest rybakiem i często wypływa w morze. Towarzystwa dotrzymuje mu sześć kotów – na każdej stronie tej przepięknie namalowanej książeczki chowają się w innych miejscach, można więc szukać ich bez końca. Jednak pewnego ranka po sztormowej nocy Noi znajduje na brzegu małego wieloryba, który zgubił swoją mamę. Takie spotkanie musi rozpalić serce i wyobraźnię każdego dziecka, nie inaczej było więc w przypadku Noiego, który zabiera nowego przyjaciela do swojej wanny i tam się nim opiekuje. Opowiada mu o swoich marzeniach i tęsknotach, ale przede wszystkim o swojej samotności. Nowego lokatora jednak trudno utrzymać w tajemnicy – nawet najbardziej zajęty pracą i trudami samotnego rodzicielstwa ojciec w końcu odkryje, że w domowej łazience zamieszkał wieloryb. Decyzja o wypuszczeniu go na wolność jest trudna, ale najważniejsze, że udaje się ją podjąć razem.
Benji Davies w swoich książkach daje najmłodszym czytelnikom (i tym, którzy je z nimi czytają) dużo przestrzeni dla wyobraźni i emocji. W „Powrocie wieloryba”, kontynuacji przygód Noiego, waleń odwdzięcza się, ratując z kolei chłopca, który w zimową noc rusza pieszo po zamarzniętym morzu na poszukiwania ojca. W pierwszym odruchu może wydać się to zbyt przerażające, jednak w tym przypadku groza umiejętnie równoważona jest poprzez ciepło i głębie relacji rodzinnych (wieloryby od zawsze w literaturze były wdzięcznymi metaforami).
To, że literatura dla najmłodszych może z powodzeniem opowiadać o rzeczach trudnych, świetnie widać w innej książce tego autora (niezwiązanej już z Noim), „Cudownej wyspie dziadka”. Syd, jej bohater, najbardziej na świecie kocha swojego dziadka. Gdy pewnego razu wdrapuje się na jego strych, okazuje się, że dobrze znana przestrzeń zamieniła się w statek, a sam dziadek musi udać się w podróż na odległą wyspę. Wspólnie więc wyruszają w rejs. Na miejscu mają wiele przygód, jednak po całym dniu wypełnionym cudownościami chłopiec odkrywa, że do domu będzie musiał wrócić sam. Dziadek zostaje na wyspie i co jakiś czas będzie wysyłał wnuczkowi pocztówkę, żeby ten o nim nie zapomniał. To niezwykle poruszająca opowieść o odchodzeniu i żałobie, do tego czytelna i sformatowana pod wrażliwość czytelników w każdym wieku.
MUMINKI (I BUKA)
Z DZIECIĘCYMI KLASYKAMI bywa różnie – nie wszystkie dobrze się zestarzały, przez co nie najlepiej pasują do nowych kanonów estetycznych albo możliwości percepcyjnych kolejnych pokoleń. Każda literatura, i ta dla najmłodszych nie stanowi wyjątku, ma swój wymiar historyczny, bo zbudowana jest na symbolach i odniesieniach czytelnych w konkretnym kontekście społecznym, politycznym i kulturowym. Wybierając wspólne lektury z dzieckiem łatwo wpaść w pułapkę nostalgii – z oczywistych powodów chcemy dzielić się tym, co nam kiedyś wydawało się niezwykłe i cenne. W tej materii trzeba jednak (z uwagi na dobro wszystkich zainteresowanych) zachować daleko idącą ostrożność.
Na szczęście są Muminki. Oryginalne opowiadania Tove Jansson w przypadku najmłodszych czytelników mogą być jednak wciąż nieco za trudne językowo (wyobraźnia samej autorki też bywa momentami wyzwaniem, nawet dla dorosłych) – jednak wydawnictwo HarperKids opracowało serię książeczek, będących wspaniale ilustrowaną adaptacją prozy fińskiej pisarki. Dzięki nim możemy łatwo i przyjemnie wejść w muminkowe uniwersum, jednocześnie nie tracąc nic z jego cudownej oryginalności. W części „Muminek i tajemnica lata” pojawia się nawet Buka – odwieczny obiekt mrocznej fascynacji wszystkich dzieci. Niemniej zaprezentowana jest tak, aby nie śniła się po nocach (jak to miało miejsce w moim i poprzednich pokoleniach). A i długość idealna do czytania przed snem. ©