Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ale w następnych słowach dodała, że pewnie nie przyjadę, bo teraz jestem sławny i na pewno mam przewrócone w głowie.
Skąd młodzież z Tomaszowa Lubelskiego miała takie rozeznanie co do środowiska literackiego, nie miałem pojęcia. W każdym razie w ramach antysodowej terapii oraz słabości do aglomeracji w rodzaju Tomaszów Lubelski wsiadłem od razu w auto i pojechałem. Jakoś tak przez Sieniawę, przez pałac, gdzie zamieszkiwała Elżbieta Helena Sieniawska z Lubomirskich, dla której, chociaż mężatka, stracił głowę Franciszek Rakoczy, ze wzajemnością zresztą. Przez Oleszyce z ruiną cerkwi grekokatolickiej, przez Puszczę Solską, przez Narol, którego uroda idzie o lepsze z jego sennością. I na koniec jeszcze przez Bełżec, w którym spalono około 500 tysięcy Żydów, a ocalało dwóch (tak, dwóch). Jednego zaś z nich już po wojnie zastrzelili Polacy z podziemia. Zabójcy byli nastolatkami. Ofiara, Chaim Hirszman, tydzień wcześniej zwolniła się z pracy w UB. Chcieli zabrać mu pistolet.
iekawa była ta podróż. Zwłaszcza z Bełżcem pod koniec, o którym Andrzej Mularczyk pisał w 1956 r., że po wojnie: „W Bełżcu zaczęto żyć bogato. Złoto zamieniano na wódkę. Stukały woreczki, szeleściły pieniądze, płynęła wódka. Wieś budowała się. (…) Ludzie mówili wtedy: »żeby być bogatym, wystarczy odwaga i łopata«”. Ciekawe i pouczające. Między chwałą dawnej Rzeczypospolitej a bełżeckim Klondike.
No ale w końcu dojechałem. Trochę pustką wiało na centralnym rondzie. Wielkie było. Jakby na zapas zbudowane. Albo na wojnę, żeby dywizje się mogły przemieszczać. I gustowne bloki wokół. Tylko drewniany barok kościoła Zwiastowania Najświętszej Marii Panny przypominał, że kiedyś były tutaj jakieś dawne czasy. Przypominał też łemkowskie cerkwie w moim Beskidzie Niskim. Drewniany barok to chyba jakaś polska specjalność oraz piękny oksymoron. Ale za to cerkiew św. Mikołaja mieli jak najbardziej murowaną i w moskiewskim guście. Podobały mi się te dwa kościoły w tej pustce. Jakąś Atlantydą to pachniało. Ale młodzieży jakby mniej. Narzekała, że nic się nie dzieje, że tylko wiatr od wschodu wieje i trochę handlarzy przyjeżdża. Że wyjdziesz na spacer i zaraz zagony buraczane się zaczynają i ciągną po horyzont. Że nauczyciele jacyś nie za bardzo, gazetkę szkolną cenzurują, na żartach się nie znają, no i w ogóle opresja zadupia, ojczyzny „B” i jeszcze na dodatek chyba listopad się zaczynał. Wyobraziłem sobie listopadowy grudzień w Tomaszowie i rozumiałem ich aż za dobrze.
Ale jako zgred przecież nie mogłem im ot tak przyznać racji, więc zacząłem się mądrzyć. Że miejsce jest zajebiste, że historia, pogranicze, tragedia i chwała, krew i ekstaza, mikst, tygiel, dusza znajdzie pokarm, serce natchnienie i tak dalej. I że powinni być szczęśliwi, że się nie urodzili gdzieś w mazowieckiej monokulturze, bo dopiero tam by zobaczyli, co to jest prawdziwy duchowy wygwizdów. A poza tym, jak rzeczywiście nic nie ma, to dopiero można coś zrobić. Takie mądrości im wciskałem, by po paru godzinach wyjechać.
Po paru latach znowu napisali: „Pan przyjedzie”. Jezu, gdzie ja mam znowu jechać, pomyślałem. „Do Gorajca pan przyjedzie. Dwadzieścia kilometrów od Tomaszowa”. Akurat było lato, lipiec, więc zapakowałem śpiwór i pojechałem. Gorajec leżał sobie ustronnie i sennie wśród łąk i pól. Ni to postpegeer, ni to regularna wieś. Ale drewniana XVI-wieczna cerkiew świadczyła o tym, że działo się tu więcej, niż na pierwszy rzut oka było widać.
Przywitał mnie Marcin i powiedział: „No to zrobiliśmy”. Wokół starej szkoły stały namioty i kręcił się kolorowy, raczej młodociany tłum. Dudniła porządna muzyka, w cieniu drzew na trawie polegiwały grupy. „To znaczy co?” – zapytałem. „Folkowisko” – odpowiedział.
Zrobili sami, od początku, z niczego. Ściągają artystów, muzyków z Polski, z Ukrainy, w tym roku pewnie z Hiszpanii, bo tegoroczne hasło to „Trzy Galicje”, czyli ta polska, ukraińska i hiszpańska. Wcześniej było o chłopstwie i pańszczyźnie, i przygrywała R.U.T.A. Było o Żydach, którzy byli, a teraz ich tutaj nie ma, i nazywało się „Żydowisko”. Było o kobiecej energii w kulturze. Ale proszę się nie bać: to wszystko jest lokalne i naturalne. O Żydach opowiadają miejscowi, bo biorą udział – a jakże! Miastowy feminizm zaś w proporcjach odpowiednich miesza się z kołem gospodyń wiejskich, które karmi, poi i wywiera cywilizacyjny wpływ na męską barbarię. Gra i śpiewa Ukraina i Polska, tańczą wszyscy, a echo się niesie coraz szerzej.
Zaczyna się 7 lipca.
Państwo przyjadą. Wystarczy wstukać „Chutor Gorajec – Folkowisko”. ©