Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W najbliższym czasie były prezydent ma napięty grafik. Między godz. 9.30 a 16.30, z wyjątkiem śród i weekendów, musi tkwić na nowojorskiej sali rozpraw. W ubiegłym tygodniu obserwował wybór 12-osobowej ławy przysięgłych. To niełatwe, pierwszych 96 kandydatów oświadczyło, że nie potrafią wobec niego zachować bezstronności.
Przysięgli mają rozstrzygnąć, czy Trump jest winny fałszowania dokumentów finansowych, by na finiszu kampanii w 2016 r. ukryć płatności dla gwiazdy porno Stormy Daniels (która twierdzi, że mieli romans). Prokuratura chce dowieść, iż Trump działał w celu zatajenia innego przestępstwa, m.in. oszustwa podatkowego, i wpłynięcia na przebieg wyborów. O tym ostatnim według oskarżycieli świadczą też inne płatności: miał naciskać na tabloid „National Enquirer”, by ten „uciszył” kolejne dwie osoby mogące mu zaszkodzić w kampanii.
Trump, któremu grozi do czterech lat więzienia, grzmi o „polowaniu na czarownice” i wykorzystuje proces do mobilizacji elektoratu oraz zbierania funduszy; pierwszego dnia zebrał 1,6 mln dolarów. Ta formuła na razie się sprawdza, ale według sondażu Reuters/Ipsos co czwarty potencjalny wyborca Trumpa nie głosowałby na niego, gdyby ten usłyszał wyrok skazujący.
Prezydent Biden korzysta: odwiedził kluczową dla wyścigu Pensylwanię w czasie, gdy rywal siedział w sądzie. Trump miał wystąpić w sobotę na wiecu w Karolinie Północnej, ale odwołał go przez pogodę, a w poniedziałek znów poszedł do sądu. Widać, że na siedem miesięcy przed wyborami traci pełną kontrolę nad kampanią. A werdykt może usłyszeć jeszcze przed lipcową konwencją Partii Republikańskiej, na której przyjmie nominację. W historii USA czegoś podobnego jeszcze nie było.
Autorka jest dziennikarką „Press”.