W ewakuowanym dwa lata temu do Polski ukraińskim domu dziecka dochodziło do przemocy. Śledztwo „Tygodnika”

Co musi się stać, by wychowankowie działającego u nas po lutym 2022 r. ukraińskiego sierocińca pozbyli się przemocowej kadry? Zgłaszanie prób samobójczych to za mało.

23.04.2024

Czyta się kilka minut

Ukraińscy uchodźcy na przejściu granicznym w Medyce, marzec 2022 r. // Fot. Attila Husejnow / Forum
Ukraińscy uchodźcy na przejściu granicznym w Medyce, marzec 2022 r. // Fot. Attila Husejnow / Forum

Z notatki psycholożki W.: „Skontaktowały się ze mną dziewczęta: S., B., R. i L. (…) Mówiły o presji psychicznej i fizycznej, jakie wywiera na nie ich opiekun prawny p. Olha. S. i B.  wyjawiły mi, że przez panią Olhę podjęły próbę samobójczą – usiłując podciąć sobie żyły”.

Z listu nastolatki S.: „Pani Olha biła dzieci, rzucała do nich krzesłami i stołami, biła je pałką”.   

Z listu B.: „Bardzo na mnie krzyczała, mówiąc, że jestem dziwką, twari (kreaturą), suką”.

Z kamery monitoringu: kobieta podchodzi i przewraca stół na siedzących niemal bez ruchu dwoje nastolatków. 

Marta Rutkiewicz, prezes Fundacji Bocianie Gniazdo w Runowie na Pomorzu, gdzie dwa lata temu trafiło ewakuowane Zaporoskie Regionalne Centrum Rehabilitacji Społecznej i Psychologicznej, czyli dom dziecka: – Od miesięcy walczę o reakcję na dramat dzieci. Powtarza się schemat. Dzwonię do ważnej osoby, urzędu, organizacji, redakcji. Najpierw entuzjazm: „Jak dobrze, że pani walczy!”. A potem cisza.

– Znam jej powód – dodaje Rutkiewicz. – To drażliwa sprawa. Drażliwa, bo polityczna.

Jak w tiurmie

Luty 2022 r. to nowa rzeczywistość także dla tysięcy ukraińskich dzieci. W tym domów dziecka, które ewakuowano wtedy do Polski.

– Mieszkanką placówki w Zaporożu byłam od 14. roku życia – opowiada mi Tatiana, 18-letnia Ukrainka, która będąc w Polsce osiągnęła pełnoletność i odcięła się od swojej placówki. – To dom dla dzieci z niewydolnymi rodzicami.

– Jak ci się w nim mieszkało w Ukrainie? – pyta Tatianę Marta Rutkiewicz, jej obecna nieformalna opiekunka, która pomaga mi się dogadać z Tatianą. – Jak w tiurmie. Tak jak w więzieniu – poprawia się dziewczyna. – Nie można było za bardzo wychodzić, tylko do szkoły. Opiekunowie przymykali oczy, gdy starsze dzieci znęcały się nad młodszymi, np. każąc im trzymać w górze poduszkę, aż ręce drętwiały.

– Gdy wybuchła wojna, zgłosiłam w powiecie, że możemy przyjąć uchodźców – opowiada Rutkiewicz. – Prowadzę z bratem ośrodek wypoczynkowy, mamy budynek z kuchnią i świetlicą, pięć hektarów terenu. Obiekty sportowe i stajnię, gdzie prowadzimy hipoterapię.

Rutkiewiczowie mają też fundację, która pomaga lokalnej społeczności. Gdy więc urzędnicy umieszczają u nich ponad 50 dzieci, są gotowi. Za noclegi i wyżywienie płaci powiat, zajęcia – edukacyjne, terapeutyczne i integracyjne – finansuje fundacja. Od przyjazdu dzieci kontakt z nimi będą mieli, poza kadrą ukraińską, specjaliści (nasi i ukraińscy) fundacji.

– Już w pierwszych miesiącach było jasne, że ukraińskie opiekunki stosują inne metody – opowiada Rutkiewicz. – Krzyki, kary, na placu zabaw jedna z pań uderzyła dziecko. Byłam świadkiem wyzwisk. „Debil”, „głupek”, „dziwka” i „ssie tamtemu”, tak Olha, ale i inne opiekunki mówiły do dzieci! Zgłaszaliśmy to Powiatowemu Centrum Pomocy Rodzinie w Słupsku. Bez adekwatnej reakcji. „A działa?” – spytała pani z PCPR moją pracownicę, mając chyba na myśli, że takie metody przynoszą skutek. „To po co się pani wtrąca?”.

Członkowie fundacji pukają też do starosty, organizacji pozarządowych i międzynarodowych organizacji pomocowych. Przedstawiciele jednej z nich – Save the Children – przyjeżdżają do Runowa, by zbudować dla dzieci bezpieczne strefy świetlicowe.

– Więcej nie wskórali, bo nasza strona samorządowa nie była zainteresowana integracją dzieci w polskim systemie, zasłaniając się brakiem zgody Ukrainy – dodaje Rutkiewicz.

Ukraińskie dzieci przy mapie swego kraju, akcja "Światełko dla Ukrainy" w pierwszą rocznicę inwazji, Grabie k. Wieliczki, 23 lutego 2023 r. // Fot. Artur Widak / NurPhoto / Getty Images

Państwo w państwie

UNICEF podaje, że w ramach ewakuowanych ukraińskich placówek mieszka w Polsce ok. 1200 dzieci. Największe skupisko to położony w Rawie Mazowieckiej ośrodek Ossa – jest tam ok. 400 dzieci. Kolejne są m.in. w Ustce, Olsztynie pod Częstochową, Moryniu i Łodzi. W tym ostatnim miejscu – mówią eksperci – ukraińskie dzieci mają warunki zbliżone do polskich placówek. Ale większość z pozostałych miejsc to utrzymujące się od ponad dwóch lat rozwiązania tymczasowe, będące odwzorowaniem ukraińskiego systemu. A nawet gorzej: molochami zarządza mniej liczna niż w Ukrainie kadra. 

Ta sprawa to tabu. Tuż po lutym 2022 r. nieliczni działacze polskich organizacji ostrzegali, że przyjmujące ośrodki nie są przystosowane do długiego pobytu. A nieliczna kadra może sobie nie radzić ze straumatyzowanymi dziećmi. „Hodujemy patologię i przemoc” – mówiono nieoficjalnie. Dziś też trudno tę opinię usłyszeć oficjalnie: z „Tygodnikiem” zgodziło się porozmawiać troje ekspertów – z organizacji polskich i międzynarodowych – ale anonimowo. Boją się, że krytyka zaszkodzi działalności ich organizacji. Choć dodają, że o życiu „placówkowych” ukraińskich dzieci w Polsce trzeba zacząć mówić.

– Gdy zaczęła się wojna, działano ad hoc – opowiada działaczka polskiej organizacji. – To był tryb ratowania zdrowia i życia, ale na ten tryb należało nałożyć jakąś sensowną metodę. Ukraina pilnowała, by dzieci nie rozdzielać: bali się utraty kontroli, wyjazdu poza Polskę, wynarodowienia itd. Ale dało się to sensownie rozwiązać tak, by dzieci żyły w lepszych warunkach. Niestety, nasi sąsiedzi byli w tej sprawie usztywnieni.

Specustawa o pomocy obywatelom Ukrainy wprowadziła instytucję opiekuna tymczasowego – to on lub ona, w przypadku gdy ukraińskie dziecko trafiło do Polski bez rodziców, decyduje o jego losie. W praktyce, w przypadku ukraińskich placówek tym opiekunem zostają ich kierownicy. Nasza specustawa mówi, że nadzorem nad opiekunem tymczasowym i zapewnieniem warunków dzieciom dzielą się między sobą ośrodki pomocy społecznej i PCPR-y. Jednak nadzór ten to często iluzja. – W praktyce urzędnicy słuchają strony ukraińskiej. Tamtejsza kadra może zrobić wszystko, często jest jak państwo w państwie – słyszę od pracownicy międzynarodowej organizacji.   

Ukraina w ostatnich miesiącach zgodziła się na ustępstwa – relokacje części dzieci z dużych skupisk (np. ze wspomnianej Rawy do domków w Łodzi). Ale zasada się nie zmieniła: nasi sąsiedzi chcą mieć swoje dzieci pod ścisłą kontrolą.   

Wszyscy was porzucą  

Tatiana: – W Polsce nękanie między dziećmi się nasiliło. Pojawiła się przemoc ze strony wychowawczyń. Dyrektorka jak się zdenerwowała, wywracała na dziecko stół. Szturchała, biła po głowie. Obrażała: „kończenyj”, czyli „niezdolny do niczego”, „szlucha”, czyli dziwka.

Z Tatianą rozmawiamy przez kwadrans: Marta Rutkiewicz nie chce dłużej obciążać dziewczyny. Inne fakty poznam z jej listu, który został włączony do postępowania prokuratorskiego („ze względu na opiekuna prawnego chciałam odebrać sobie życie”).

Rutkiewicz oraz dzieci to niejedyni świadkowie przemocy. Udało mi się porozmawiać z Marharytą Yechkalo, młodą Ukrainką, studentką w Kielcach, która w czasie wakacji 2023 r. została, jako animatorka, zatrudniona przez Bocianie Gniazdo. – Od początku słyszałam wyzwiska do dzieci: „idioci”, „downy”, „narkomani” – opowiada. – Potem widziałam akty przemocy, np. ciągnięcie za ucho.

Marharyta opowiada o wieczornych zbiórkach, w czasie których dyrektorka miała publicznie upokarzać dzieci: – Wmawiała im, że wszyscy je porzucą, tylko nie ona. Pewnego dnia jedno z dzieci poskarżyło się dyrektorce, że 9-letni chłopiec opowiedział w szkole o jej przemocy, tzn. kopaniu dziecka. Olha natychmiast zrobiła zbiórkę: „Czy ja kiedykolwiek kogoś uderzyłam?”. Na to dwie osoby odważyły się powiedzieć, że ciągnęła za ucho. Olha na to: „Za ucho to dla was mało!”, a potem było najgorsze. Powiedziała do chłopca, który zgłosił przemoc: „A ty pamiętasz, jak ci matka kazała wylizywać pochwę?”. I spytała ponownie: „Czy ja kogoś uderzyłam?”. Zapadła cisza. Ja też nie wiedziałam: czy ratować je, czy siebie? Nagle ktoś zaczyna się śmiać, na co Olha: „W waszych domach było to samo!”.

Dwa światy

– Bardzo proszę, by pan to napisał – mówi Marharyta. – To nie jest tak, że Ukraina równa się przemoc. Sama skończyłam wspaniałą szkołę ze świetnymi nauczycielami. To, co odróżnia Ukrainę od Polski, to procedury i monitoring. Tam, gdzie nie ma kontroli, są patologie.

Ale polscy eksperci od pieczy uważają, że ukraińska strona zwykle inaczej rozumie przemoc: lekkie uderzenie czy psychiczne znęcanie nie jest dla wielu patologią. I problem największy: wielu hołduje zasadzie „nasze dzieci, nasza sprawa”.

Działaczka na rzecz praw dzieci przytacza zdarzenie: – Polska pracownica zastała ukraińską opiekunkę, jak ta biła dziecko. Interwencja skończyła się najpierw zaangażowaniem w sprawę konsula, potem wyjaśnieniem strony ukraińskiej, że Polacy mają się odpier…ć, a na koniec, uwaga, wpisaniem do „Polityki ochrony dziecka” zasady, że polski personel może interweniować, ale… za zgodą ukraińskiego.

Od pracownicy międzynarodowej organizacji słyszę o podobnym przypadku dotyczącym dwudziestki dzieci, wśród których były sprawiające trudności nastolatki i młodzież z niepełnosprawnościami. – Gdy polska strona, widząc problemy, chciała pomóc, domagając się albo liczniejszej kadry, albo przeniesienia części dzieci np. do polskich rodzin, grupę relokowano do Ukrainy – opowiada działaczka.

Wróciła i wpadła w furię

Grudzień 2023, dyrektorka Olha jest akurat w Zaporożu. Kilka dziewcząt z grupy runowskiej przychodzi do psycholożki W. Chcą porozmawiać.

– Jedna powiedziała: „Jak mi pani nie pomoże, popełnię samobójstwo” – opowiada W., która nie chce podawać swoich danych. – Powiedziała, że jest taki nacisk ze strony Olhi, tak ją obraża, że nie wytrzyma. Powiedziałam, że może lepiej, jak napisze to w liście. Dziewczyna dodała, że są inne koleżanki, które czują się tak samo, i nazajutrz przyszły z czterema listami.

Treść każdego z nich jest z grubsza podobna. S. pisze nie tylko o rzucaniu meblami, ale też o jednym z zebrań, po którym chciała się zabić. R.: „Zaczęłam przyjaźnić się z dziewczyną, której Pani Dyrektor nie lubiła (…) Pani Dyrektor zaczęła wymyślać różne sytuacje, mówiąc, że jesteśmy zaangażowane w prostytucję, zabroniła dzieciom w ośrodku komunikowania się z nami, grożąc im karą. Przychodziła do nas do pokoju i przeklinała nas. Z tego powodu moja psychika była nie do zniesienia i chciałam popełnić samobójstwo”.

W. przekazuje sprawę Marcie Rutkiewicz, ta zgłasza ją do zespołu specjalistów i wraz z nimi do PCPR, a PCPR do prokuratury. – Ale mijały kolejne dni i nie dość, że nikt nie zabezpieczył dzieci, to potencjalna oprawczyni wróciła i dostała informacje o okolicznościach zgłoszenia – opowiada Rutkiewicz. – Wpadła w furię, głównie na psycholożkę, która ujawniła sprawę, oraz na dzieci, że „się sprzedały”, i od tej pory zakazała do nich dostępu. Dowiedziała się, kto pisał listy. To niewiarygodne, że aż tak zawiódł system ochrony dzieci. PCPR nie złożył wtedy wniosku o zmianę opiekuna ani o zabezpieczenie dzieci.

Po dziesięciu dniach robią to organizacja Save the Children, a dzień później sama Rutkiewicz – o interwencyjne zabezpieczenie proszą sąd rejonowy w Lęborku. Ale sąd się na to nie decyduje (dlaczego, nie wiadomo; nikt z jego przedstawicieli nie zgodził się na rozmowę). Z kolei słupski PCPR (jak twierdzi w nadesłanych do „Tygodnika” odpowiedziach na pytania kierowniczka Urszula Dąbrowska) wysłał do Konsulatu Ukrainy w Gdańsku prośbę o odsunięcie Kucher od dzieci „na czas wyjaśnienia sytuacji”. Bez skutku, więc dzieci pozostają z tą samą kadrą.

„Gdy chciałam zobaczyć, jak czują się dziewczyny, które napisały listy (…)  pani Olha (…) wybiegła za mną i zabroniła mi do nich wejść – napisze do pracownika UNICEF koordynatorka zatrudniona przez PCPR w raporcie, do którego dotarł „Tygodnik”. – (…) Dziewczynki siedziały w jednym pokoju, nie mogły z nikim rozmawiać ani wychodzić z pokoju. Na posiłkach pani Olha usadziła ich obok siebie, przez co dziewczyny nie chciały jeść (…) Absurdalny jest fakt, że dziewczynki dalej przebywały (…) w tym samym budynku ze swoim domniemanym oprawcą, przez którego mają myśli samobójcze”.

Nierozsądne życzenia dzieci

Dwa dni przed świętami Rutkiewicz składa do sądu wniosek o zmianę opiekuna tymczasowego. Wskazuje na siebie, zgodnie z pisemną prośbą kilkorga dzieci. – Myślałam, że sąd odizoluje dzieci od dyrektorki – mówi Rutkiewicz. – Nic z tego, rozprawę odroczono.

11 stycznia, gdy opiekunką jest nadal Kucher, dochodzi do relokacji trzech dziewczyn, które zgłosiły przemoc (czwarta osiągnęła pełnoletniość, więc zgodnie ze swoją wolą zostaje w budynku Fundacji), do ośrodka w Ustce. Wszystkie pozostałe dzieci – wraz z tymi samymi opiekunami – trafią tam kilka tygodni później. Dlaczego? Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej pisze, że „w zastanej sytuacji ocenionej jako zagrażającej życiu i zdrowiu, Wojewoda Pomorska wraz z Krajową Służbą Społeczną Ukrainy podjęli decyzję o zabezpieczeniu dzieci z grupy ryzyka poprzez relokację”.

Marta Rutkiewcz: – Czyli zabezpieczono dzieci nie przed kontaktem z domniemanymi sprawcami przemocy, tylko z osobami, które tę przemoc zgłosiły. 

29 stycznia odbywa się rozprawa. Olha Kucher rezygnuje z bycia tymczasowym opiekunem – na rzecz Oleny Lisovskiej, według pracowników Fundacji kucharki z Zaporoża, która od wiosny 2022 r. była częścią personelu, a więc wiedziała o domniemanej przemocy i jej nie zapobiegła. Czym kierował się sąd, podejmując decyzję, choć znał opinię kilkorga dzieci, a także Rzecznika Praw Dziecka, który poparł kandydaturę Rutkiewicz? „Dobrem dziecka”, które nie zawsze jest „tożsame z jego życzeniami”, jak można wyczytać w uzasadnieniu wyroku. Sąd bowiem – czytamy dalej  – bierze pod uwagę „tylko rozsądne życzenia dzieci”.

Prokuratura prowadzi postępowanie przygotowawcze w sprawie podejrzenia przemocy, ale nikt nie ma na razie zarzutów. Dzieci są w Ustce, w tym samym budynku co ich domniemana oprawczyni. – Niby odsunęła się od dzieci, ale wiem, że nie tylko ma z nimi kontakt, ale nadal rządzi i kieruje wszystkimi – mówi Marharyta, która próbowała odwiedzić dzieci w Ustce, i została wyrzucona z ośrodka właśnie przez Kucher.

Co na to polskie instytucje? Słupski PCPR zapewnia o stałym monitoringu oraz o tym, że dzieci są bezpieczne. „Znajdują się pod opieką kadry ukraińskiej, wspieranej przez opiekunów zatrudnionych przez Starostwo” – pisze szefowa PCPR. W podobnym duchu odpowiadają urząd wojewódzki oraz ustecki MOPS, którego urzędnicy dodają, iż obecny opiekun tymczasowy podlega jego nadzorowi (wizyty co 14 dni), zaś „Pani Dyrektor [oskarżana o przemoc była opiekun – red.] zajmuje miejsce w osobnym skrzydle budynku i zajmuje się administracją”. – Mamy regularny kontakt z niektórymi dziećmi – mówią Rutkiewicz i Yechkalo. – Nie czują się w Ustce ani dobrze, ani bezpiecznie.

Instytucje ukraińskie? – Rozmowa z konsulem i wicekonsulem ukraińskim w Gdańsku była nieprzyjemna – opowiada Marharyta Yechkalo. – Usłyszałam, że fakt, iż byłam świadkiem przemocy, nie jest dowodem w sprawie. Wyszliśmy z niczym.

Niczym zakończyły się też interwencje Marharyty w zaporoskich władzach lokalnych oraz w jednym z ministerstw.

W cieniu polityki

Czy coś może się zmienić systemowo? – Wybory jedne, drugie, zmiana rządu: to nie sprzyja odważnym decyzjom – słyszę od cytowanej już pracownicy organizacji międzynarodowej. – Nikt nie chce odpowiadać za kłótnię z Ukrainą, która nie lubi ustępstw. A dla Polski to wygodne: odpada odpowiedzialność i spore koszty.

Jedna z pracownic krajowego NGO potwierdza: polska strona za rządów PiS nie naciskała, by wziąć odpowiedzialność za ukraińskie dzieci. – Gdybyśmy postawili twardy warunek na samym początku, Ukraina nie miałaby wyjścia – mówi działaczka. – To zaniechanie było ogromnym błędem, za który teraz płacimy: mamy dzieci dwóch kategorii.

A w kolejnych latach, dodaje działaczka, możemy mieć większe problemy. Np. z osiągającymi pełnoletniość wychowankami ukraińskich placówek bez wsparcia. – Mogą paść ofiarą wykorzystywania albo stać się częścią grup przestępczych – wieszczy działaczka.

Co na to nowa ekipa ministerstwa rodziny? „Tygodnik” otrzymał obszerny opis obecnego stanu prawnego dotyczącego ukraińskich placówek w Polsce, ale odpowiedź na pytanie, czy Polska chce negocjować włączenie tych instytucji do polskiego systemu pieczy zastępczej, nie padła.

Biuro Rzecznika Praw Dziecka pytane o obecne rozwiązania odpowiada, że nie gwarantują one pełnej ochrony ukraińskich dzieci. „Zwłaszcza w sytuacji, kiedy pojawiają się informacje o nieprawidłowościach, które niosą potrzebę szybkiego reagowania” – pisze rzeczniczka BRPD Paulina Nowosielska. Ale równolegle ze zmianą przepisów dotyczących uchodźczych dzieci musimy, dodaje, wyciągnąć z kryzysu krajowy system pieczy zastępczej. „W tej sprawie – informuje biuro Rzecznika – odbywają się spotkania z udziałem przedstawicieli BRPD, ministerstwa rodziny i ministerstwa sprawiedliwości”.

Z kolei MSWiA przedstawiło niedawno projekt nowelizacji ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy. Precyzuje on, że organem sprawującym nadzór nad ewakuowanymi zza wschodniej granicy jednostkami pieczy będzie powiat. Ale w noweli jest też zdanie, które zaniepokoiło ekspertów: to władze ukraińskie mają mianować opiekunów przebywających w Polsce dzieci z placówek. Gdyby taki przepis wszedł w życie, jeszcze bardziej odsuwałby odpowiedzialność za młodych uchodźców od polskich władz. 

Czuje się kierowniczką

Ukraiński konsul w Gdańsku do czasu ukończenia artykułu nie odpowiedział na prośbę o rozmowę.

Udało się za to skontaktować – i porozmawiać krótko telefonicznie – z Olhą Kucher, gdy 17 kwietnia ruszała z Ustki do Ukrainy (wedle wiadomości Marharyty Yechkalo uzyskanych od ukraińskiego rzecznika praw dziecka, zaporoska administracja wydała nakaz jej powrotu, choć nie wiadomo, w jakim celu i na jak długo). Nie czuje się winna. Nie biła ani nie krzywdziła dzieci. Listy dzieci zostały według niej podyktowane. Świadkowie? Kłamią. A ona sama, choć nie jest już opiekunką tymczasową dzieci, czuje się kierowniczką placówki. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17-18/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Nasze dzieci, nasza sprawa