Uwodzenie Europy

Gintaras Beresnevicius, litewski pisarz i religioznawca, zapytał starą Europę: „Kto nas pokocha?”. Chodziło mu o miłość do ich samych „jako Litwinów”. Rzucone pół żartem, pół serio pytanie wyraża obawy i nadzieje krajów nominowanych do uprzywilejowanego świata zorganizowanej Europy. Zostawmy finansowe kalkulacje, zobaczmy, z kim przekraczamy europejski Rubikon, jaki niesiemy bagaż i co wnosimy w posagu. Może, posiadając taką wiedzę, unikniemy rozczarowań.

20.04.2003

Czyta się kilka minut

Kraje, które prawdopodobnie w 2004 r. wejdą do UE, szukają potwierdzenia swej europejskości. Przez publiczne dyskusje o wspólnych korzeniach europej skich przebija tęsknota za „normalnością” i nadzieja, że „starsza” Europa nie tylko pozna „młodszą”, ale też zrozumie jej problemy z wolnością.

Idee integracyjne RWPG i Układu Warszawskiego przeczyły wartościom wynikającym z tradycji kulturowej narodów i ichduchowości. Słowa Mieczysława Moczara, członka KC PPR, z 28 sierpnia 1948 r.: „Dla nas, partyjniaków, Związek Radziecki jest naszą ojczyzną, a granic naszych nie jesteśmy w stanie dziś określić, dziś są za Berlinem, a jutro za Gibraltarem”, świadczą o arogancji tych, którzy występowali w roli architektów komunistycznej Europy.

Wbrew propagandzie, która słowami Nikity Chruszczowa przewidywała rychły koniec zachodniej integracji („To drzewo uschnie, zanim wyda właściwe owoce”), oraz potępieniu EWG, m.in. przez Stefana Jędrychowskiego, ministra spraw zagranicznych Polski w latach 1968-71, jako „Świętego Przymierza reakcji” wymierzonego przeciw postępowym siłom Europy, współpraca zachodnich mężów stanu okazała się najskuteczniejszym z wszystkich dotychczasowych prób jednoczenia Europy. To, co Jean Monnet określał w pamiętnikach jako podstawę idei integracyjnej: poniechanie odwetu, odrzucenie chęci dominacji zwycięzców i zgoda na wspólne sprawowanie władzy nad częścią wspólnego bogactwa - węgla i stali, wyznaczyło trwałe ramy pokojowej polityki.

Wschodnioeuropejskie odpady historii

Brzemiennymi w konsekwencje obciążeniami epoki muru berlińskiego były izolacja od Zachodu oraz oddzielenie od siebie „bratnich narodów”, żyjących na wschód od Łaby. Zwrot 1989/90 przełamał mury, nie odblokował nas jednak na tyle, by, np. zainteresować się kulturą Estonii lub przezwyciężyć uprzedzenia w Grupie Wyszehradzkiej. Po raz trzeci, po 1918 i 1945 r., zaczynamy od nowa, z całym historycznym i moralnym uwikłaniem. Czy mimo wszystkich odmienności istnieje pojęcie, którym potrafilibyśmy objąć Europę Środkowo-Wschodnią jako całość?

Pod pojęciem „wschodniości”, które w 1912 r. stworzył węgierski poeta Endre Ady, kryły się różne treści: podporządkowanie, absurd etnograficzny oraz ziemia, na której wszystko było marginalne, względne i nostalgiczne. Na tym niestabilnym „kontynencie” jeszcze w XX w. mieszkali zarówno pusztańscy Cyganie, podkarpaccy Huculi, jak muzułmańscy kupcy z Sarajewa. Komunizm uczynił z tego regionu odrutowane peryferie, doprowadzając do skarlenia wartości obywatelskich. Pod rządami ideologii, nie trzeba przecież wykazywać się demokratycznymi cnotami.

Gdy kraje te budziły się do wolności, Timothy Garton Ash porównywał je do statku, który odbił od brzegu i dryfując we mgle, nie bardzo wie, kiedy i do jakiego dotrze brzegu. Może sądził, że pijany kapitan nie utrzyma kursu na Zachód? Dzisiaj czeski pisarz Jifi Kratochvil, na łamach czasopisma poświęconego Europie Środkowej „Kafka”, podejrzewa, że społeczności wschodnioeuropejskie boją się spotkania z Europą starych demokracji m.in. z powodu słabego wyposażenia cywilizacyjnego, nieufności do obcych oraz utraty aureoli męczeństwa. Nie przybywamy jednak do obcej ziemi, byliśmy współaktorami historii Europy oraz odbiorcami i twórcami jej dóbr. Lew Tołstoj czy Fiodor Dostojewski mieli głębszy wpływ na kulturę zachodnioeuropejską aniżeli wielu zachodnich pisarzy na kulturę środkowo- i wschodnioeuropejską.
Czy jednak obecne oczekiwania i niepokoje różnią nas od Europy, czy do niej zbliżają?

Obok Polski, kraju o najdłuższej tradycji nieprzerwanej państwowości, członkami UE zostaną Słowacja i Słowenia, doświadczone w wielusetletnim pielęgnowaniu języka, świadomości i kultury narodowej bez posiadania państwa. Kraje, które odzyskały niepodległość w 1918 r., za wyjątkiem Czechosłowacji, nie stworzyły w okresie międzywojennym trwałych podstaw ustroju demokratycznego i gospodarki zbliżonej do zachodniej. Społeczeństwa postkomunistyczne różnią się też skojarzeniami historycznymi i symbolami pamięci narodowej. Dla Węgrów pierwszoplanowym dziejowym wydarzeniem jest chrystianizacja kraju przez św. Stefana, dla Polaków 1 września 1939 r., a dla Czechów i Słowaków utworzenie państwa czechosłowackiego w 1918 r.

Zróżnicowanie dialektów, regionów i kultur schodzi na plan dalszy, gdy przyjrzymy się historii i dziedzictwu geopolitycznemu. Kraje, które pozornie niewiele łączy, okazuje się, że posiadają podobny dziejowy „kod genetyczny”. Tym, co je różniło od „starszej” Europy, było jednak systematyczne przerywanie ciągłości kulturowej, m.in. z racji sąsiadowania z dynamicznie rozwijającymi się i ekspansywnymi mocarstwami: Rosją i Niemcami. Częste przesuwanie granic stworzyło niesymetryczne puzzle. Zagęszczenie języków, wyznań, kultur zaborców i narodów podbitych nawarstwiło konflikty. W tym regionie zawsze brakowało minuty namysłu nad burzliwą przeszłością i nieprzewidywalnym jutrem - pożegnania z tym, co własne. Zmiany władców czy zaborców nadchodziły często i nagle. Wielowiekowe podporządkowanie nie przekreśliło jednak kulturowej tożsamości małych narodów w sercu Europy, które Fryderyk Engels uznał za „odpady historii”.

Kundle udające niemieckie owczarki

UE nie tylko powiększy obszar o blisko 23 proc. i zwiększy liczbę mieszkańców o prawie 20 proc. W jej granicach znajdą się bogate kultury narodów indogermańskiej, ugrofińskiej i ałtajskiej rodziny językowej. Obok państw homogenicznych jak Czechy i Polska, członkami Unii zostaną: Estonia z 26 proc. Rosjan, Łotwa z 30 proc. Rosjan, Słowacja, w której co dziesiąty obywatel jest Węgrem, oraz Słowenia z 3 proc. Chorwatów i 2 proc. Serbów (według sondaży z 2002 r. najmniejszy entuzjazm dla wejścia do UE odnotowano w Estonii, największy w Słowacji - 73,3 proc. poparcia).

Europa pograniczy, z narodotwórczą rolą inteligencji, zawdzięczała rozwój cywilizacyjny wieloetniczności. Wobec takiej tradycji dziwią obecne uprzedzenia. Chcemy zostać pełnoprawnymi członkami Europy - kontynentu coraz bardziej migranckiego, ale na każdym kroku wyrażamy niechęć wobec obcych: 27 proc. Słowaków nie chce mieszkać obok Węgrów, ośmiu na dziesięciu Czechów nie chce sąsiadować z Romami, sześciu na dziesięciu z Ukraińcami. Żaden z narodów-kandydatów nie lubi najbliższych sąsiadów, kocha zaś Amerykanów, Francuzów, Japończyków. Taka miłość nic nie kosztuje, nie wymaga deklaracji wzajemności, rzadko jest sprawdzana. Jak pogodzić te sprzeczne dążenia?

Ideał czystości etnicznej, gorliwie zachowywany przez kraje kandydackie, jest ulicą jednokierunkową. W najbliższych latach czeka nas egzamin trudniejszy od umiejętności zagospodarowania funduszy unijnych - test na tolerancję. Musimy przywyknąć do myśli, że obok nas osiedli się muzułmanin z Cypru, protestancka rodzina z Estonii, kolorowi mieszkańcy byłych kolonii. Czy jesteśmy na to przygotowani? Co zrobiliśmy, by nie powtórzyły się ekscesy z byłej NRD, gdy gorycz transformacji odreagowano na kobietach i dzieciach tureckich oraz uciekinierach z regionu bałkańskiego?

Europejczycy muszą odpowiedzieć nie tylko na pytanie, czy migracje są wędrówką czy ucieczką oraz czego „obcy” od nich oczekują, lecz przede wszystkim, co mogą im zaoferować. To nasze zobowiązanie, ponieważ prawie wszyscy jesteśmy potomkami migrantów. Do każdego odnosi się określenie Petera Turrini, urodzonego w Karyntii i mieszkającego w Wiedniu dramaturga, który ksenofobicznych Austriaków nazwał kundlami udającymi owczarka niemieckiego.Sąsiedzkie uprzedzenia powstały w XIX w., gdy Czesi, Słowacy i Polacy zamieszkiwali pod wspólnym, habsburskim dachem. Czy samowolna polska szlachta mogła kimś bardziej gardzić niż znającym język niemiecki i urzędniczy fach Czechem? Lekceważenie przeniosło się na czas wojny. Choć uwarunkowania międzynarodowe w przededniu jej wybuchu nie dawały Czechosłowacji szansy na skuteczną obronę, dla Polaka, który przeżył piekło Powstania Warszawskiego, Czech wydawał się godnym pożałowania kapitulantem. Czy nasi południowi sąsiedzi zapomną nam, że w decydujących momentach dziejowych stawaliśmy po stronie najeźdźców i silniejszych? Zmiana sąsiedztwa narodów w unijne partnerstwo jest też szansą dla Polaków i Litwinów. Chwalimy się długim stażem integracyjnym w Europie Wschodniej, wskazując na Unię Lubelską z 1569 r., nie potrafimy jednak zrozumieć, dlaczego Litwini mają nam za złe sentyment do Wilna. Czy już zapomnieliśmy, że ulice Oppelnstrasse czy Breslauerstrasse w niemieckich miastach długo kojarzyły się nam z zachodnioniemieckim rewanżyzmem?

Oburzamy się na wyniki badań, z których dowiedzieliśmy się, że młodzi Europejczycy nie zrewidowali opinii rodziców o Polakach („Polityka”, nr 5/2003). A gdyby w krajach kandydackich przeprowadzono podobne badania, czy nie okazałoby się, że też zachowaliśmy historyczne urazy i obojętność? Umowy o współpracy handlowej i kulturalnej stwarzają tylko ramy współpracy, do zmiany stosunków społeczeństw potrzebna jest edukacja.

Paradygmat romantyczny musimy zastąpić pracą organiczną. Inaczej nie zrozumiemy, dlaczego zachodni inwestorzy i zwykli turyści preferują naszych południowych lub bałtyckich sąsiadów. Wybudowanie dróg i autostrad, sprawnych przejść granicznych, które pomieszczą nie tylko kantory, ale i toalety oraz konkurencyjne ceny usług turystycznych stworzą lepszy wizerunek Polski, kojarzonej dotąd ze złodziejami samochodów lub warcholskim blokowaniem dróg.

Nie koalicja państw, tylko zjednoczenie ludzi

Dyskusja o integracji prowadzona w krajach kandydackich trafiła na niesprzyjający czas. Na naszych oczach zamazuje się pierwotny sens założeń jej ojców. Wojna w Iraku, amerykańsko-europejskie gry i nieporozumienia, zróżnicowanie stanowisk starych członków Unii i kandydatów w kwestii zwalczania międzynarodowego terroryzmu i polityki USA wystawiają wschodnio- i południowoeuropejskie demokracje na próbę lojalności. Utrudniają porozumienie z sobą oraz partnerami zachodnimi, których do niedawna nazywaliśmy naszymi najgorliwszymi adwokatami w drodze do Unii.

Integracja Europy wymaga wyobraźni na miarę zamierzeń Jeana Monneta, zapewniającego: „My formujemy nie koalicję państw, my jednoczymy ludzi”. Tak jak sukces EWG przyczynił się do rozpadu komunizmu, tak sukces postkomunistycznej demokracji nada integracji europejskiej dynamikę i nowy charakter. EWG poszerzano jednak w czasach dobrobytu, rozkwitu masowych partii politycznych i entuzjazmu dla politycznej partycypacji obywateli. Teraz Europa pogrążona jest w kryzysie gospodarczym, a przyjmowane kraje odbiegają poziomem cywilizacyjnym i kulturą polityczną od wcześniejszych kandydatów, którzy przed wstąpieniem nie musieli przeprowadzać transformacji wszystkich dziedzin życia.

Czynnikiem najmocniej integrującym poszerzoną UE mógłby być chrześcijański uniwersalizm, na którego dobroczynne wartości wszyscy się powołują. Razi jednak antagonizujący sposób podejścia do nich, również Polski, najgłośniej demonstrującej zasługi w kultywowaniu wartości chrześcijańskich. Sympatycy LPR postrzegają przecież Polskę jako jedyny kraj w Europie wierny Kościołowi i zmuszony do obrony „łacińskiej i chrześcijańskiej duszy” europejskiej.

Poseł Roman Giertych („Lot orła”, Szczecinek 2000) ostrzega naród znad Wisły sugestywnym obrazem Jezusa, zatro-skanego wizją zwrócenia się Polski na Zachód i zadającego pytanie: „Czyż i wy chcecie odejść?”. Jak żywo przypomina on opowieść spotkania na Via Appia św. Piotra, opuszczającego Rzym w szczytowym okresie prześladowań chrześcijan, z Chrystusem. Odpowiedź Polaków, jak sugeruje Giertych, winna być zdecydowana: „Panie, do kogo pójdziemy? Do materializmu Europy, która zabija własne dzieci, legalizuje zboczenia, likwiduje starców, popiera przemoc i rozkład?”.

Uproszczony obraz dychotomicznej Europy, w której po jednej stronie są wierni ojczyźnie, Bogu i Kościołowi, po drugiej ateiści i „obce” religie, z jednej św. Wojciech, odsiecz wiedeńska, cud nad Wisłą, z drugiej niosąca trujące idee rewolucja francuska, imperialistyczna Anglia, Bismarck i Hitler, musi prowadzić do wniosku, że jedynym celem misji cywilizacyjnej i religijnej Polski pozostaje Rosja i Europa Środkowa. Do tego dzieła chce zaprząc lider LPR cały naród, bo „Polska jako jedyna ma dość siły i ducha”. Po ostrzeżeniu ojca Rydzyka: „Wielu ma ochotę na Polskę” widać, że dyktatura chrześcijańska (czy katolicka) ciągle znajduje zwolenników wśród ludzi lękających się wolności.

Patriotyzm mojego podwórka

Europa, by obronić swe podstawowe wartości, musi zachować pamięć historyczną. Hiszpania i Portugalia, wbrew rewelacjom publikowanym przez lidera LPR, który w dawnym kolonializmie tych katolickich państw widział tylko pokojową misję kulturową, przyznają się do najbardziej wstydliwych rozdziałów historii. Świadome są tego, iż na ich bogaty dorobek składa się duma i wstyd, wysokich lotów kultura, ale i segregacja rasowa z wszechmocną Inkwizycją, mającą na swym koncie około 340 tys. ofiar - Wielki Inkwizytor, dominikanin Thomas de Torquemada uważał, że „lepiej dla człowieka wejść do nieba z jednym okiem niż do piekła z dwojgiem”.

Historia Europy była dziejami stawiania murów i ich burzenia. Inspiratorzy jednoczenia i destruktorzy jej dorobku wyznawali różne religie. Podstawy integracji europejskiejpo II wojnie światowej kształtowali nie tylko znani politycy chadeccy: Alcide de Ga-speri, Robert Schuman i Konrad Adenauer, lecz również francuski liberał Jean Monnet oraz belgijski socjalista Paul Henri Spaak. Trzeba było niezwykłej dalekowzroczności, by łączyć niedawnych śmiertelnych wrogów i to w czasach, gdy rany nie były jeszcze zagojone. Wspólnotę wartości, o której dyskutuje się na międzynarodowych konferencjach, nie stworzy patriotyzm ograniczony do własnego podwórka i pełen strachu przed obcymi, lecz poczucie odpowiedzialności za innych. Powrót do „kryjówek” w czasach, kiedy suwerenność nie zabezpieczy przed terroryzmem międzynarodowym, jest uchylaniem się przed odpowiedzialnością za zbiorowość. Trwając na swoich pozycjach, zwolennicy murów już niedługo nie będą mieli czego bronić.

Czy kandydaci, wnosząc do „starej” Europy „młodość”, wniosą również energię, świeżość myśli, entuzjazm? Co przeważy: odwaga i prężność działania czy brak doświadczenia i odpowiedzialności? Podniesiemy gorączkę sporów na temat duchowej wyższości czy wzbogacimy myśl europejską własnymi wnioskami integracyjnymi? UE nie będzie wyłącznie domem aukcyjnym, towarowym albo modlitwy. Nie spełnią się marzenia o kontynencie czystego sumienia. Żadne, nawet największe, walory intelektualne nie uchronią człowieka od błędów, w tym politycznych. Warto jednak dążyć do wskazanego przez byłego prezydenta Czech, Vaclava Havla, celu. Jest nim poszukiwanie prawdy w zrozumieniu innych, dzięki wiedzy i poznawaniu języka sąsiadów.

James Madison, czwarty prezydent USA powiedział o amerykańskiej konstytucji, że nie była „niczym więcej jak martwą literą tak długo, póki głos narodu nie tchnął w nią życia i skuteczności prawnej”. Poszerzenie Unii wymaga wysiłku i to nie tylko w trakcie formułowania preambuły unijnej konstytucji, także w demokratyzowaniu świadomości obywatelskiej, od której zależy europejska „dusza”.

Prof. ANNA WOLFF-POWĘSKA jest historykiem i politologiem, od 1990 r. dyrektorem Instytutu Zachodniego w Poznaniu. Ostatnio wydała: „Oswojona rewolucja. Europa Środkowo-Wschodnia w procesie demokratyzacji” (1998), „Być Polakiem w Niemczech” (z E. Schulzem, 2000), „Przestrzeń i polityka” (z E. Schulzem, 2000).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2003