Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Trwający od poniedziałku polityczny maraton – z nieudanym wotum zaufania dla Mateusza Morawieckiego, powołaniem Donalda Tuska na premiera, wygłoszeniem przez niego exposé oraz zatwierdzeniem przez Sejm jego rządu – przebiega właściwie bez niespodzianek. Dopełnieniem procedury powrotu lidera PO do władzy będzie wręczenie nominacji dla jego gabinetu przez prezydenta Andrzeja Dudę.
Naturalne są porównania obecnego Tuska do tego sprzed lat, gdy sprawował funkcję premiera w latach 2007-14. Gustuje w tym zwłaszcza PiS, co rusz przypominając podniesienie wieku emerytalnego, reset w stosunkach z Rosją, likwidację jednostek wojskowych i policyjnych oraz inne przewiny.
Wtorkowe exposé Tuska było w każdym razie całkiem odmienne zarówno od tego z roku 2007, jak i tego z roku 2011. Przede wszystkim nie było to z formalnego punktu widzenia exposé. Termin ten jest zarezerwowany do sytuacji, gdy rząd jest powołany przez prezydenta i musi uzyskać w Sejmie wotum zaufania. W przypadku parlamentarnego trybu powołania rządu mamy do czynienia tylko z przedstawieniem posłom do akceptacji składu oraz najważniejszych zamierzeń rządu.
We wtorek Tusk wypadł znacznie lepiej formalnie niż w 2007 roku, a także lepiej politycznie niż w 2011 roku. W 2007 roku miał wyjątkowo długie, ponadtrzygodzinne przemówienie, w którym jednak trudno było znaleźć jakieś konkrety. Cztery lata później przeciwnie – exposé było krótkie, konkretne i zapowiadało radykalne reformy, np. podniesienie wieku emerytalnego, choć nie było o tym mowy w kampanii wyborczej.
Tym razem wystąpienie Tuska trwało tyle, ile trzeba, i znalazło się w nim wszystko, co trzeba. Cytat z przesłania Piotra Szczęsnego, który podpalił się na placu Defilad w 2017 roku, był formą hołdu dla wszystkich tych, którzy przez 8 lat sprzeciwiali się czynnie praktykom rządów PiS. Choć zarazem premier może być – i jest – krytykowany za wykorzystanie śmierci człowieka w kryzysie psychicznym do politycznego celu.
Słowa Tuska o konieczności podtrzymywania sojuszu z USA, obrony polskich granic, zapowiedź sprzeciwu wobec radykalnych zmian w traktatach europejskich, deklaracja podtrzymania wszelkich świadczeń wprowadzonych przez PiS oraz realizacji wszystkich przedwyborczych zapowiedzi, z podwyżkami dla nauczycieli, budżetówki oraz „babciowym” na czele – wszystko to było odpowiedzią na ataki PiS, wedle którego rządy Tuska oznaczają utratę niepodległości oraz tradycyjne niespełnienie obietnic.
Wyrazem sprawności politycznej było połączenie deklaracji nieszukania oszczędności w kieszeniach Polaków z zapowiedzią utrzymania zdrowych finansów, choć pozostaje pytanie, jak to wyjdzie w praktyce. Ważne było też pozostawienie spraw spornych – takich jak CPK czy aborcja – bez kropki nad „i”.
Padły oczekiwane słowa o jak najszybszym odzyskaniu pieniędzy z KPO i unijnych funduszy strukturalnych, a także wzmocnienia pozycji Polski w Unii. Pojawiła się też deklaracja o wsparciu dla toczącej wojnę Ukrainy oraz zapowiedź odbudowy dobrych stosunków z tym krajem.
Była mowa o rozliczeniu PiS i „porządkowaniu” państwa po rządach formacji Jarosława Kaczyńskiego, ale bez nadmiernego epatowania tym tematem. Trafna politycznie była także zapowiedź comiesięcznych cyklicznych spotkań z wyborcami, by zdawać im raport z porządkowania państwa.
Niekonwencjonalne było samo przedstawianie kandydatów na ministrów – o każdym Tusk powiedział coś od siebie. Generalnie nowy premier po raz kolejny – tak jak to robił podczas licznych spotkań wyborczych – potrafił zrobić wrażenie kogoś, kto mówi to, co mu leży na sercu. To ważna umiejętność, którą Tusk zjednuje sobie zwolenników.
Straceńcza misja: z czym zmierzy się nowa ministra zdrowia
Nowemu premierowi pomógł, choć zapewne wbrew zamiarom, także PiS. Co prawda szef klubu parlamentarnego PiS Mariusz Błaszczak zarówno w poniedziałek, w debacie przed powołaniem Tuska na szefa rządu, jak i we wtorek, w debacie nad jego exposé, nie przebierał w zarzutach, wyciągając Tuskowi z przeszłości wszystko, co możliwe, jednak liderowi PO pomógł sam prezes Jarosław Kaczyński.
Wygłoszonym w poniedziałek z trybuny „poza trybem” zdaniem, że Tusk jest „niemieckim agentem”, tylko się ośmieszył, dodatkowo pokazując, że nie potrafi przegrać z godnością, a poniedziałkowe, pełne nawoływań do politycznego pokoju przemówienie Mateusza Morawieckiego – było bajką dla naiwnych. Nic dziwnego, że nawet wielu polityków PiS czuło się po tym występie prezesa zażenowanych.
Jeśli PiS pod przywództwem Kaczyńskiego będzie postępował w podobny sposób, Tusk i jego sojusz, ochrzczony właśnie „koalicją 15 października”, mogą na razie spać spokojnie i rzeczywiście przetrwać całą kadencję, jak zapowiedział nowy premier.