Pomoc w niemocy

Tragiczne statystyki zimowych zamarznięć mogą mylić: doraźne reagowanie na problemy bezdomnych jest w Polsce skuteczniejsze niż w wielu krajach zachodnich. Równie skutecznie polski system pomocy sprzyja tkwieniu w bezdomności.

07.12.2010

Czyta się kilka minut

Łódź, styczeń 2010 r. / fot. Marcin Stępień / Agencja Gazeta /
Łódź, styczeń 2010 r. / fot. Marcin Stępień / Agencja Gazeta /

W ciągu ostatniej dekady zamarzło w Polsce ponad dwa tysiące ludzi. Tylko podczas ubiegłej, szczególnie mroźnej zimy z wychłodzenia zmarło niemal trzysta osób, zaś w tym roku nagły atak mrozu w listopadzie i pierwszych dniach grudnia przyniósł 60 ofiar (dane policyjne do końca ubiegłego weekendu). Choć w policyjnych raportach coraz łatwiej natrafić na doniesienia o zamarznięciach osób ze stałym zameldowaniem, jedną z głównych przyczyn śmierci z wychłodzenia - poza bezpośrednimi, zwłaszcza alkoholem - pozostaje brak dachu nad głową (problem dotyczy, wedle różnych szacunków, między 35 a 50 tys. osób).

Choć statystyki dotyczące zamarznięć muszą robić wrażenie, naukowcy i praktycy zajmujący się problemem bezdomności są zgodni: trudno je uznać za efekt zaniedbań służb monitorujących ulice czy konsekwencję zaniechań ze strony pomocy społecznej. - Zamarznięcia  bezdomnych, biorąc pod uwagę ich dużą liczbę, można uznać za wypadki, i to jednak dość sporadyczne - zauważa dr Maciej Dębski, socjolog Uniwersytetu Gdańskiego, autor artykułów i książek na temat bezdomności. Zaraz jednak dodaje, że skupianie się w rozwiązywaniu problemów bezdomności na prewencji ma też negatywne konsekwencje: zaniedbywanie profilaktyki oraz aktywizacji osób pozbawionych dachu nad głową.

Jak dodaje naukowiec, przekonanie, że problem kończy się wiosną i powraca dopiero z atakiem kolejnej fali mrozów, to tylko jeden z wielu szkodliwych stereotypów dotyczących polskiej bezdomności.

Twarze i gęby

Za pierwszy odpowiadają wszyscy - społeczeństwo obserwujące bezdomność w biegu i naskórkowo: na dworcu, na ulicy, często z obrzydzeniem, jakie towarzyszy kontaktowi z "kloszardem z ulicy"; ewentualnie w wersji melancholijno-przedświątecznej, czyli w telewizyjnym reportażu z imprezy opłatkowej zorganizowanej przez jedną z organizacji charytatywnych.

"Lumpy, menele, kloszardzi", "sami sobie winni", "alkoholicy", "nic nie warci" - to tylko niektóre określenia podawane przez respondentów przy okazji badań socjologicznych nad postrzeganiem bezdomności w Polsce. "Spośród aktywności osób bezdomnych poza piciem alkoholu wymieniane są: zbieranie puszek, grzebanie w śmietnikach, żebranie i zaczepianie »porządnych obywateli«" - pisze w artykule na temat społecznego postrzegania bezdomności dr Aleksandra Peplińska-Nowakowska, psycholog z Uniwersytetu Gdańskiego (najnowsze badania nad bezdomnością UG i Pomorskiego Forum na rzecz Wychodzenia z Bezdomności zebrane w opracowaniu "Oblicza bezdomności"; red. M. Dębski i K. Stachura).

Jak mówi Peplińska-Nowakowska, bezdomność w społecznym odczuciu to ulice, pustostany, kanały czy dworce. - Również w przekazie medialnym dominuje bezdomność najcięższa i najgorsza - ocenia badaczka. - Media umacniają stereotyp bezdomnego, jaki pokutuje w społeczeństwie.

Tymczasem, jak szacują zajmujący się zjawiskiem od lat naukowcy z Uniwersytetu Gdańskiego, proporcja między bezdomnymi "ulicznymi", niekorzystającymi z pomocy noclegowni czy schronisk, a tymi, którzy po tę pomoc sięgają, utrzymuje się w Polsce na poziomie ok. fifty-fifty. "Placówkowi" to często zadbani, pracujący obywatele, którzy na pierwszy rzut oka nie różnią się niczym od posiadających własny dach nad głową. Wśród nich są chociażby samotne kobiety z dziećmi, które bezdomność uznały za lepsze rozwiązanie od bycia ofiarą przemocy domowej.

Kolejny mit: "bezdomność z wyboru". - Badania rzeczywiście pokazują, że coś takiego w deklaracjach osób bezdomnych występuje - mówi Peplińska-Nowakowska. - Jednak jest to nie tyle wolny wybór, co decyzja podejmowana pod wpływem okoliczności życiowych, takich jak społeczne odrzucenie czy nieumiejętność przystosowania.

- Jeśli zderzyć deklaracje bezdomnych z długością ich przebywania bez dachu nad głową, okaże się, że o "bezdomności z wyboru" mówią głównie ci, którzy tkwią w niej od wielu lat - dodaje dr Dębski.

Jakie są społeczne konsekwencje stereotypów na temat bezdomności? Pogłębiają efekt wykluczenia i stygmatyzacji, ta zaś może prowadzić do realnych problemów w życiu codziennym. Doświadczają ich głównie ci, którzy z bezdomnością usiłują zerwać, a najczęściej wymienianym problemem jest ten z zatrudnieniem: pracodawcy niechętnie rekrutują osoby, które w dowodzie osobistym mają adnotację o braku stałego zameldowania.

Bywa też, że bezdomnych dyskryminuje się w urzędach czy placówkach opieki zdrowotnej.

- Negatywne stereotypy to również psychologiczne konsekwencje dla osoby stygmatyzowanej - dodaje Peplińska-Nowakowska. - U osób długotrwale bezdomnych można mówić o uwewnętrznieniu treści stereotypu. To nasila proces wyuczonej bezradności. Osoba stygmatyzowana traci wiarę we własną sprawczość.

Stereotypami posługują się w mniejszym lub większym stopniu wszyscy, włącznie z najlepiej wykształconymi. - Gdy prowadzę do schroniska dla bezdomnych moich studentów, mówią: "Nigdy byśmy nie pomyśleli, że ten czy tamten to bezdomny" - opowiada Dębski.

Wychodzą nieliczni

Trudno nie odnieść wrażenia, że stereotypy mają też wpływ na cały system pomocy bezdomnym: nastawiony na prewencję, a zaniedbujący profilaktykę bezdomności oraz system aktywizacji wykluczonych.

- Jeździłem trochę po Europie i porównywałem systemy pomocowe - mówi dr Dębski. -  Mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością, że Polska ma bardzo dobrze rozwiniętą sferę interwencyjną.

Rzeczywiście: zwłaszcza w dużych miastach podczas ostrych mrozów mobilizacja placówek pomocowych sprawia, że miejsc noclegowych nie brakuje, a prowadzący schroniska czy noclegownie przez palce patrzą na przypadki łamania regulaminów dotyczących zawartości alkoholu we krwi. Można powiedzieć śmiało: jeśli polski bezdomny nie otrzyma podczas ciężkich mrozów doraźnej pomocy, będzie to raczej incydent i wyjątek, nie zaś dowód słabości systemu.

Tyle że skupiając się na prewencji, zaniedbuje się elementy pomocy długofalowej. Jakby po cichu zakładając, że bezdomni muszą pozostać bezdomnymi do końca swoich dni.

- W ramach badań uniwersytetu i Pomorskiego Forum przestudiowaliśmy ponad 160 gminnych strategii rozwiązywania problemów społecznych - relacjonuje dr Dębski. - Okazało się, że już na etapie ich przygotowywania o bezdomności pisze się tylko w kontekście zimowej prewencji.

Tymczasem wyjście z bezdomności, proces równie trudny i równie rzadko wieńczony sukcesem co wyjście z najcięższych uzależnień, to nie tylko powrót pod dach oraz zdobycie stałych dochodów. Proces tym trudniejszy, że przeciętny polski bezdomny, jak zbadali socjolodzy z UG, pozostaje bez dachu nad głową przez średnio siedem lat - okres, kiedy większość z nich zdąży osiągnąć fazę pełnej adaptacji i akceptacji swojego losu.

- Gdyby bezdomność sprowadzała się tylko do braku pieniędzy i dachu, nie byłoby takiego problemu - mówi dr Peplińska-Nowakowska i wymienia najczęściej spotykane deficyty osób trwale bezdomnych - braki, bez zniwelowania których nie ma mowy o trwałym wyjściu z bezdomności: zaniżona samoocena, zaburzenia świadomości i tożsamości, problem z wyznaczaniem sobie celów, brak poczucia związku pomiędzy działaniami a własnym losem, brak prostych nawyków potrzebnych do codziennego życia, takich jak robienie zakupów czy płacenie rachunków. Do tego często choroba alkoholowa, nierzadko choroby psychiczne, częściej szwankujące zdrowie fizyczne. - Jeżeli da się osobie bezdomnej pracę i dom, a nie pomoże psychologicznie, zwykle pomoc materialna nic nie da, bo zostanie szybko zmarnowana, a obdarowany wróci na ulicę lub do placówki - podsumowuje badaczka.

Ostateczne wyjście z bezdomności, jak przypomina dr Dębski, to również kwestia tożsamościowa: - Osoba wychodząca powinna zacząć budować nowe więzi społeczne, w miarę możliwości przestać przebywać w towarzystwie osób pozostających bez dachu nad głową. Chodzi o to, by nie nabywać cech charakterystycznych dla tej grupy.

Jak wielu bezdomnym w Polsce udaje się trwale wyjść z tego stanu - dokładnie nie wiadomo, bo nikt tego do tej pory nie zbadał. Z opowieści praktyków wynika jednak, że ta sztuka udaje się nielicznym.

Brat Hieronim Moroz, krakowski albertyn, opowiada o genezie powstania domu z mieszkaniami chronionymi dla krakowskich bezdomnych (zakonnik mieszka w budynku wraz z nimi): - W naszych przytuliskach było coraz więcej osób, które weszły w fazę trwałej abstynencji, ustabilizowały swoją sytuację materialną i chciały coś ze sobą zrobić. Wynajem i bieżące rachunki opłacają sami, choć opłaty te nie przekraczają realnych kosztów.

Jak mówi zakonnik, bezdomnych z mieszkań chronionych obowiązuje wymóg abstynencji, ale co najmniej rocznym okresem trzeźwości zasłużyli sobie na zaufanie. Mieszkańcy mogą wracać do domu, o której chcą i nie są poddawani takiej kontroli jak w przytuliskach.

Mieszkania chronione - rodzaj pomostu między światem całkowitego uzależnienia od pomocy a trwałym wyjściem z bezdomności - to jednak etap, do którego niewielu udaje się dotrzeć: choć w budynku jest 50 miejsc, jeszcze nigdy od 2001 r. nie było pełnego obłożenia. - To efekt wysoko postawionej poprzeczki - stwierdza brat Hieronim.

Zapytany, ilu mieszkańcom udaje się odnieść pełny sukces, odpowiada po namyśle: - Może dwóm, może trzem rocznie.

Uzależnienie

od bezdomności

O podobnych liczbach mówi znający sytuację bezdomnych na Pomorzu dr Dębski: - W województwie jest ich ok. 3 tys. Trwale z bezdomności wychodzi kilka osób rocznie.

Nie tylko dlatego, że to droga trudna, naznaczona walką z własnymi przyzwyczajeniami, słabościami, a nierzadko również ze społecznym stygmatem.

Również dlatego, że nastawiony na prewencję system, pomagając, uzależnia od stanu bezdomności. - Osoby bezdomne otrzymują datki, zasiłki, ubrania i posiłki w wielu różnych miejscach - ocenia dr Peplińska-Nowakowska. - Czasami pomoc ta wygląda tak, jak wychowanie dziecka bez żadnych wymagań. Wiadomo, że w takiej sytuacji nie nauczy się ono radzić sobie samemu.

By się o tym przekonać, wystarczy rozmowa z samymi bezdomnymi, którzy plan dnia opierają często na wizytach w kolejnych placówkach pomocowych. - Niektórzy świetnie w tym planie funkcjonują - mówi Peplińska-Nowakowska. - Lawirują między ośrodkami, wiedząc, co od kogo wyciągnąć. W takiej sytuacji nie opłaca się o nic starać.

- Spośród różnych mitów dotyczących bezdomności najgorszy jest ten, według którego za rozwiązanie bezdomności odpowiada tylko pomoc społeczna - dodaje dr Dębski. - To piramidalna bzdura, bo w tak rozumianym systemie wszystko zaczyna się i kończy na prewencji.

Badacze z Gdańska zapytali bezdomnych, czy korzystali oni z pomocy społecznej przed utratą dachu nad głową. Co trzeci odpowiedział twierdząco. - Jakakolwiek ta pomoc była, okazała się nieskuteczna, skoro ci ludzie stracili dom - interpretuje wyniki Dębski.

Dlatego, przekonuje naukowiec, w walkę z bezdomnością trzeba zaangażować cały system polityki społecznej. - Choćby dlatego, że co drugi bezdomny posiada grupę inwalidzką i bez opieki zdrowotnej nie da się rozwiązać problemu. Podobnie rzecz się ma z systemem mieszkalnictwa. Co z tego, że będą programy integracyjne, staże, kursy, terapie, skoro gospodarka komunalna gmin jest w beznadziejnym stanie: nie ma tanich, dostępnych mieszkań, w których taka osoba mogłaby się usamodzielnić.

Jeśli dodać do tego wymieniane przez naukowców i praktyków problemy z niedoborem psychologów, brak pieniędzy na badania dotyczące bezdomności, znane od lat problemy z przepracowanymi i skupionymi na pracy urzędowej pracownikami socjalnymi, noclegownie i schroniska, w których starzy, chorzy i zrezygnowani przemieszani są z młodymi i dobrze rokującymi (co utrudnia indywidualne, motywacyjne podejście) - wyłania się obraz polityki społecznej, której pozostaje niewiele poza zimową prewencją zamarznięć, zasiłkami oraz wydawaniem posiłków.

Dębski: - Można postawić tezę, że im bardziej system pomocy interwencyjnej będzie się w Polsce rozwijał, tym więcej będziemy mieli bezdomnych. Szanse na trwałe wyjście z bezdomności ma ok. 30 proc. To raczej ludzie młodzi, tkwiący w bezdomności stosunkowo niedługo, zdrowi i niezniszczeni przez alkohol. Pozostałe 70 proc. pozostanie prawdopodobnie bez własnego dachu nad głową do końca życia. Tym ludziom trzeba dać w miarę możliwości godne warunki życia. A o pozostałych mądrze zawalczyć.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2010