Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tak przynajmniej wynika z raportu opublikowanego w ubiegłym tygodniu przez komisję złożoną z ponad 40 światowych ekspertów ds. zdrowia dzieci i młodzieży, powołaną przez Światową Organizację Zdrowia (WHO), UNICEF i czasopismo naukowe „The Lancet”. Oczywiście jestem spokojna, że takie grono może nie być dostatecznie wiarygodne dla wielu, w końcu każdy ma prawo wyboru autorytetów i tego, komu i w co wierzy. Przyjmijmy jednak roboczo na potrzeby tego krótkiego tekstu, że eksperci WHO tym razem się nie mylą. Dajmy szansę tej hipotezie i idźmy z nią dalej, słuchając głosu byłej premier Nowej Zelandii Helen Clark, obecnie współprzewodniczącej wzmiankowanej eksperckiej komisji, która powiedziała: „Pomimo poprawy stanu zdrowia dzieci i młodzieży w ciągu ostatnich 20 lat obecnie postęp ten zahamował, a wszelkie dokonania w tym zakresie mogą pójść na marne. Szacuje się, że około 250 milionów dzieci poniżej piątego roku życia w krajach o niskim i średnim dochodzie może nie rozwinąć swojego pełnego potencjału. Jeszcze większy niepokój wzbudza to, że każde [podkreślenie moje – ADM] dziecko na świecie stoi obecnie w obliczu zagrożeń związanych ze zmianami klimatu i presją płynącą z reklam. Państwa muszą zmienić swoje podejście do zdrowia dzieci i młodzieży. Należy zapewnić nie tylko opiekę nad najmłodszymi dzisiaj, ale także ochronę świata, który odziedziczą jutro”.
Koniec cytatu. Tymczasem nasz swojski, chłopski rozum podpowiada, że może jednak bez przesady. Każdy wie, że dziecko w takiej np. Somalii ma mniejsze szanse na zdrowe, długie i szczęśliwe życie niż dziecko w sytej Norwegii, i co ma do tego zmiana klimatyczna, skoro tak było, odkąd pamiętamy. Wyślemy Polską Akcję Humanitarną, będzie udzielona pomoc na miejscu, nasza chata z kraja, to w ogóle nie są nasze problemy.
Niestety, zdaniem komisji nadmierna emisja dwutlenku węgla zagraża przyszłości wszystkich dzieci. Norweskich i somalijskich. A także polskich. Kasandry z UNICEF-u powiadają: jeśli globalne ocieplenie przekroczy 4°C do 2100 r., doprowadzi to do katastrofalnych konsekwencji zdrowotnych dla wszystkich dzieci z powodu wzrostu poziomu oceanów, fal upałów, rozprzestrzeniania się chorób takich jak malaria i denga oraz niedożywienia. Komisja powiada jednak dalej, że zagrożenie czyha tuż pod waszym nosem: „Praktyki marketingowe związane z reklamą niezdrowej żywności i słodzonych napojów zwiększają popyt na fast food, co wiąże się z alarmującym wzrostem liczby dzieci z nadwagą i otyłością. Liczba otyłych dzieci i młodzieży wzrosła z 11 milionów w 1975 r. do 124 milionów w 2016 r., co stanowi 11-krotny wzrost”. Szach mat, niedowiarki, tu wystarczy wejść na wagę, nie trzeba skomplikowanych badań!
I kiedy tak sobie to czytam, chcąc ułożyć w głowie dane, przychodzą do mnie moje dzieci, nieco znudzone ostatnim dniem ferii, trochę gnuśniejące w domu, przewalające się hałaśliwie z kąta w kąt, i pytają, co czytam. Mówię im więc, po chwili lekkiego wahania, że raport o przyszłości dzieci. „Czyli o naszej, mamo?” „O waszej” – przyznaję niechętnie. „I co?” – pytają wlepiając we mnie niebieskie oczęta. Wzdycham więc i mówię: „Dużo by gadać, idźcie się pobawić” – bo wyjątkowo ciężko jest mi powiedzieć prawdę. Ale wtedy mój syn staje za mną i czyta mi przez ramię tekst na ekranie: „Żaden kraj nie chroni odpowiednio dzieci, ich środowiska i przyszłości” – mówi na głos, po czym pyta: „Serio?”.
Bierze swoją siostrę i mówi: „Chodź”. Przynoszą po chwili kartki i flamastry, gryzmolą kulfoniaste litery, cyzelują rysunki, a potem wręczają mi je i mówią: „Tu masz ilustrację, dzieci wolą ilustrowane teksty”. A ja patrzę na te plakaciki traktujące o naszym wielkim dorosłym oszustwie pt. „Zapewnimy wam lepszą przyszłość”, i czuję, jak mnie ściska w gardle.
Abstrakcyjnie brzmiące scenariusze, które sufluje UNICEF, nabierają przeraźliwie realnego kształtu, gdy wyobrażam sobie ich oboje za 30 lat. Czy będą mogli jak ja we względnym spokoju wychowywać swoje dzieci? Dobiegać czterdziestki i mieć podobne moim problemy? Czy może świat, jaki znamy dziś, rozpadnie się z powodu wojny o kurczące się zasoby wody? Dzieci w Kaszmirze mogą nam już dziś coś o tym powiedzieć – one w tej chwili, w której moje snują się po domu w czasie ferii, cierpią od takiego konfliktu.
W ramach prokrastynacji i by nieco odsunąć od siebie te czarne myśli, chwilę później przeglądam portale internetowe i trafiam na tekst o tym, jak prezydent Duda w swej kampanii wychwala pasztet, kiełbasę i kaszankę. I to pozostawiam jako puentę do rozważań nad przyszłością gatunku ludzkiego. ©