Niewiele jest miejsc w Europie, dokąd Rosjanin może dziś lecieć na urlop. Jedno z nich to Turcja: tu Polacy stają oko w oko z Rosjanami. Co wynika z takiego spotkania?

Paradują niespiesznie tureckim bulwarem. Rosjanki na szpilkach, jak modelki na wybiegu. Ich ślicznie ubrane dzieci. Ich mężowie, wcielenie macho. Ale przecież nie w tym rzecz, niech paradują! Tylko żeby choć w oczach był jakiś niepokój, wyrzut sumienia! Ci tutaj to przecież zupełnie inny naród niż ten, który poznałam 35 lat temu, w Moskwie czasu pierestrojki...
z Antalyi (Turcja)

23.04.2024

Czyta się kilka minut

Kompleks hotelowy Kremlin Palace w Lara koło Antalyi ( Turcja ) z repliką moskiewskiego Soboru Wasyla Błogosławionego // Fot. Chris McGrath / Getty Images
Kompleks hotelowy Kremlin Palace w Lara koło Antalyi ( Turcja ) z repliką moskiewskiego Soboru Wasyla Błogosławionego // Fot. Chris McGrath / Getty Images

Lecimy do Antalyi, turystycznej mekki nad Morzem Śródziemnym. Zostawiamy za sobą na tydzień wojnę na Ukrainie, skłóconą Polskę i świat zmierzający ku niewiadomej. Radość z perspektywy wypoczynku w „wypasionym” hotelu przyćmiewa myśl, że jedziemy do kraju, którym rządzi autokrata Erdoğan, przyjaciel Putina, i że pewnie przyjdzie nam się zderzyć, to znaczy po prostu spotkać, z wczasowiczami z Rosji. Ci zaś, jak większość Rosjan, popierają zbrodniczą wojnę przeciw Ukrainie.

Hotel marzenie: prześwietlona słońcem lekka architektura, z widokiem na góry i morze. W drodze do restauracji, na późną kolację, mijamy eleganckie butiki. Uśmiechnięci tureccy sprzedawcy wychodzą na próg. – Zachodite, pożałujsta! – zapraszają. 

No Russian, we are not Russians! – odpowiadam zirytowana i robię się zła na siebie. Bo przecież jestem rusycystką. Z wyboru, z miłości do tego melodyjnego języka, jego literatury, sztuki i muzyki. Studiowałam go 50 lat temu, potem uczyłam go przez 30 lat studentów. Spotkania z Rosjanami mam w najlepszej pamięci.

Dziś jednak rosyjski jest u mnie, najwyraźniej podświadomie, na indeksie. Czuję się w obowiązku, by tłumaczyć sklepikarzom, że my, Polacy, uważamy Rosjan za agresorów i solidaryzujemy się z Ukrainą. – We support Ukrainian people – mówię niezbyt uprzejmym tonem i dokładam ekspresyjną gestykulację. W ich oczach – zdziwienie i niezrozumienie.

90 PROCENT | Wchodzimy do restauracji. Jak z „Z tysiąca i jednej nocy”: orgia smaków i zapachów. Zapominam o zniewadze uznawania nas za Rosjan, daję się uwieść atmosferze. Siadamy przy dużym stoliku. Na jego końcu rozgościło się kilka elegancko ubranych osób. Nadstawiam uszu. No tak, Rosjanie. Czuję się nieswojo, znika miły nastrój.

Tego wieczora jeszcze nie wiem, że 90 proc. gości hotelu to Rosjanie. Dowiem się tego od naszej rezydentki następnego dnia po śniadaniu. Wtedy też dotrze do mnie, że będziemy musieli spędzić tydzień „talerz w talerz” i „leżak w leżak” na plaży z przedstawicielami narodu, którego armia morduje Ukraińców i który w swej masie akceptuje te zbrodnie.

Kombinujemy, jak by tu trzymać się z dala od „naszych” Rosjan. Ale są wszędzie. Na plaży, przy basenie. Już nie wiem, czy ich widok bardziej mnie drażni, czy smuci? Przyglądam się im niechętnie, choć z zaciekawieniem. Jacy są? Co myślą?

Dzikie historie Rosji: jak żyje rozwarstwione społeczeństwo w warunkach rozpętanej przez Putina wojny?

Świat biznesu ciągnie rydwan władcy: żadnych niepotrzebnych ruchów, żadnych deklaracji politycznych, zwłaszcza tych krytycznych wobec państwa. W tym czasie gorzej sytuowani podpisują kontrakty i idą wojować z Ukrainą, aby spłacić kredyt albo kupić wymarzony samochód.

INNY NARÓD | Jedno jest pewne: ci tutaj zupełnie nie przypominają Rosjan, których poznałam w trakcie studiów i na praktykach w Rosji. Ileż to serdecznych rozmów się wtedy odbyło, ile przyjaźni zawarło, ile wina i szampana wypiło, ile piosenek naśpiewało w obu językach? A przecież czas był niełatwy. Mimo to znajdowało się wspólny język, jak w piosence Okudżawy „Pożegnanie z Polską”, dedykowanej Osieckiej. My swiazany, Agnieszka, dawno odnoj sud’boju (Związani jesteśmy, Agnieszko, od dawna jednym losem).

Ale ci tutaj to jakby inny naród. Europejski z wyglądu i zachowania. Z dystansem, chłodny, skupiony na sobie, zniechęcający do ewentualnej rozmowy. Gdzie się podziała ta klasyczna rosyjska dusza naraspaszku (serce na dłoni)?

Spacerują niespiesznie, elegancko ubrani. Młode, szczupłe Rosjanki na wysokich szpilkach poruszają się jak modelki na wybiegu. Ich ślicznie ubrane dzieci mogłyby występować w dziecięcych rewiach mody. Ich mężowie, z rozkołysanym „biodrowym” chodem, istne wcielenie klasycznego macho.

WOJNA KIEDYŚ I DZIŚ | Ale przecież nie w tym rzecz, proszę, niech sobie paradują, jak lubią, cztoby ljudej uwidet’ i sebja pokazat’ (ludzi spotkać i samemu się pokazać). Ale, na litość boską... Żeby choć w ich postawie ciała, w oczach był jakiś niepokój, jakaś oznaka wyrzutów sumienia. Ale nie. Sprawiają wrażenie zadowolonych z siebie.

A przecież wiedzą, co to wojna, jej skutki. Przerabiali to, zdawałoby się, do znudzenia na kolejnych rocznicowo-państwowych uroczystościach, w podręcznikach, w muzeach, w prozie i poezji. I w ogóle, na wiecznuju pamjat' (ku wiecznej pamięci).

Tamci moi Rosjanie, sprzed dekad, rozmowy na temat wojny kończyli poruszającym: Wojna, prokljataja wojna (wojna, przeklęta wojna). A teraz? Jak to możliwe, że obecna barbarzyńska wojna, którą prowadzą pod wodzą okrutnika, nowego Hitlera, już nie tylko nie jest przeklęta, ale nawet nie jest nią nazywana? Dlaczego udają, że nie wiedzą, iż jej ofiary cierpią tak samo, jak cierpieli ich dziadowie i ojcowie podczas drugiej światowej? I że teraz, w tej ich „specoperacji”, giną pospołu z Ukraińcami ich rodacy?

Wieczorem, mimo zmęczenia, długo nie mogę zasnąć. Sięgam po lekturę, ale szybko łapię się na tym, że bezmyślnie przerzucam kartki. Moje myśli są w Moskwie. Tamtej Moskwie.

TAMTA WIOSNA | Jest rok 1988, w Związku Sowieckim trwa ottepiel’ (odwilż). W świecie ten historyczny zwrot zwany jest z rosyjska pierestrojka (przebudowa). Właśnie wtedy spędzam w Moskwie dwa wiosenne miesiące na kursach doszkalających dla wykładowców rosyjskiego, organizowanych przez Uniwersytet im. Łomonosowa. Zjechaliśmy do Moskwy, praktycy i metodycy rosyjskiego z całej komunistycznej Europy, nawet z Kuby.

O tamta wiosno! Cóż to był za piękny czas! 

– Ludzie, posłuchajcie, co u nas się dzieje! – to nasi wykładowcy wpadają rano z gazetami pod pachą. Podekscytowani, szczęśliwi! Trudno im się dziwić: w „Prawdzie” coraz więcej prawdy, a w „Izwiestijach” coraz więcej wiadomości, a przecież dotąd było odwrotnie!

Cieszymy się razem z nimi. W końcu ich pierestrojka to i nasz interes. Choć nie do końca podzielamy ich entuzjazm. – Myśmy odwilż już kilka razy przechodzili i wiemy, że zdarza się jej przymarzać – tłumaczymy im. Ale i tak wzruszamy się wraz z wykładowczynią od literatury, gdy na nasze pytanie, czy czytała już takie a takie lektury zwolnione z cenzury, odpowiada ze łzami, że nie zdążyła: Przyjaciele, u nas rozlało się morze literatury i my nie nadążamy czytać.

O tamta wiosno, cóż to był za piękny czas! Nasi wykładowcy wpadają rano z gazetami, szczęśliwi. Trudno im się dziwić: w „Prawdzie” coraz więcej prawdy, a przecież dotąd było odwrotnie! Na zdjęciu: Moskwa, 1990 r. // Fot. Wojtek Laski / East News

ŁZY W KINIE | W kinach grają pierwszy film rozrachunkowy z krwawą sowiecką przeszłością. To słynna „Pokuta” gruzińskiego reżysera Tengiza Abuładzego, baśniowo-groteskowy obraz, symbol epoki przemian, próba rozliczenia z terrorem. My, Polacy-kursanci, też wybieramy się go obejrzeć. U nas jeszcze z cenzuralnych półek nie zwolnili „Przesłuchania” Bugajskiego, czekamy na niego w Polsce już cztery lata, wypatrują go sędziwi akowcy, więźniowie stalinowscy i ich rodziny.

Na „Pokutę” do kasy biletowej trzeba stać trzy godziny w kolejce na mrozie i wietrze, ta wiosna (pogodowo) jest chłodna. Ale nikt nie narzeka, wszyscy stoją cierpliwie, bez szemrania.  Rosjanie ciągle nie dowierzają, że ten film naprawdę trafił do dystrybucji. A nuż go wycofają? Albo mało to razy tak było? Pograli coś kilka dni i znikało to z ekranów jak kamfora.

Podczas seansu w kinie co rusz ktoś wyjmuje chusteczkę i dyskretnie wyciera oczy. Trauma nieludzkiego reżimu jest żywa, a pokolenie, które jej doświadczało, siedzi obok nas na widowni. Jeszcze wtedy nie wiem, że „Przesłuchanie” trafi na ekrany w Polsce rok później, w 1989 r. Mój ojciec, powstaniec warszawski, żołnierz AK, harcmistrz Szarych Szeregów, więzień ubowskich kazamatów, jednak nie będzie chciał go obejrzeć.

PASCHA | Na naszych oczach odbywa się też „cerkiewny przewrót”, odrodzenie religijne. Coraz więcej Rosjan, i to z młodszego pokolenia, zagląda do świątyń, tych niezburzonych i tych, co ich nie zdążono zamienić na muzeum ateizmu lub w punkt podnoszenia oczek w rajstopach. Teraz do cerkwi można chodzić już bezkarnie. Gorbaczow, pierwszy sekretarz partii, w 1988 r. po spotkaniu z patriarchą Cerkwi prawosławnej Pimenem przyznaje wierzącym równe prawa.

Jednak proces powrotu wiernych do Cerkwi po dekadach represji nie odbywa się bezboleśnie, czego my, kursanci-Polacy, jesteśmy świadkami w czasie nabożeństwa w Wielką Sobotę. Wejście do cerkwi utrudnia kordon milicji. W ten sposób władza stara się zniechęcić młodzież do udziału we mszy, która, jak to młodzież, chyba trochę na przekór, przejawia zainteresowanie życiem religijnym.

Przepychamy się dzielnie przez szeregi żołnierzy do wrót świątyni z naszymi paschalnymi koszyczkami – przygotowaną w akademiku święconką. Atmosfera nerwowa, wrzawa, pokrzykiwania. Ale i tak radosne, wielkanocne pozdrowienie, które przekazują sobie wierni, przebija się przez ten harmider: Christos woskres! Woistinu woskres! (Chrystus zmartwychwstał! Naprawdę zmartwychwstał!).

W komunistycznej Rosji zmartwychwstał! A przynajmniej wtedy, wiosną 1988 r.

ŁYŻKA DZIEGCIU | Tymczasem na uniwersytecie odbywa się pokaz filmu dokumentalnego o Włodzimierzu Wysockim – poecie walczącym gitarą z reżimem, wykonawcy ballad wyrażających tęsknotę za wolnością i prawdą. Trzeba uważać, by nie dać się stratować w tłumie atakującym drzwi do sali kinowej. Widownia, głównie studenci, okupuje każdy skrawek podłogi.

W naszym akademiku Na Szabałowkie (przy ul. Szabałowskiej) wieczorna sensacja: będzie transmisja wywiadu z Okudżawą, co prawda chyba jeszcze konspiracyjna, bo nie przez radio, lecz tzw. kukuruźnik, radiowęzeł. Ale dla nas, Polaków, to i tak wielkie wzruszenie.

Jest też łyżka dziegciu w tym pełnym nadziei czasie odwilży. Oto zaproszony przez współlokatorkę z pokoju gość, młody Rosjanin Andriej, naukowiec z uniwersytetu, zaraz na początku wizyty, gdy pojawia się temat pierestrojki, torpeduje rozmowę: –  Wiecie, już mi się znudziło wciąż gadać o tym, jakim to Stalin był łajdakiem. Osłupienie. Halo, jakże to tak? Przecież właśnie o tym trzeba mówić, wyjaśniać, badać. Rosjanie mają tu dużo do zrobienia!

TRZY LATA PÓŹNIEJ | Rok 1991. Jestem w Moskwie na kolejnym kursie językowym. Atmosfera już inna: niepokoje społeczne, kryzys gospodarczy i fale niezadowolenia. Bo rewolucja zaczyna żyć własnym życiem i mocarstwo chwieje się w posadach.

Ale w stolicy Rosji i tak jest super, wreszcie powiało prawdziwym Zachodem. A raczej końcem zimnej wojny. Właśnie otwarli pierwszą w Rosji restaurację McDonald’s na placu Puszkina. Ale emocje! Toż to kompletnie inny świat! Prawdziwie amerykański! Kolorowy! I jeszcze do tego pogodny! Pogodny, bo obsługują gości przy ladzie szybko i sprawnie, z uśmiechem na twarzy młode dziewczęta i chłopcy w schludnych strojach firmowych, a nie umęczone, poirytowane, odziane w brudne fartuchy, starsze z reguły sprzedawczynie albo niegrzeczni i niechlujni kelnerzy.

Moskwianie stoją w gigantycznych kolejkach po 2-3 godziny, by dostać bułkę z wołowiną, frytki z ketchupem i mityczną colę. Te kolejki do restauracji są dłuższe niż do mauzoleum Lenina na placu Czerwonym...

„KALINKA” | Przez te moje „moskiewskie rekolekcje” zasypiam w tureckim hotelowym łóżku późno i następnego dnia rano z trudem wstaję na śniadanie. W południe guzdrzę się jeszcze w pokoju, pakując się na plażę, kiedy mąż czymś bardzo zaaferowany, pojawia się w drzwiach: – Wiesz, przez megafony leci „Kalinka”... – rzuca niepewnie.

Nie dowierzam, otwieram okno. Tak, to „Kalinka”, radosna, roztańczona, rozkołysana... Ludzie, jak tak można? Gdzie się podziała zwykła przyzwoitość?

Ze zgrozą myślę, że to dopiero pierwszy dzień moich długo wyczekiwanych wczasów. Trzeba było słuchać własnych dzieci, jak odradzały wyjazd do Turcji.

PÓŁMROK| Dzień wyjazdu. Na lotnisku rozmawiamy z Polakami z innych hoteli. Są zadowoleni z pobytu, ale poirytowani, że obsługa hoteli zwracała się do nich bez skrępowania po rosyjsku. Że tzw. wieczorne animacje, również te dla dzieci, odbywały się tylko w języku rosyjskim. A sklepy bezwstydnie reklamowały swoje towary w języku Putina.

Już w samolocie uwagę przyciągają dwaj sąsiedzi, towarzysze podróży z mojego trzyosobowego rzędu. Chyba ojciec i syn, może 18-letni. Siedzą cicho jak myszki i to zaczyna mnie niepokoić. Chłopak włącza komórkę, zerkam, no tak, bukwy.

W samolocie cisza i półmrok, palą się tylko lamki nad niektórymi fotelami. Współtowarzysze śpią, a może tylko drzemią? Nasze ramiona niemal stykają się na wspólnym oparciu fotela. Jeszcze 30 lat temu pewnie byśmy sobie mile przegadali całą drogę.

Zamykam oczy. Znów wracają pogodne obrazy, migawki sprzed 30 lat z beztroskich wypraw do Związku Sowieckiego. Wszystkie ze wspaniałą oprawą kulturalną, bo mocarstwo jest rozmiłowane w kulturze, nauce i sztuce, i ma genialnych reprezentantów w każdej z tych dziedzin. W kraju zniewolonym przez komunistyczną cenzurę sztuka odgrywa wielką rolę. Rosjanie oczekują od jej twórców, by przemawiali za nich, wyrażali ich skryte myśli, stłumione pragnienia i emocje, tłumaczyli, gdzie dobro, a gdzie zło.

APOKALIPSA | Na myśl przychodzą mi koncerty w Pałacu Zjazdów na Kremlu, poruszające przedstawienia w teatrze na Tagance, spektakle operowe w Teatrze Bolszom, Galeria Tretiakowska, fascynujące rozmowy o literaturze rosyjskiej na wydziale Uniwersytetu Łomonosowa, urocza kolacja w ekskluzywnej restauracji „Sadko” w byłym Leningradzie i wiele innych miłych wydarzeń. Przed oczyma stają mi obrazy moich ulubionych malarzy: Repina, Surikowa, Ajwazowskiego; w uszach dźwięczą arie z „Pikowej Damy” Czajkowskiego. Fragmenty „Wańki” Czechowa ciągle mogę cytować z pamięci.

Jednak te miłe sercu artystyczne rekolekcje sprzed kilkudziesięciu lat szybko są wypierane przez krańcowo inne współczesne obrazy. W głowie wyświetlają się sceny: pomordowani cywile z Buczy, kikuty bloków mieszkalnych z Borodzianki, zbombardowany teatr w Mariupolu, kobiety z dziećmi na rękach w kolumnie ewakuacyjnej, chłopczyk trzymający ukochanego chomika, z którym ruszył na wojenną tułaczkę, oddziały położnicze w piwnicach szpitalnych, łuny pożarów po nalotach. Apokalipsa.

ZŁO WRACA | Czy te dramatyczne sprzeczności w obrębie jednego narodu da się jakoś wytłumaczyć, bo przecież nie pogodzić? Co się stało, że Rosjanie zboczyli, po krótkim okresie euforii, z drogi ku wolności i demokracji?

Myślę teraz, że chyba się tej wolności i demokracji przestraszyli. Bo nigdy nie zaznali ani jednego, ani drugiego: gładko przeszli od caryzmu do bolszewizmu, a potem komunizmu. A skoro sami zrezygnowali z dociekania prawdy o istocie reżimów totalitarnych, więc zło, nierozerwalnie z nimi związane, skryło się w ich podświadomości.

Tak więc również ich uporanie się z traumą drugiej światowej (dla nich: wielkiej ojczyźnianej) było pozorne, muśnięte zaledwie. Owszem, rozpoznali wtedy diabła, ale tylko u tych, którzy ich mordowali, w III Rzeszy. Bo już nie we własnym państwie, w dyktaturze sowieckiej. Dlatego zwykły Rosjanin mógł sporo dowiedzieć się o Hitlerze, jakim był potworem, ale o Stalinie już nie. Dlatego pełno w Rosji pomników upamiętniających pobiedę nad III Rzeszą, ale nie pomników ofiar sowieckiego terroru. Własnych przecież ofiar.

Czy nie tak myślał Andriej 35 lat temu, gdy kwestionował potrzebę badań nad nocą stalinowską? A może też to „okienko wolności” trwało za krótko, by większość Rosjan zdążyła przeczytać choćby „Archipelag Gułag” Sołżenicyna albo „Dzieci Arbatu” Rybakowa? W każdym razie: dziś to nieprzepracowane zło do nich wraca, także pod postacią milczącego przyzwolenia na zbrodnie Putina.

CIĄG DALSZY NASTĄPI? | Zerkam na moich towarzyszy podróży, już nie śpią. Co bym dała za to, aby się dowiedzieć, co naprawdę myślą. A może trzeba się przełamać i po prostu ich zapytać? Może milczą dlatego, że czują się z tą przeklętą wojną niekomfortowo? Może oni, ten nieszczęsny naród, spróbują kiedyś zawalczyć jeszcze raz – jak za czasów pierestrojki – o wolność? O zniesienie jarzma? Otwieram usta, by zagaić rozmowę, gdy z głośników rozlega się głos kapitana: „Dobry wieczór państwu! Jest godzina 22.40, schodzimy do lądowania, proszę zapiąć pasy”.

MAŁGORZATA WRYK opublikowała w 2023 r. wspomnieniową książkę „Opowieść mojej mamy” (wyd. Znak).

Wojna o istnienie Ukrainy trwa: mimo ofiar i zniszczeń, ukraińska armia i społeczeństwo stawiają opór Rosji. Jakie mają szanse? Co będzie dalej?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17-18/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Leżak w leżak z agresorem