Melancholia Wagnera

Było efektownie – scenę wypełniły hektolitry wody, światło igrało z refleksami fal, a w strugach deszczu wiły się półnagie tancerki. Szczęśliwie wszystkie te pomysły nie rozmyły idei Wagnerowskiego arcydzieła.

20.03.2012

Czyta się kilka minut

Mariusz Treliński postanowił ostrożnie wprowadzić operomanów w świat muzycznych dramatów Wagnera. „Holender Tułacz” to bowiem utwór młodzieńczy, wyraźnie autobiograficzny, zwiastujący geniusz kompozytora, powstały w 1841 r., choć w kolejnych latach wielokrotnie poprawiany. Artysta odwołał się w nim do średniowiecznej legendy o Ahaswerze, barwionej mrocznymi historiami z czasów morskich wojen w XVII w., opisanej w noweli Heinego. Bohaterem jest żeglarz siejący na morzach postrach, skazany na nieśmiertelność, którego od klątwy wiecznego niespełnienia może wybawić tylko nieskażona zdradą miłość.

Reżyser po raz pierwszy zmierzył się z dziełem Wagnera. To śliski grunt dla artysty, który stara się uprawiać sceniczną psychoanalizę, lepić bohaterów z osobistych rozterek i wątpliwości, budować piętra operowej opowieści, doszukiwać się w libretcie nieistniejących kontekstów. Zapowiedzi Trelińskiego sugerowały podobny kierunek. Holender miał być singlem, obawiającym się głębokiej relacji z kobietą, bohaterem złamanym kryzysem tożsamości, Senta zaś histeryczką uciekającą od życia i zadurzonego w niej Eryka w sferę marzeń o tajemniczym mężczyźnie. Prawie żadna z zapowiedzi nie została zrealizowana. Być może dlatego „Latający Holender” – Treliński używa dosłownego tłumaczenia niemieckiego tytułu – to jeden z najlepszych spektakli reżysera, mocno zakorzeniony w partyturze, pięknie karmiący się Wagnerowską muzyką, w istocie głęboko tradycyjny.

***

Estetycznie wysmakowane przedstawienie od początku do końca skąpane jest w wodzie. Żywioł opanował wszystkie wymiary zaaranżowanej przez Borisa Kudličkę przestrzeni, w każdej scenie towarzyszył bohaterom, smagał strugami deszczu, przerażał wzburzonymi falami lub koił nieruchomą taflą, malował nastrój grozy i melancholii, ilustrował emocje albo kontrapunktował wydarzenia. Wraz z grą świateł Felice Ross i ruchem scenicznym Tomasza Wygody stanowił ramy kameralnej i intymnej opowieści o tęsknocie za prawdziwą miłością, o nadziei na odmianę losu, wreszcie: o tragicznym finale, w którym Senta, nie mogąc uratować Holendra, wyrywa Erykowi strzelbę i popełnia samobójstwo.

W przejmująco skrojonym dramacie majstersztykiem był akt środkowy. Świetnie zakomponowany kadr obejmował waleczną Sentę, pełną determinacji i żądzy wybawienia nieznajomego, która w świetle pochodni intonuje balladę „Johohoe”. Towarzyszą jej szalejące w transie kobiety, gotowe oddać mężczyźnie duszę i ciało. Jednak najbardziej wzruszającym fragmentem było spotkanie żeglarza i Senty. Miłosny duet „Wie aus der Ferne” rozgrywał się w czasie nierzeczywistym, w dekadenckim wnętrzu zdezelowanego portowego baru. Napięć między kochankami nie mogła ostudzić nawet morska bryza, ukradkowe spojrzenia urastały do rangi emocjonalnych gejzerów, a ciała bezwiednie ku sobie ciążyły, wieszcząc rychłą katastrofę.

Ascetyczna scenografia, świadome ograniczenie środków, koncentracja na relacjach między postaciami oraz zespolenie akcji scenicznej z muzyczną narracją to największe atuty przedstawienia. Jednocześnie wiele było w inscenizacji elementów wtórnych. Motyw narodzin bohatera wyklętego znany jest z wcześniejszych realizacji Trelińskiego, podobnie jak multiplikacja głównych bohaterów, sugerująca ponadczasowość interpretacji. Opętańczy taniec Senty z uwertury to z kolei jawne nawiązanie do spektakli Piny Bausch. Z modnych teatralnych błyskotek trzeba wymienić namiętny taniec mężczyzn i płciowo bezradnego sternika w sukni ślubnej, który na szczęście niezbyt skutecznie trywializował początek III aktu. Nie obyło się bez inspiracji filmowych. Monstrualnych rozmiarów kula, symbolizująca ostateczność i zagładę, oraz zewnętrzne atrybuty Senty do złudzenia przypominają kadry „Melancholii” Larsa von Triera, w której zresztą co rusz pobrzmiewa muzyka Wagnera...

A w warszawskim przedstawieniu z muzyką właśnie był kłopot największy. Izraelski dyrygent Rani Calderon miał wyraźnie autorski pomysł na interpretację partytury. Zaskakiwał doborem temp, ciekawie kontrastował dynamikę, wyciągał z partii orkiestrowej nietuzinkowe połączenia instrumentalnych ansambli. Muzycy jednak, skupiając się na kreślącej rytm batucie, zapominali o ekspresyjnej wartości muzyki Wagnera. Grali beznamiętnie, posłusznie realizując swoje głosy, nie nadając wszak im wymiaru osobistej wrażliwości. Rozczarował chór, a obsada solistów pokazała, jak trudno dobrać odpowiednich śpiewaków do ról Wagnerowskich. Oglądając artystów można było odnieść wrażenie, że dla realizatorów liczył się bardziej talent aktorski niż umiejętności wokalne. Johannes von Duisburg pierwszą arię Holendra „Die Frist ist um” wykonał pod dźwiękiem. Potem było lepiej, choć nazbyt często jego bas-baryton niknął w gąszczu orkiestrowej faktury, a śpiewną melodykę bardziej ciosał niż rzeźbił. Amerykanka Lise Lindstrom, aktorsko wyśmienita, pod względem wokalnym technicznie sprawna, dysponowała wprawdzie szlachetnym piano, ale kiedy wznosiła się na wyżyny partii, raziła brzmieniem ostrym, blaszanym i przenikliwym. Często śpiewała bez wyczucia, taranowała frazy, zamiast je ekspresyjnie podać. Stłumioną barwą, siłowo osiąganymi dźwiękami w górnym rejestrze nie popisał się Charles Workman w roli Eryka. Po niemrawym początku, w II akcie coraz lepiej za to wypadał Aleksander Teliga jako Daland.  

***

Dyrekcja TW-ON postanowiła odrobić Wagnerowskie zaległości. Dobrze więc, że powstała inscenizacja poruszająca, atrakcyjna i możliwie wiernie oddająca ideę dzieła Mistrza z Bayreuth.  

Ryszard Wagner, „Latający Holender”, dyr. R. Calderon, reż. M. Treliński, TW-ON, premiera: 16 marca 2012, recenzowany spektakl: 18 marca 2012.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Muzykolog, publicysta muzyczny, wykładowca akademicki. Od 2013 roku związany z Polskim Wydawnictwem Muzycznym, w 2017 roku objął stanowisko dyrektora - redaktora naczelnego tej oficyny. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2012