Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pisałam do niej reportaż o tym, co znaczy być kobietą w Gruzji w roku 2010. Starsze i młodsze Gruzinki opowiadały mi o swoich doświadczeniach z nie tak znowu odległej przeszłości, a większość z nich bardzo różniła się od tych z lat 90. w Polsce.
Wydarzenia po upadku ZSRR na Kaukazie przyniosły Gruzji i jej sąsiadom gwałtowny wybuch przemocy, wojny, upadek ledwo dyszącej gospodarki i wielki kryzys społeczny, nieporównywalny nijak z tym, co z owego czasu pamięta moje pokolenie. Gdy nad Wisłą powoli, ale wytrwale wygrzebywaliśmy się z kurzu po przemianach roku 1989, w Gruzji ludzie jeszcze przez wiele lat żyli w nieustannym zagrożeniu. Ta różnica we wspomnieniach była uderzająca.
Pamiętam długie i intensywne spotkanie z Naną, mamą mojej serdecznej koleżanki Mariam. Nana – od wielu już lat pracowniczka organizacji pozarządowych zajmujących się prawami kobiet – powiedziała mi: „Nasz kraj przez koszmar lat 90. na swoich barkach przeniosły kobiety. Tylko ich wytrwałość pozwoliła nam przetrwać i dojść tu, gdzie teraz jesteśmy”. Mariam dorzuciła: „Gruzja zobaczyła, jaka jest rzeczywista siła kobiet, gdy w Tbilisi pojawiali się uchodźcy z Suchumi. Mężczyźni, którzy musieli uciekać z Abchazji, zostawiając tam dorobek całego życia, załamywali się całkowicie. Wielu z nich wpadało w alkoholizm (…) Przez lata tkwili w marazmie, siedząc bez pracy i czekając na zmianę sytuacji. Kobiety natomiast postanowiły same sytuację zmienić. To one szły do pracy i utrzymywały rodziny. Macho siedzieli w domu i czekali na ich pieniądze”. Siła jest kobietą.
Myślę ostatnio dużo o tamtych rozmowach o kobiecej współpracy i mocy. Sytuacja, w której się znaleźliśmy za sprawą pandemii, budzi we mnie różne skojarzenia i całą gamę emocji, których trudno się pozbyć. Dzisiejszy felieton chciałabym więc zadedykować szczególnym kobietom – moim wszystkim przyjaciółkom, z którymi wspólnie przeżywam ten czas zamknięcia i narastającego lęku. Wszystkie mamy rodziny, które są dla nas teraz bezcenne, ale myślę, że przyjaciółkom należy się dziś zupełnie osobne słowo.
Kochane Wszystkie, z którymi spędziłam trudne chwile, gdy zamknięto nagle szkoły, z którymi spotykam się na wideorozmowach i z którymi wieczorami wiszę na telefonie – dziękuję Wam, że umiemy dawać sobie wzajemnie tyle wsparcia: od porad kucharskich dla umęczonych gotowaniem grymaszącym dzieciom, przez analizy systemu zdalnej edukacji, która prawie wszystkie z nas szturcha swym koślawym kształtem, po wsparcie w chwilach załamań i kryzysów, które nieuchronnie nadchodzą w domu każdej z nas.
Łączymy się ze sobą w kilku grupach. Tej licealnej, która po latach lekkiego wycofania się z bliskich relacji znów stała się żywą tkanką emocji, niedalekich od tych, które łączyły nas na korytarzu szkoły. Wtedy czułyśmy podskórnie, że budujemy coś, co nas ze sobą zwiąże na całe życie. Przetrwać ponad 20 lat wspólnie w ośmioosobowej paczce bardzo wyrazistych kobiet – to dla mnie jeden z powodów do wielkiej życiowej dumy.
Łączymy się też w grupie warszawskich koleżanek po fachu, którą założyłyśmy swego czasu, by wspierać swoje zawodowe dokonania – doceniać się, motywować, zwierzać, szukać wyjścia z trudnych sytuacji. Dziewczyny! – bez Was byłoby mi znacznie trudniej.
Strona o książkach, którą prowadzę, działa teraz przede wszystkim dlatego, że jest tam ze mną na dobre i złe moja wspaniała partnerka, jedna z najmądrzejszych i najbardziej życzliwych osób, jakie znam. Dzięki temu mam poczucie, że wciąż warto się starać, wbrew oporowi materii.
Gorąca linia z moją przyjaciółką przeżywającą kwarantannę w pogrążonej w coraz większej żałobie Francji jest zaś dla mnie dziś jedną z najważniejszych rzeczy na świecie.
Kiedy brakuje już sił na krzesanie entuzjazmu, by rano wstać z łóżka i toczyć kolejne boje, kiedy pojawia się lęk o przyszłość, a nawet o teraźniejszość – wiem, że mam Was. Za to, moje kochane kobiety, bardzo Wam dziś dziękuję. ©