Gdy jawa spada

Kamienny sen? Schodzimy wówczas w dół i jest to bardzo przyjemne. Sen kamienny, twardy, to zarazem sen dobry i błogi.

11.05.2020

Czyta się kilka minut

Sandro Botticelli, Wenus i Mars, ok. 1485 r., National Gallery, Londyn / NATIONAL GALLERY / NATIONAL GALLERY
Sandro Botticelli, Wenus i Mars, ok. 1485 r., National Gallery, Londyn / NATIONAL GALLERY / NATIONAL GALLERY

Ciało czeka. Można je po drodze obłaskawiać, przekupywać kolejnymi posiłkami, czy nawet samym ich obmyślaniem – tyle osób mówi mi teraz, że piszą w głowie dokładne scenariusze obiadów i kolacji do podania nazajutrz. Lecz ono i tak prze do swojego, pożąda jak nigdy tego jednego: nocnej godziny. Oby już mogło się położyć i pozbyć naszych myśli i uczuć, oby już mogło zostać samo, czyli zasnąć bez naszego udziału. W najgłębszy sen – tyle osób mówi mi teraz, że śpią lepiej, mocniej niż wcześniej, i bez żadnych wspomagaczy.

Lepiej to mało powiedziane. Sam jako obiekt własnych badań mógłbym śmiało stwierdzić, że bodaj nigdy jak ostatnio, od chwili ogłoszenia pandemii, tak błyskawicznie nie zasypiałem i tak głęboko nie spałem. Boska, najprzyjemniejsza chwila dnia, kiedy można już się położyć i zanurzyć w tę jedną minutę dzielącą od zaśnięcia.

I później sama przyjemność snu, tak trudna do opisania. Bo czas wymierny wybija sześć, siedem czy osiem godzin. Albo 5 godzin 21 minut, jak na wideo Andy’ego Warhola „Sen” (1963), czyli tyle, ile objął sen jego partnera filmowany przez nieruchomą kamerę.

Czas na ustępstwa

Czas przyjemności snu ma, podobnie jak w teorii względności, zakręconą trajektorię. Doznanie trwa jeszcze chwilę po przebudzeniu („ale dobrze, ale przyjemnie się spało!”), lecz dotyczy trwania, którego nie da się obliczyć: kiedy śpimy, mamy chwilami poczucie błogości, tyle że jest ona rozciągliwa i kurczliwa. Głębinowa i podzegarowa, tak jak o stymulacji mówi się, że jest „podprogowa”. Główny paradoks polega na tym, że im bardziej sen jest kamienny, tym przyjemność wydaje się silniejsza.

Pandemia dla biernie skoszarowanych i wyczekujących Godota dokonuje w konkrecie tego, czego Platon dokonywał w pismach: doprowadza do pełnego dualizmu, rozdzielenia duszy i ciała. Jakże obce naszej naturze sprzed pandemii wydają się niepowstrzymana dążność do snu i sam głęboki sen; ale teraz pragnienie bezbolesnego zaśnięcia, ta morfeuszowa gotowość ciała, tak się uwyraźniły, że powstaje wrażenie dwoistości życia. Myśli sobie, ciało sobie.

Odwracają się też proporcje. Sen wcześniej był raczej ustępstwem ze strony jawy; tyle rzeczy było jeszcze do zrobienia. Obecnie to sen przyzwala na jawę; idź, pożyj człowieku na swoim kwadracie, lecz wróć niezadługo zamknąć oczy.

Padały wyżej słowa „kamienny”, „głęboki”, można dorzucić „grobowy” czy „ołowiany”. Bo to jest ten rodzaj snu, który nasze pandemiczne ciało chętniej wedle mego rozpoznania wybiera; a przynajmniej częściej niż zwykle. Wszystkie te określenia odwołują się tak czy inaczej do śmiertelnego unieruchomienia; nawet łagodniejsze „głęboki” też ma grobową konotację. Wiadomo, sen śmierci bratem; Hypnos brat Tanatosa. Ach, łoże-katafalk ze śpiącą w zdrętwiałym mieście na obrazie de Chirico („Arianna”, 1913 r.); ciarki przechodzą. Nie mam wątpliwości, że ten pęd ku snowi, ten zew łoża jest zwiastunem nie tyle nawet stresu, co depresji; tyle że zwiastunem delikatnym, łagodną ledwie czujką.

Zew łoża przypomina mi zawsze wiersz Blake’a „William Bond”:

(...)
Nie wyszedł w Pole ani do Owczarni,
Nie dotarł do Wioski ani do Miasta,
Lecz wrócił do domu w czarnej, czarnej mgle
I legł na Łoże, teraz tam jest.

I u stóp jego Anioł Opatrzności
I Anioł Opatrzności przy jego głowie,
A w środku Czarna, Czarna Mgła,
A na Łożu w środku Chory Człowiek.

Ta jednostka chorobowa brzmi groźnie, jeśli tradycyjnie pojmować ją jako zachowanie czysto żałobne, ­autodestrukcyjne, rodzaj eksperymentalnego samobójstwa, odmowy życia. Ale też można spojrzeć na depresję przede wszystkim jako na mechanizm obronny budujący w skrajnej, niemożliwej sytuacji miejsce przetrwania, czyli schron dla życia, które, gdy ewentualnie nadejdzie taki czas, wydobędzie się z niego na powierzchnię. Tak rozumiana depresja doprowadza istnienie do unieruchomienia, wkłada je w kryptę, gdyż to jest jedyna na daną chwilę możliwość przetrwania, pozostania przy życiu – na razie w stanie bezwładu.

Kamienny sen, który nas ogarnia, choć przecież dni nie są fizycznie wyczerpujące, nawet jeśli zrobimy sto pompek na dobę, inscenizuje na dobrotliwy, przyjazny sposób tę obronną strategię. Nie tyle wówczas śpimy, co schodzimy w dół; to wrażenie pionowości snu jest dominujące – tak jakby sen był zjeżdżającą windą – i w dziwny sposób właśnie przyjemne. Dlatego że sen kamienny, twardy to zarazem sen dobry, błogi. Sen, jak się również powiada, „zdrowy” i przyjemnie zwierzęcy, skoro „spało się jak suseł”. Ciało w swej senności chce nam pomóc, przenieść nas wzmocnionymi w kolejny, niewesoły dzień, osłabić najnowsze kiepskie, światowe medyczne i polskie polityczne wieści. Zapewnić sen „sprawiedliwego”, gdyż wobec naporu dnia daje ono snem sposobność poczucia przez chwilę własnej niewinności, neurochemiczne rozgrzeszenie.

Owszem, kamienny sen może okazać się „ciężki”, kiedy stopień osunięcia się w nieprzytomność jest nadto wysoki, lecz w tych dniach sen taki przynosi ulgę. Wtedy zwłaszcza, gdy nic nam się nie śni albo gdy śni się niewiele. Bo też sen, o którym mówię, i przyjemność, którą wywołuje, nie otwierają się na śnienie. Sen jak najbardziej, lecz oby jak najmniej w nim, a najlepiej żadnych snów, tak żeby nie było czego opowiadać. Sen kamienny, twardy, antyromantyczny, ujawniający niechęć do narracji, do nieustannej pamięci o sobie samym w kolejnych, tym razem onirycznych, dekoracjach.

Prawda nocnego życia

Dzisiaj spostrzegam, że sen kamienny jest bardziej „filozoficzny” niż śnienie; że sen ma dwie „filozoficzne” postaci: kamienność i bezsenność. Śnienie jest bardziej literackie, sen kamienny i bezsenność są egzystencjalne i bytowe.

Bezsenność znalazła znanych w kulturze bohaterów, jak choćby Marcel Proust, Emil Cioran czy ostatnio autorka fascynujących felietonów o bezsenności, które ukazywały się przez kilka lat na łamach „Le Nouvel Observateur”, Marie Darrieussecq (na polski przełożono jej powieść „Świństwo”). Kamienność słabiej się w kulturze zapisała; kojarzona nieodmiennie ze stanem nicości, ze śmiercią kliniczną, nie miała wielu kart przetargowych, podczas gdy śnienie, pełne marzeń sennych i półsennych, koszmarów i wizji, ujawniało wspaniałe bogactwo wyobraźni.

Nawet Emil Cioran, tak bardzo zakleszczony w bezsenności, że marzeń sennych zdawał się nigdy nie mieć, bagatelizował sen kamienny jako czas pusty i filozoficznie stracony: „Podczas bezsenności mówię sobie na pocieszenie, że jej długie godziny wyrywam z nicości i że gdybym zasnął na dobre, nigdy by do mnie nie należały, nigdy nie istniały”.

„Chcę spać jak stary tchórz” – pisał w jednym z wierszy Wiktor Hugo. Bezsenność, dręcząca Ciorana od wczesnej młodości, wytwarza takie środowisko dla myśli, które pozwala jej osiągnąć najwyższą wiedzę o ludzkiej kondycji. Wyznacza – niby po buddyjsku – heroiczną drogę oświecenia. Dzięki niej osiąga się w rozpaczliwym cielesnym cierpieniu najwyższą przenikliwość; spojrzenie pozbawione złudzeń. Ta wiedza o istnieniu nie jest radosna; z bezsenności, powtarza Cioran, wyrosło całe jego pisanie obnażające fortele, którymi człowiek zasłania pustkę istnienia. Marie Darrieussecq mówi, że bezsenność, która zajmuje całą głowę, ma strukturę baśni. Ledwo wkroczy się do lasu, potwory atakują: „Myślałaś, że da się umknąć, mówią, lecz teraz jesteś sama w głowie; twoje życie dzienne tylko pozornie chroniło cię przed prawdą życia nocnego”.

Bezsenność nigdy nie pozwala nam wycofać się ze świata, ale też z naszego „ja”. Jesteśmy wciąż w jakiejś sytuacji, nie doszło do chwilowego zerwania więzi. A przecież śnimy po to, żeby spać (o czym więcej u Freuda), żeby wycofać na chwilę własne zaangażowanie w rzeczywistość. Tyle że śnienie, w przeciwieństwie do snu kamiennego, ciągle uczestniczy w grze, ciągle inscenizuje naszą przygodę w świecie, ciągle pisze jakiś dramat, który potem przy śniadaniu czy na kozetce trzeba rozwikływać. Nawet jeśli śnią się rzeczy tak piękne czy dziwne, że zdają się otwierać przed nami formy wcześniej niespotkane, rozszerzać niepomiernie zasięg wyobraźni, odkrywać w niej nieznane.

Sen kamienny nie może stać się przedmiotem interpretacji psychoanalitycznej ani żadnej innej; nawet ta jungowska, archetypalna, słabo się do niego dobiera. Lecz nie przestaje przez to czegoś w nas, dla nas, stanowić. Snem kamiennym zjeżdża się do bazy; nie kryją się tam wstępne pokłady uniwersalnego bytu, nie jest ona jego zbiorową przechowalnią, lecz naszym prywatnym zbiornikiem, specjalną rezerwą. Sen kamienny jest niedoceniany jako szczególna postać istnienia, w którym osiąga ono, by tak się wyrazić, wyjątkową gęstość; rodzaj monolitycznego skupienia, gdy jest się poza ja, wszak u siebie bardziej i pełniej niż kiedykolwiek.

Kiedy milczą świadkowie

Śnienie to wielki temat literatury, opisy marzeń i wizji sennych od zawsze zapełniały powieści, poezje i dramaty. Poetyki oniryczne i wiążące się z nimi wyobrażenia są fascynującą kwestią, ale interesująca by była historia przedstawień snu kamiennego, głębokiego. Od niego się przecież wszystko zaczęło: „Przypuścił tedy Pan Bóg twardy sen na Adama: a gdy zasnął, wyjął jedno żebro z niego, i napełnił ciałem miasto niego”.

Twardego snu nie da się opowiedzieć, gdyż jego beneficjent nie ma nic do opowiedzenia, a ewentualny świadek nie ma o co pytać. Może tylko opisać śpiącego z zewnątrz, domyślić się po jego poruszeniach jakości snu, co gwałtowniejszych na przykład koszmarów. Jednak świadek woli domyślać się nie snu niespokojnego, lecz głębokiego, gdyż to on przynosi patrzącemu osobliwą przyjemność. Albowiem istnieje również pierwotna czy instynktowna przyjemność obserwacji ciała śpiącego, poruszanego – wzruszanego – regularnym oddechem, jego repetytywną harmonią.

Najlepiej w bezsłownej, „szamańskiej” kontemplacji, przy czym tym razem nie ciało własne jak u szamanów, tylko czyjeś inne jest jej przedmiotem. Bezsłownej, lecz nie u Prousta, którego kontemplujący, jednakże rozgadany Marcel – wybieram tylko krótki fragment – przygląda się śpiącej wybrance.

Oto on: „Ja, który znałem kilka Albertyn w jednej, miałem wrażenie, że widzę jeszcze ich wiele, wszystkie spoczywające koło mnie. Brwi jej, sklepione jakoś inaczej niż zwykle, okalały gniazdo powiek niby zaciszne gniazdo alcjona. Rasy, atawizmy, skażenia drzemały w jej twarzy. Ilekroć przesunęła głowę, stwarzała nową kobietę. Często nie podejrzewaną przeze mnie. Zdawało mi się, że posiadam nie jedną, ale niezliczone młode dziewczyny. Oddech jej, coraz to głębszy, podnosił teraz regularnie pierś, a na piersi skrzyżowane ręce, perły przesuwane rozmaicie, choć tym samym ruchem, niby owe łodzie, owe cumujące łańcuchy, które potrąca fala. Wówczas czując, że zasnęła całkiem, że nie obiję się o rafy świadomości, pokryte teraz pełnym morzem głębokiego snu, śmiało i cicho rzucałem się na łóżko, kładłem się koło niej, obejmowałem ją ramieniem, kładłem wargi na jej twarzy i na jej sercu, dotykałem jej ciała ręką, która została wolną i którą, tak samo jak perły, podnosił oddech Albertyny; ja sam poruszałem się od jej regularnego ruchu; płynąłem w śnie Albertyny” (przeł. Tadeusz Żeleński-Boy).

Ten dłuższy cytat wart jest miłosnej mszy: płynąć w ­czyimś śnie to piękna wyprawa, zwłaszcza w czasach kwarantanny. A w czasach najgorszych to wielka ucieczka. „Madonno moja, grzechu pełna / W sen jak w zwierciadło pęknięte wprawiona” (Krzysztof Kamil Baczyński).

Od przyglądania się śpiącym są przede wszystkim artyści. Portretów i rzeźb tych, co zasnęli, jest legion. Niektórym śpiącym śnią się rzeczy straszne, odmalowane nad ich głowami jak na obrazach Füssliego, Goi, Dalego, Kahlo, innych, i piękne (jak sny o zwiastowaniu czy jak sny dziecięce u Gauguina). Większość śpiących przedstawiona jest jednak w śnie, o którym nie wiemy nic; czasami możemy się z wyrazu twarzy domyślić, że śni się im coś przyjemnego.

W dawnym malarstwie uderza mnie to, że dzieci śpiące są o wiele lepiej odmalowane niż dzieci jawne; wiadomo, że dzieci i różne putta najsłabiej na tamtych płótnach wychodziły; sen przywraca je realizmowi (ten śpiący amorek ­Caravaggia).

Tak jak nie wiemy o sobie, że mamy podświadomość, tak też nie widzimy siebie śpiących. To dosyć trudny, jeśli nie przykry widok, kiedy ktoś nas akurat sfilmuje czy zrobi nam zdjęcie; coś z przemocy na intymności, coś z pornografii. Wpatrywanie się w innych śpiących niż my sami usuwa to poczucie obnażenia, ale pozostawia uczucie dziwności. Czyjś sen eksponuje zawiłość naszego istnienia: to, że możemy tak łatwo odklejać się od siebie, wyglądać absolutnie inaczej, być podmiotem niestałym. Bardzo lubię obraz Botticellego „Wenus i Mars”, obraz, na którym mężczyzna śpi, odnieść można wrażenie, snem kamiennym, tak odległym od tego, co tutaj.

Czy błogość, grymas błogości jest najłatwiejszy do uchwycenia? Pięknie wygląda na śpiącej „głowie”, rzeźbie ­Brâncuşiego. Aż nadto rozkosznie u Rubensa („Angelica i pustelnik”), czysto erotycznie u Courbeta na słynnym erotycznym „Śnie”. Uroczo na „Śpiącej” Renoira. Ładnie, lecz nieco niepokojąco u Malczewskiego („Harpia we śnie”). Gorzej na twarzach w krainie mlekiem i miodem płynącej wyobrażonej przez Bruegla („W krainie szczęśliwości”).

Fetyszyzacja ciała i erotyczność to nieodłączny towarzysz przedstawień śpiących. Ale też wielu artystów umiało uchwycić pozaerotyczną pracę ciała w chwili snu, fenomenologicznie przedstawić jego pozy (tak jakby śpiący byli idealnym modelem do malowania), nieraz ujawniając to, co jest w ciele śpiącym najbardziej odmienne od ciała jawnego, najbardziej obce wobec postury życia na jawie; takie obrazy są najbardziej przejmujące.

Courbet jako jeden z nielicznych przedstawił inny obraz ciała pogrążonego we śnie. Jego „Śpiąca” przedstawia kobietę na lewym boku, zwróconą do nas plecami. Co przypomina aforyzm nr 89 Heraklita z Efezu, różnie na polski przekładany. U Adama Czerniawskiego jest tak: „Czuwający mają świat wspólny, śpiący są odwróceni do swoich osobnych światów”.

Odwrócić się od wspólnego świata to odmówić spojrzenia, odmówić czuwania, nie chcieć mieć z tym, co tutaj, nic wspólnego, taka jest natura twardego snu, co Courbet dobrze pojął. Ciało, które przewraca się na bok i odwraca plecami, wytycza wprost granicę, linię podziału: za nim, z tyłu, od naszej – tych, co patrzą – strony rozciąga się świat porzucony, przed nim przestrzeń snu, w którą wstąpiło. Ten, kto śpi na wznak, tylko zasypia; granicę przekracza kładący się na boku, odwracający się plecami. Odwrócić się, by zasnąć, oznacza wyrwać się z szeregu, dokonać dezercji niemożliwej za dnia, wtulić się w kamień. Póki kur – niestety/na szczęście – nie zapieje. ©


OD REDAKCJI: W pierwotnej wersji tekstu z winy redakcji podany został błędny autor cytatu „Madonno moja, grzechu pełna / W sen jak w zwierciadło pięknie oprawiona”. Jest nim Krzysztof Kamil Baczyński. Czytelników i Autora za pomyłkę przepraszamy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, historyk literatury, eseista, tłumacz, znawca wina. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W 2012 r. otrzymał Nagrodę Literacką NIKE za zbiór „Książka twarzy”. Opublikował także m.in. „Szybko i szybciej – eseje o pośpiechu w kulturze”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 20/2020