Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Inspiracja, innowacja, kreatywność, wychodzenie poza utarte schematy, opuszczanie strefy komfortu, gotowość do ryzyka, stawianie na młodość, odrzucanie konserwatywnych uprzedzeń... To wcale nie jest lista zagadnień omawianych podczas jakiegoś intensywnego weekendowego szkolenia z dziedziny technik rozwoju osobistego. Nie jest to także zestaw celów przygotowany dla klienta przez jednego z niezwykle dziś popularnych „coachów kariery”. I nie jest to spis treści dowolnie wybranego poradnika z cyklu „jak spełnić marzenia i jeszcze na tym zarobić”. Nie jest to nic z tych rzeczy, niemniej – mogłoby być. Czy też raczej należałoby powiedzieć: owszem, jest to każda z tych rzeczy, ale nie tylko.
Jest to bowiem również ekstrakt z wypowiedzi nieszczęsnego Stocktona Rusha, założyciela firmy OceanGate, budowniczego łodzi Titan, za której sterami osobiście siedział owego feralnego dnia, kiedy to potężne podwodne ciśnienie doprowadziło do implozji. Od wielu lat systematycznie nagabywany o kwestie bezpieczeństwa, słownie i listownie upominany przez ekspertów od badania oceanicznych głębi, Rush do ostatniej chwili pozostawał bezwzględnie przekonany o słuszności własnej wizji, której skala – jak podkreślał – nie mieściła się w żadnych przyjętych w branży standardach. Owładnięty poczuciem dziejowej misji – człowieka, który raz na zawsze odmieni oblicze podmorskiej żeglugi – zapamiętale konstruował swoją przeklętą (jak się potem okazało) kapsułę, nie zwracając uwagi na ostrzeżenia. A w licznych wypowiedziach udzielanych mediom – emploi błyskotliwego i zbuntowanego innowatora świetnie się sprzedaje, wiadomo – perorował z uśmiechem, że „kto nie chce ryzykować, nie powinien wychodzić z domu”. I że nie zamierza zatrudniać „pięćdziesięcioletnich białych mężczyzn” – czyli byłych wojskowych, którzy z racji doświadczenia i posiadanych kompetencji znają się na tych sprawach i dlatego w innych firmach są cenionymi pracownikami – ponieważ stanowią naturalną zaporę dla przepływu twórczej energii. Istotnie, „pięćdziesięcioletni biali mężczyźni” – acz przecież nie tylko oni – wielokrotnie i wprost twierdzili, że OceanGate naraża swoich klientów na śmiertelne zagrożenie i prędzej czy później doprowadzi do wielkiej tragedii.
TOMASZ STAWISZYŃSKI W „TYGODNIKU”
Zobacz SERWIS SPECJALNY z felietonami i artykułami Tomasza Stawiszyńskiego >>>>
Cóż, nieszczęsny Stockton Rush – primo voto inżynier lotnictwa, który ongiś własnoręcznie zbudował sobie samolot, później zaś zafascynował się eksploracją przestrzeni w przeciwnym zgoła kierunku – był w tym sensie człowiekiem na wskroś nowoczesnym. Można by wręcz powiedzieć – a słychać to wyraźnie w jego energetycznej retoryce, w jego kuszącej obietnicy omijania arbitralnie ponoć ustanowionych obostrzeń, pochwale młodości i potępieniu „dziaderstwa”, słowem: w całej tej narcystycznej iluzji braku jakichkolwiek ograniczeń – że był nieodrodną emanacją współczesnego świata. Dokładniej: kultury, w której te wartości stawiane są na piedestale, czczone i traktowane bezalternatywnie jako jedyna dopuszczalna ścieżka kariery, a zatem jako jedyna dopuszczalna ścieżka życia (bo przecież życie i kariera to obecnie tylko nieznacznie różniące się od siebie zakresem znaczeniowym terminy). Kultury wreszcie, która (z prawa i lewa) porzuca dziś fundamentalne dla liberalnego uniwersalizmu poczucie bazowej wspólnoty i podobieństwa wszystkich ludzi na rzecz nowych tożsamościowych plemienności, nierzadko skrywanych pod kostiumem emancypacji.
To prawda, ale – znowu – nie tylko. Ta popularna wiązka sloganów i fantazji przenikających nieszczęsnego Stocktona Rusha, która finalnie zaprowadziła go – niestety w towarzystwie czterech innych osób – w niewyobrażalnie ciemne i zimne miejsce, jest nam przecież doskonale znana od zarania dziejów. A w każdym razie od zarania dziejów Zachodu, czyli od starożytnych Greków, którzy, jak wiadomo, rozpoznali i opisali głęboką matrycę losu, archetypową siatkę form, w jakich zawsze i wszędzie przejawia się to, co istnieje. Bo czy nieszczęsny Stockton Rush nie przypomina jednego z najbardziej charakterystycznych mitycznych bohaterów, któremu wprawdzie nie poświęca się w poszczególnych wydaniach tej czy innej „Mitologii” zbyt wiele miejsca, ale którego historia trwale zapada nam w pamięć, skoro tylko o niej pierwszy raz przeczytamy? Chodzi oczywiście o Ikara, człowieka bez wątpienia nieoglądającego się na smętne narzekania i ostrzeżenia „pięćdziesięcioletnich białych mężczyzn”, przekonanego, że nie dotyczą go wcale żadne konwencjonalne restrykcje, nie obowiązują nieubłagane prawa rządzące materią (stanowiącą wszak odwieczną barierę dla nieskończonych aspiracji ducha). Czy zatem nie z tym właśnie ikaryjskim impulsem – fantazją skrzydlatego chłopca pewnego, że oto zdolny jest przekroczyć nieprzekraczalne i nic go w tym nie powstrzyma – mamy do czynienia w strasznej historii batyskafu Titan?
Oczywiście, nieszczęsny Stockton Rush jest jakby Ikarem à rebours. Magnetycznie przyciąga go nie tyle świetlisty blask i ciepło słońca, ile nieprzejrzysta, zimna, dziwaczna głębia oceanu, która ostatecznie – podobnie jak to było z Ikarem – na zawsze go pochłania. Ale przecież on też najpierw wzlatuje – w swoich pragnieniach i marzeniach – a dopiero potem, jak Ikar, zapada się w toń.
Z tą tylko różnicą, że ten drugi zniknął w niej sam, ten pierwszy natomiast pociągnął za sobą innych. Nie da się ukryć – energia i absolutna pewność siebie takich skrzydlatych chłopców (i dziewcząt) mają potężną moc. I proporcjonalnie do niej tragiczne skutki. ©