Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wielkanoc, czyli święto zmartwychwstania... Niedawno przeczytałem rozprawkę, w której to zmartwychwstanie opisane jest jako mit, jako opowieść powstała w pierwszym lub drugim wieku po Chrystusie. Tekstów z tego okresu jest niewiele i powstanie Jezusa z grobu miało zostać właśnie wtedy wymyślone – nie będę referował argumentów, wspomnę tylko, że przyjęcie tej teorii musiałoby oznaczać odrzucenie znacznej części pism uznanych przez chrześcijan za prawdziwe. Oczywiście, w powstanie z martwych trudno uwierzyć, trudno zresztą uwierzyć w wiele spraw. Zmartwychwstanie Jezusa nie jest nigdzie opisane jako wydarzenie banalne czy oczywiste. Apostołowie z trudem przyjmowali je za fakt, a wielu ludzi po prostu nie wierzyło. Pogląd kwestionujący fakt powstania z martwych Jezusa jest zresztą stary jak chrześcijaństwo.
A jednak... Nawet jeśli dziś powtarza się w nowej wersji stare argumenty zaprzeczające zmartwychwstaniu Jezusa, chrześcijaństwo istnieje i wiara w zmartwychwstanie istnieje. Kryzysem dotknięci są wyznawcy i obrońcy tej wiary. Kwestionowane jest ich postępowanie. Kwestionowany jest stworzony w oparciu o tę wiarę system, który rzeczywiście może budzić zastrzeżenia. Bo co jest od Pana Boga, a co od ludzi? Papież Franciszek, i oczywiście nie tylko on, robi porządek w Kościele. Ale tu nie chodzi o Kościół. „Jeśli zaś Chrystus nie zmartwychwstał, to próżne jest nasze głoszenie i próżna jest nasza wiara”.
Wielkanoc jest więc świętowaniem Zmartwychwstania. Co roku niby świętujemy to samo, ale ponieważ my nie jesteśmy tacy sami, obchodzenie Wielkanocy też nie jest takie samo. Ja pamiętam np. Wielkanoc, podczas której odkryłem liturgię. To było w małym miasteczku Mogielnica. Sposób życia mojej rodziny uległ kompletnej zmianie i w Mogielnicy właśnie, chyba po raz pierwszy, uczestniczyłem jako ministrant w liturgii paschalnej. Byliśmy, brat i ja, ministrantami. Wtedy ta Wielkanoc, rok chyba 1946... Coś absolutnie nowego. Niczego nie pamiętam dokładnie, ale samo liturgiczne przeżywanie święta zapisało się w pamięci.
W tym roku – ile to już lat od tego 1946 – mój brat odszedł. Ileż Wielkanocy byliśmy zupełnie gdzie indziej: on poza Polską, ja w Krakowie, w Warszawie... Ale teraz zmarł i wróciły wspomnienia tamtych lat. Byliśmy prawie równolatkami, więc do pewnego momentu wszystko robiliśmy razem, a później ta wspólnota przetrwała, choć byliśmy od siebie oddaleni setki kilometrów. Umarł w Polsce, otoczony kochającymi go bliskimi osobami. Odchodzenie, śmierć, jednak wśród najbliższych.
Dlaczego opowieści o Zmartwychwstaniu tak bardzo się różnią?
Wielkanoc jest świętem nadziei. Nie tylko nadziei eschatologicznych, ale także tych doczesnych, ziemskich, ograniczonych. Nie należy ich gasić. Kto wie, może będzie lepiej, może nowy przewodniczący Episkopatu okaże się orłem, może Ukraina osiągnie swój cel, wolność, może pokusy podboju słabszych przez silniejszych okażą się nie do realizacji, bo państwa i ludzie okażą się lepsi i mądrzejsi, niż to bywało w przeszłości. Kto wie, jak będą przebiegały losy ludzkości, nie mówiąc o losach Ziemi. Jest jednak dosyć ludzi mądrych i dobrej woli, by sprawy nie obróciły się ku najgorszemu. A nawet jeśli tak się nie stanie, jeśli nie najlepsi i najmądrzejsi, ale będący ich przeciwieństwem nadal będą kierowali sprawami świata, nawet wtedy zawsze jest nadzieja na niebo, o którym nam przypominają te święta.
Alleluja. Zmartwychwstał i my zmartwychwstaniemy. Jak? Kiedy? To się okaże.