Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zanim jeszcze pojawił się w sieci słynny wywiad Tuckera Carlsona z Władimirem Putinem, ba, zanim jeszcze w ogóle został przeprowadzony, rozgrzały się do czerwoności konta rozmaitych antysystemowców oraz miłośników teorii spiskowych (nie będę wymieniał których, żeby nie robić im reklamy). Z wcale nie tak znowu zaskakującą jednomyślnością ogłaszali oni w kolejnych postach, że już za chwilę stanie się gołym okiem widoczne coś, co dotąd kłamliwe media głównego nurtu starały się przed opinią publiczną ukrywać.
Mianowicie – że Władimir Putin jest w istocie sojusznikiem i przyjacielem wszystkich ludzi przywiązanych do „normalnych, tradycyjnych wartości”. A także dostrzegających, jak skorumpowany i przeżarty demoralizacją jest „system” światowej polityki. Putin – twierdzili – od lat przeciwstawia się obyczajowym przemianom i kulturowym rewolucjom animowanym przez szeroki front zachodnich środowisk liberalno-lewicowych. A do tego doskonale rozumie, czym w Stanach Zjednoczonych (i nie tylko) jest osławiony deep state. Sekretne państwo w państwie, niejawna grupa trzymająca władzę i pociągająca za sznurki, zza kadru zręcznie sterująca marionetkową oficjalną elitą. To właśnie – podkreślali – łączy Putina z Donaldem Trumpem, który również rzucił rękawicę zakulisowym możnowładcom.
Cóż, okazało się, że akurat te wątki – owszem, często w rosyjskiej propagandzie obecne – niespecjalnie w wywiadzie wybrzmiały. Carlson wprawdzie dopytywał o rzekomo zaskakującą niedecyzyjność amerykańskich polityków, rosyjski dyktator zaś wspominał, jak umawiał się na to lub tamto z prezydentem USA, a potem administracja wszystko odwołała. Ale nic ponadto. Podobnie nie zaznaczyły się „tradycyjne wartości” – chrześcijańska Rosja versus sataniczny Zachód – choć akurat o ontycznej jednolitości prawosławnego świata Putin parę razy napomknął. Generalnie jednak skupiał się – jak wiadomo – na powtarzaniu, że pokojowa i uczciwa Rosja nie wywołała wojny, nikogo nie napadła i napadać w przyszłości również nie zamierza. Oczywiście, jeśli znowu poczuje się zagrożona – tak jak w przypadku Ukrainy, którą „kolektywny Zachód” popychał w objęcia NATO – to co innego. Wtedy zrobi, co trzeba, żeby się uratować. No ale będzie to równoznaczne z konfliktem na skalę światową, a przecież dobrze wiadomo, czym się taki konflikt może skończyć. Stąd apel miłośnika pokoju z Kremla do krwiożerczych zachodnich przywódców: opamiętajcie się i przestańcie!
Słowem – klasyka kłamliwej rosyjskiej propagandy, z którą mamy do czynienia od lat, zwłaszcza dwóch. Niezależnie jednak od tego, czy Putin wypowiedział czy nie wypowiedział słów, których od niego ci wszyscy antysystemowcy oczekiwali – samo oczekiwanie i skojarzenie, z którego wypływa, pozostają faktem. Odzew na tę rozmowę również wyraźnie gra na analogicznych nutach. Oto walący się pod ciężarem własnej bezwładności, braku tożsamości i imponderabiliów liberalny Zachód oraz nieliczni obrońcy tego, czym kiedyś był i czym znów mógłby być. Zwolennicy tradycyjnych wartości, rodziny, moralnego i prawnego ładu, poszanowania dla tradycji i wiary przodków. Pogromcy wszelkich deep states. I Putin, który stoi dziś z nimi ramię w ramię.
Jest to rzeczywiście skrajnie niebezpieczne i niepokojące. Nie tylko jednak to, że Putin zaczyna zyskiwać na Zachodzie sympatię coraz większej grupy ludzi rozczarowanych polityką liberalnych elit. Ale przede wszystkim, że dzieje się to w jakiejś mierze z powodu upowszechniania tej właśnie zbitki: tradycyjne wartości, konserwatyzm, prawica równa się Putin i Rosja. Przy czym jest to utożsamienie indukowane zarówno przez Putina (celowo), jak i przez tych świadomych albo nieświadomych propagatorów antysystemowych narracji i teorii spiskowych, którzy ochoczo mu basują. Paradoksalnie, basują mu w tym także pod wpływem coraz bardziej radykalnej polaryzacji (która jest Rosji zdecydowanie na rękę) również niektórzy przedstawiciele szeroko rozumianego obozu liberalno-lewicowego.
Owszem, jest to poręczny pocisk w politycznej wojnie – sprawić, żeby opcję światopoglądową oponenta skleić w masowej asocjacji z Putinem i Rosją. Takie manewry erystyczne stosuje się także w polskich sporach i konfliktach. Słychać to było zwłaszcza przed ostatnimi wyborami. Problem polega jednak na tym, że – po pierwsze – to nieprawda. Putin nie jest żadnym konserwatystą, jest dyktatorem i makiawelicznym technologiem władzy. Używa konserwatywnej narracji wyłącznie cynicznie, na zimno, w służbie interesów.
Jasne, istnieje prorosyjska skrajna prawica, ale istnieje również prorosyjska skrajna lewica. W obu przypadkach nie jest to całość krajobrazu, a Rosja, o czym nie raz pisał m.in. Peter Pomerantsev, celowo wspiera obie skrajności, ponieważ zawsze gra na antagonizowanie. Po drugie natomiast – co właśnie świetnie ilustruje przykład recepcji wywiadu Carlsona z Putinem – pełne skojarzenie konserwatyzmu, chrześcijaństwa i krytycznej postawy wobec polityki liberalnych elit z Rosją może zadziałać, już działa, w znacznym stopniu nie tyle antykonserwatywnie i proliberalnie, ile raczej… prorosyjsko. Po prostu – w ludziach o takich przekonaniach może wytworzyć, już wytwarza, wrażenie, że Putin faktycznie jest ich sprzymierzeńcem i w związku z tym należy go wspierać. Podczas gdy tak naprawdę jest całkiem odwrotnie.
Trzeba przyznać – nieźle to sobie Władimir Władimirowicz wykombinował. Gorzej, że wciągnął w tę grę także tych, którym powinno być do niego jak najdalej, ale stają się dziś mimowolnymi wyrazicielami jego starannie skomponowanej propagandy.