Polska, jeden z ostatnich europejskich krajów bez związków partnerskich. „Dla mojego kraju nie istnieję”

Polscy politycy jak ognia boją się prawa, którego przestały się obawiać nawet ich konserwatywne elektoraty. A sami zainteresowani tracą już wiarę, że we własnym kraju przestaną być niewidzialni.

21.05.2024

Czyta się kilka minut

Krakowski Marsz Równości. 21 maja 2022 r. // Fot. Joanna Mrówka / Forum
Krakowski Marsz Równości. 21 maja 2022 r. // Fot. Joanna Mrówka / Forum

Rafał, po czterdziestce, od kilku lat w związku z Wojtkiem, mówi o sobie: obywatel klasy B. – Mogę głosować, korzystać ze świadczeń i zasobów tego państwa. Ale w jednej, bardzo ważnej sferze życia nie istnieję. Związki partnerskie sprawiłyby, że poczułbym się znowu obywatelem klasy A.

Gdy pytam, na ile to w najbliższym czasie realne, słyszę kilkusekundową ciszę. – Jeśli już, to w wersji mocno okrojonej – po chwili mówi Rafał. – Marne szanse – wzdycha Wojtek. – Zawsze będą pilniejsze sprawy. A jeśli nawet coś się tu ruszy, to dopiero po wyborach prezydenckich.

Marta, po pięćdziesiątce, od kilkunastu lat w związku z Izą, uważa, że związki partnerskie w Polsce wyciągane są tylko dla politycznej awantury: – Teraz znowu są na tapecie. I znowu znikną, gdy skończą się wybory europejskie.  

– Jestem chłodnym optymistą. Dzisiaj, mimo wszystko, jesteśmy bliżej ich wprowadzenia niż kiedykolwiek w III RP – uważa z kolei Jarosław Jagura, prawnik Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, jednej z pięciu organizacji zrzeszonych w Koalicji na rzecz Związków Partnerskich i Równości Małżeńskiej. 

Co uważają ci, od których wszystko będzie zależeć, czyli politycy nowej koalicji, to opowieść dłuższa i bardziej skomplikowana.

Drobne opóźnienia i wielki hamulcowy

Może to być opowieść o lekcji politycznego realizmu, jaką odbiera ministra ds. równości w rządzie Donalda Tuska, Katarzyna Kotula z Nowej Lewicy. I o jej zmieniającej się mowie ciała: jeszcze w grudniu i styczniu wyrażającej zapał oraz pewność siebie, potem przechodzącej w zauważalne poczucie frustracji.

Dla formacji Kotuli ta ustawa była priorytetem. O tyle realistycznym, że podobny postulat wysuwała w „stu konkretach” także Koalicja Obywatelska. Tym bardziej oczekiwanym, że 12 grudnia, a więc dzień przed powołaniem nowego gabinetu, Europejski Trybunał Praw Człowieka orzekł, iż Polska łamie prawa swoich obywateli i że musi wprowadzić regulacje dla związków jednopłciowych. „Czas dyskryminacji mija” – ogłaszała triumfalnie Kotula w grudniu na platformie X. I dodawała: „To skandaliczne, że PiS doprowadził do tego, że osoby LGBT o swoje prawa musiały walczyć na arenie europejskiej, bo w ich ojczyźnie nienawistna władza odbierała im podstawowe prawa”.

Później były kolejne deklaracje terminów pojawienia się projektu. W styczniu w Polsat News Kotula mówiła, że prawo o związkach partnerskich „to nie jest kwestia problemowa” i że zostanie pokazane przed wiosną. W połowie kwietnia, a zatem wczesną wiosną, że debata nt. aborcji nieco spowolniła bieg wypadków w temacie związków, ale ustawa i jej założenia są już gotowe. I że ma nadzieję na ich ogłoszenie – w formie projektu rządowego, co podkreślała przy każdej okazji – „w ciągu kilku dni”.

Na początku maja Kotula – już bez obecnego wcześniej pojednawczego tonu w stosunku do koalicjantów – wyznała w TVN24, że „wielkim hamulcowym” w sprawie związków jest PSL i osobiście ich lider Władysław Kosiniak-Kamysz. Ujawniła też, że przez wiele tygodni toczyły się z ludowcami „dobre rozmowy”, ale zbliżające się wybory europejskie sprawiły najwyraźniej, iż lider PSL nie chce otwarcie zgodzić się na kontrowersyjne w jego elektoracie rozwiązania.

– Kosiniak kluczy, kręci – mówi mi Hubert Sobecki z organizacji Miłość Nie Wyklucza, kolejnej zrzeszonej w Koalicji. – Nie chce powiedzieć wprost, że według niego rodzin LGBT+ ma w Polsce nie być.

– Myśli pan, że taki wyznaje pogląd? – dopytuję Sobeckiego.

– W praktyce się to do tego sprowadza. Zrobiliśmy ostatnio szeroką akcję słania do niego maili. Rodzina ze Śląska pisała: „Panie Premierze, pewnie Pan nie wie, że miejscowość, w której żyjemy, w ogóle istnieje. Ale pytamy: czym nasza rodzina się różni od pańskiej?”. Takich maili poszło ponad tysiąc.

– Reakcja?

– Żadna. I będzie żadna, dopóki się tej partii do reakcji nie zmusi.

– Marszałek senior Marek Sawicki z PSL deklarował, że nie poprze związków.

– One już istnieją, i wychowują dzieci. Bez zgody pana Sawickiego. Proszę więc zadać mu to pytanie: co ma tym rodzinom do zaoferowania? 

Odpowiedź jest prosta: nic. Gdy pytam marszałka seniora, czy jest skłonny poprzeć projekt w jakiejkolwiek formie, odpowiada bez sekundy wahania. – Nie. Najpierw chcą paluszek, potem rękę, a potem już po całości – mówi o działaczach społeczności LGBT+. Gdy zaś pytam, co najbardziej przeszkadza mu w ewentualnej ustawie, odpowiada: – Wszystko. Jeśli ja słyszę, że taki projekt będzie ułatwiał rozwody, to dziękuję. Niech sobie żyją, tak jak żyją, i niech robią tak, jak robili do tej pory. Ja żadnej zmiany prawa nie poprę.

– To kuriozalne, że gdy domagamy się prawa do ślubu cywilnego, które pan Sawicki posiada od zawsze, w odpowiedzi słyszymy, że chcemy rozwodów – ripostuje Sobecki. –  Rozumiem, że ani kolejne śluby, ani rozwód Władysława Kosiniaka-Kamysza nie wzbudzają w panu pośle takich obaw?

Co faktycznie może się znaleźć w ewentualnej ustawie? I czy rzeczywiście konserwatywni politycy mają się tu czego obawiać?

Chcą bezpieczeństwa...

Polska jest jednym z ostatnich krajów – obok Litwy, Rumunii, Bułgarii i Słowacji – bez ustawy o związkach partnerskich. Kolejne kilka państw, jak Łotwa, Węgry, Włochy, Cypr, Chorwacja i Czechy, ma wyłącznie tę formułę prawną dla par jednopłciowych (w pozostałych unijnych krajach istnieje równość małżeńska).

Nie ma stałego zestawu praw mieszczących się w formule związku partnerskiego. Może on oznaczać tylko podstawowy zestaw zapisów ułatwiających – w sferze spadkowej czy podatkowej – codzienne życie. A może powoływać instytucję niemal niczym, poza nazwą, nieróżniącą się od małżeństw, bo zawierającą nawet prawo do wspólnej adopcji dziecka.

Także wspomniany wyrok ETPC nie przesądził, w jakiej formie Polska ma uczynić zadość prawom par jednopłciowych. – W ogóle konsekwencje zlekceważenia tego wyroku trudno określić, bo przecież Rada Europy nie ma siłowych argumentów, a tylko dyplomatyczne – mówi Jarosław Jagura. – Podobnymi wyrokami nie przejmują się reżimy, nie przejmował się PiS, jednak niewypełnianie takich postanowień psuje nam teraz reputację.

Treść projektu, jaki przedłoży być może w końcu ministra Kotula, jest nieznany. – Ale znamy jego założenia – przypomina Hubert Sobecki. I wylicza: możliwość zawarcia wspólnoty majątkowej, wspólnego rozliczenia podatkowego, automatyczne dziedziczenie po partnerze bez płacenia najwyższego podatku od spadku, dziedziczenie świadczeń emerytalnych, prawo do decydowania o pochówku, gwarancja otrzymania informacji o stanie zdrowia i decydowania o leczeniu. – Dodatkowo wśród założeń są tzw. przysposobienia wewnętrzne. Chodzi o sytuację, w której para wspólnie wychowuje biologiczne dziecko jednej z osób, a druga otrzymuje prawa rodzicielskie – mówi Sobecki.

I zastrzega, że ustawa o związkach partnerskich to z punktu widzenia społeczności LGBT+ i tak wybrakowana i dyskryminująca formuła: – Nasz postulat to od lat równość małżeńska, ale związki partnerskie są krokiem w stronę wyrównania praw.

Czego oczekują sami zainteresowani? – Nie jesteśmy już młode, więc dla nas najważniejsze jest bezpieczeństwo – mówi Marta. – I takie sprawy jak dziedziczenie, możliwość wzięcia wolnego w przypadku choroby partnerki czy dostęp do informacji o stanie zdrowia.

Dla Rafała ważne jest dziedziczenie. – Przytoczę prawdziwą historię – mówi. – Umiera właściciel lokum, w którym mieszkał przez dekady z partnerem. I ten partner z dnia na dzień zostaje bezdomny, bo lokum formalnie nie było jego własnością, choć był najbliższą osobą dla zmarłego. Owszem, mogli sobie sporządzić testament, tylko że ten testament może później sądownie podważyć rodzina zmarłego. A nawet jeśli nie podważy, to ten partner zapłaci rodzinie zachowek i wysoki podatek od spadku.

– Mało się u nas mówi o nieheteroseksualnych parach w wieku senioralnym – dodaje Rafał. – O ile w latach 60. czy 70. liczba jawnych i żyjących razem par jednopłciowych była niewielka, to w latach 90. czy dwutysięcznych wzrosła. Dziś ci ludzie już są w wieku emerytalnym albo zbliżają się do niego. I chcą mieć te same prawa co heteroseksualne małżeństwa, w których np. pobierająca niższą emeryturę żona przejmuje po śmierci męża część jego świadczeń. Dziś osobę będącą w związku z partnerem albo partnerką przez dekady można wymazać gumką w godzinę od śmierci tej drugiej strony.

– Bardzo ważnym aspektem jest też prawo do decydowania o miejscu i rodzaju ceremonii pogrzebowej. Do dziś pamiętam partnera pacjenta, który ze łzami w oczach zapytał mnie: „Co zrobić, bym to ja mógł go pochować?” – dodaje Wojtek. Obaj zaznaczają, że dla nich związek partnerski powinien oznaczać nie tylko prawa, ale też wzajemne obowiązki, wsparcie, opiekę.

Gdy dekadę temu Joanna Mizielińska, Marta Abramowicz i Agata Stasińska badały w Instytucie Psychologii PAN związki jednopłciowe (kompleksowych pomiarów ilościowych tej grupy już później nie było), aż 75 proc. pytanych chciało zarejestrować w przyszłości swoje relacje, gdyby zaistniała taka możliwość. Większość ze względów praktycznych, jak „możliwości odbierania listów, wspólnego rozliczania się czy objęcia ubezpieczeniem zdrowotnym swojego partnera/partnerki” (za raportem „Rodziny z wyboru w Polsce. Życie rodzinne osób nieheteroseksualnych”).

...swojego i dzieci

W badaniach sprawdzono też oczekiwania par wychowujących potomstwo. „Prawie połowa rodziców (...) wspomniała (...) o problemach związanych z trudnościami w kontaktach ze służbą zdrowia czy szkołą – pisały autorki. – (...) Rodzic społeczny wychowujący dziecko jest formalnie osobą obcą i nie może podejmować żadnych decyzji dotyczących dziecka”.

Marta opowiada o kobiecie z dzieckiem, którego biologiczny ojciec zniknął, gdy syn był mały. Kobieta po krótkim czasie związała się z partnerką, która przez kolejne kilkanaście lat była faktycznym rodzicem. – Później biologiczna matka zmarła na raka – relacjonuje Marta. – Szczęście w nieszczęściu, że dziadkowie, stanowiący dla dziecka najbliższą rodzinę, zaakceptowali partnerkę zmarłej córki jako matkę. Ale gdyby tego nie zrobili, byłaby wojna o opiekę. Zakończona najpewniej zwycięstwem krewnych.

Koordynująca wspomniane badania w PAN prof. Joanna Mizielińska (dziś Collegium Civitas) zwraca uwagę, że nowa ustawa o związkach partnerskich powinna zawierać możliwość wewnętrznych przysposobień z jeszcze jednego powodu: – Na Węgrzech, ale też w innych miejscach, gdzie ten element w ustawie pominięto, pary jednopłciowe niechętnie korzystały z nowego prawa. Dotyczyło to zwłaszcza par z dziećmi.

List do osób LGBT

Amerykański jezuita o. James Martin, założyciel portalu outreach.faith, wspierającego osoby czujące się marginalizowane w Kościele, zadał Franciszkowi w liście trzy pytania, które najczęściej słyszy od katolików LGBT i ich rodzin.

I to nie tylko tych, które wspólnie wychowują biologiczne dziecko jednej ze stron. – Problemy mogą mieć także pary, które za granicą adoptowały dziecko albo mają wspólne potomstwo pochodzące np. z surogacji, a następnie wracają do Polski – mówi Jarosław Jagura z HFPC. – Ustawa powinna regulować sytuację takich dzieci, zapewniając im choćby polskie dowody osobiste i akty urodzenia. Teraz takie dziecko pojawia się na terenie RP i zawisa w prawnej próżni. Nie może nawet mieć dowodu z wpisanymi imionami rodziców, są problemy z numerem PESEL. A pamiętajmy, że jest on potrzebny do tak prozaicznych rzeczy jak zapisanie dziecka do przedszkola.

Wszystko jednak wskazuje na to, że projekt zawierający wewnętrzne przysposobienia nie przejdzie przez Sejm: takim zapisom „weto” mówi nie tylko marszałek Sawicki, ale też wicepremier Kosiniak-Kamysz. Czy tym oporom konserwatywnych polityków towarzyszą podobne opory ich wyborców? Sondaże są co najmniej niejednoznaczne. Wiele zależy od tego, jakim językiem politycy opowiedzą Polakom o potencjalnej zmianie.

Wyborcy PiS: dlaczego nie?

Gdyby za punkt odniesienia brać inne kraje, to jesteśmy na szarym końcu. W zeszłym roku IPSOS przeprowadził w 30 państwach świata sondaż, który pokazał m.in. skalę akceptacji dla jednopłciowych małżeństw i innych form prawnego uznania par tej samej płci. Na małżeństwa zgadza się w Polsce 32 proc. pytanych (mniej tylko w Singapurze, Rumunii i Turcji), zaś na inne formy kolejne 35 proc. Z kolei adopcje aprobuje najniższy ze wszystkich krajów odsetek – 33 proc. pytanych.

Gdy jednak za punkt odniesienia brać odpowiedzi Polaków na te same pytania dekadę wcześniej, widać zmianę: np. jednopłciowe małżeństwa w 2013 r. popierało o 11 punktów procentowych mniej respondentów (21 proc.). Podobne zmiany widać w innych pomiarach. W 2021 r. sondaż IPSOS dla OKO.press pokazał, że łączna pula Polaków popierających związki partnerskie i/lub równość małżeńską wynosiła 56 proc., przy 39 proc. przeciwników. Rok później odsetek zwolenników wzrósł o 6 punktów procentowych.

Największe zaskoczenie przyniósł niedawny sondaż Ipsos dla OKO.press i TOK FM, w którym zupełnie inaczej zdefiniowano problem. „Pary osób tej samej płci czasem wychowują wspólnie dzieci. Obecnie prawo uznaje tylko rodzica biologicznego. Czy Pana/Pani zdaniem partner lub partnerka rodzica biologicznego powinni mieć prawną gwarancję przysposobienia dziecka, żeby zabezpieczyć jego sytuację np. na wypadek śmierci rodzica biologicznego?”. Na tak postawione pytanie, będące w gruncie rzeczy pytaniem o najbardziej dla polityków kontrowersyjną składową ustawy o związkach partnerskich, pozytywnie („zdecydowanie tak” lub „raczej tak”) odpowiada 69 proc. pytanych. Najciekawszy jest rozkład odpowiedzi wedle partyjnych preferencji. Najwyższe poparcie przysposobienia wewnętrzne dzieci mają w elektoratach KO i Lewicy (odpowiednio 88 i 85 proc.). Jednak także w Trzeciej Drodze, w której jest PSL, poparcie to wynosi aż 75 proc. A i w elektoratach PiS oraz Konfederacji przekracza połowę pytanych (odpowiednio 55 i 54 proc.).

– Myślę, że polskie społeczeństwo jest bardziej postępowe niż klasa polityczna, i to nie od dzisiaj – komentuje prof. Mizielińska. – Już dekadę temu z naszych badań fokusowych wynikało, że wiele par żyje, nie napotykając wokół siebie na objawy niechęci. A równocześnie w Sejmie odbyła się wtedy szokująco homofobiczna debata o związkach partnerskich. Dziś również konserwatywni politycy próbują zagospodarować społeczne emocje, które moim zdaniem przeceniają.

Dla kogo ustawa

Zwłaszcza że nowe prawo może posłużyć także parom heteroseksualnym, które z jakiegoś powodu nie chcą małżeństwa, a jednak zamierzają swoją relację sformalizować. Podkreślała to minister Kotula, deklarując nawet, że jako pierwsza – wraz z partnerem – skorzysta z takiej prawnej możliwości. Ile jest znajdujących się w podobnej sytuacji chętnych, tego nikt nie wie.

Nie wiadomo też do końca, ile mamy w Polsce par jednopłciowych. Szacunki oparte na przyjętym w świecie założeniu, iż w każdej populacji jest 5-7 proc. gejów i lesbijek, wskazują na przynależność do tej grupy co najmniej 2 milionów Polaków. – Badania wskazują, że mniej więcej co druga taka osoba jest w związku intymnym – mówi prof. Mizielińska. – To by oznaczało, że mamy w Polsce kilkaset tysięcy takich związków.

Z kolei wspomniane badania ilościowe tej grupy przeprowadzone przez badaczki PAN pokazały, że w grupie par jednopłciowych dzieci wychowuje 9 proc., zaś w grupie nieheteroseksualnych singli – 2 proc. – Można zatem oszacować, że w dwóch milionowych grupach, osób żyjących w związkach i singli, rodzice będą stanowić łącznie około 110-120 tysięcy, dzieci może być zatem przynajmniej tyle – precyzuje badaczka.

Ponad milion dorosłych i ponad 100 tys. dzieci – taka może być zatem realna liczba osób bezpośrednio zainteresowanych polską ustawą o związkach partnerskich. Co o nich wiadomo? Jak się czują w Polsce?

Trwałe, monogamiczne, szczęśliwe

– Niemal dekadę temu, gdy ogłaszałyśmy wyniki naszych badań, wywołały one spore poruszenie – mówi prof. Mizielińska. – Głównie te ustalenia, które dotyczyły trwałości związków jednopłciowych, wierności, a także życiowych priorytetów i wyznawanych wartości. Niemal wszystkie szły pod prąd stereotypom.

Przeciętny związek jednopłciowej pary trwał dekadę temu cztery lata. Zdecydowana ich większość (w przypadku kobiet bliska 100 proc.) miała charakter monogamiczny. Aż dwoje na troje pytanych mieszkało wraz z partnerką/partnerem, zaś większość pozostałych miała takie plany. Większość badanych była też szczęśliwa w związkach – ponad 90 proc. stanowili zadowoleni z różnych aspektów relacji.   

Związki męskie od żeńskich różniły się głównie pod względem wychowywania dzieci. O ile w grupie par gejowskich tylko co piąty rodzic społeczny (partner ojca biologicznego dziecka) uczestniczył w wychowywaniu potomstwa, wśród par lesbijskich odsetek ten sięgał aż 68 proc. „Rodzic społeczny (w badaniu były to głównie matki społeczne) nie tylko równo uczestniczył w opiece nad dzieckiem, ale też w prawie równym stopniu utrzymywał dziecko” – pisały autorki badania.

Bodaj najciekawsze ustalenia dotyczyły hierarchii wartości. Na ich szczycie stał związek (78 proc. wskazań), plasując się wyraźnie wyżej od zdrowia i przyjaciół (51 i 28 proc.), podczas gdy podobne badania na ogólnopolskich próbach pokazywały zdecydowanie więcej wskazań na inne kategorie (np. dzieci, pracę czy pieniądze). „Osoby nieheteroseksualne – pisały badaczki – mają inną hierarchię wartości, na którą znaczący wpływ może mieć ich doświadczenie związane z odrzuceniem przez społeczeństwo”.

W tamtych badaniach socjolożki PAN próbowały też ustalić, do jakiego stopnia polskie związki jednopłciowe są jawne.

Lepiej martwa niż w związku z kobietą

– Żyję od zawsze w ukryciu. Można powiedzieć, że w kłamstwie – wyznaje Iza. Z Martą poznały się kilkanaście lat temu w przedszkolu ich małych wówczas dzieci, pochodzących z zakończonych bądź właśnie rozpadających się związków hetero. Dziś te dzieci mają już ponad dwadzieścia lat, ale w sytuacji Izy niewiele się zmieniło.

– Dla mojej rodziny to, co robię, jest „chore” i „zboczone”. Jestem przekonana, że moja mama wolałaby mnie widzieć martwą niż w związku z kobietą. Nawet w pracy słyszę, że kobieta powinna być z mężczyzną. I to od osób wykształconych, mieszkających i pracujących w dużym mieście – opowiada Iza, która od początku zastrzegła, że nie chce występować pod swoim prawdziwym imieniem (zmieniłem też w związku z tym imię jej partnerki).

Wyjście z milczenia

Jak wydobyć ich z niepamięci, podważyć utarte przekonania (jedno z osobliwszych negowało istnienie homoseksualizmu wśród Polaków, traktując go jako „niemiecką chorobę”), zrewidować stereotypy?

– U mnie było znacznie łatwiej – opowiada Marta. – Gdy spotykałam się z pierwszą dziewczyną, powiedziałam o tym siostrze, a potem mamie. Szczęścia i radości może nie było, ale była akceptacja. Iza towarzyszy mi w spotkaniach rodzinnych: ślubach czy urodzinach. To nadal nie to samo, co siostra z mężem, którzy funkcjonują oficjalnie jako para. My jesteśmy razem obecne raczej w konwencji: przyjaciółka-przyjaciółka, ale dobre i to. Z tatą w ogóle nie poruszam tematu. Raz tylko on, prosty rolnik, powiedział: „Jest jak jest, rób, żeby było dobrze, ja cię kocham”.

– Pary jednopłciowe mają w Polsce przerąbane. Postrzegani jesteśmy często przez pryzmat stereotypu z parady równości: jako wyuzdani i chcący prowokować – mówi Iza. A Marta dodaje: – Jeśli weźmiemy się pod rękę, to raczej poza naszym miastem, by nie narażać Izy. Nigdy nie spotkałyśmy się na ulicy z niechęcią. Ale to może wynikać z faktu, że przyzwolenie na dwie kobiety okazujące sobie czułość jest większe niż na dwóch facetów.

Rafał i Wojtek też nie pamiętają nieprzyjemnych zdarzeń. – Nie licząc okolic klubów LGBT+ i parad równości – zastrzegają. – Tam okrzyki w stylu „pedały” lub „lesby” to norma.

Wojtek, pracujący w ochronie zdrowia, zapamiętał sytuację, gdy po pomoc zwrócił się pobity gej. „Skoro tak się ubiera, to nic dziwnego, że go to spotkało” – komentowali inni medycy. – Zszokowało mnie to – opowiada Wojtek. Rafał z kolei mówi: – Z hejtem można się spotkać na ulicy w Berlinie, który uchodzi za miasto otwarte. A w Tunezji, to też historia autentyczna, można w hotelu usłyszeć pytanie, czy chcemy pokój ze wspólnym łóżkiem. Nie ma reguły.

Sami od lat żyją w dużej mierze jawnie. Na wsi niedaleko Żyrardowa, w domu razem z rodziną Rafała. – Najbliżsi sąsiedzi wiedzą, że jesteśmy w związku, i nigdy nie spotkaliśmy się z negatywnym odbiorem. Na zakupach ludzie się nawet domyślają i zdarza się nam usłyszeć zdania w rodzaju: „Czego państwo sobie życzą?” – śmieją się Rafał i Wojtek. Przed najbliższą rodziną wyoutowali się dawno, przed dalszą nie. Występują na wspólnych zdjęciach na Facebooku, choć niekoniecznie jako para.

Jedną nogą w szafie

Historie Marty, Izy, Wojtka i Rafała wpisują się mniej lub bardziej w polski społeczny pejzaż otaczający osoby LGBT+. Ostatnia, ogłoszona w 2021 r. edycja publikowanego cyklicznie przez Kampanię Przeciw Homofobii, a prowadzonego przez Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW raportu pokazała regres społecznej sytuacji tej grupy. Aż 37 proc. z ponad 22 tys. pytanych przyznało, że nikomu w rodzinie nie ujawnili swojej orientacji bądź tożsamości płciowej (wzrost z 33 proc. w roku 2017), a o nieheteronormatywności swoich dzieci wiedziało ledwie 55 proc. matek i 40 proc. ojców. Wspomniany regres w niektórych wskaźnikach eksperci (np. dr Mikołaj Winiewski z CBnU) wiązali z homofobiczną atmosferą podkręcaną przez ludzi Kościoła i polityki.

Rozmowa nie z tej ziemi

Gdyby chcieć sprowadzić tych dwoje do etykiet, należałoby powiedzieć: aktywistka LGBT i katolicki konserwatysta, a i tak byłyby to sformułowania należące do neutralnych, bo przy standardach polskiej debaty mogliby usłyszeć raczej, że są „tęczową zarazą” albo „katolem-fanatykiem”.

– Osoba LGBT+ mieszkająca w Polsce wciąż zbyt często boi się wyjść z szafy – podsumowuje gorzko Hubert Sobecki. A prof. Mizielińska dodaje, że badania jednopłciowych par, a więc podgrupy LGBT+ z definicji bardziej odkrytej, dają bardziej zniuansowany, choć też daleki od pełnej jawności obraz. Powszechną wiedzę o związkach przepytywanych dekadę temu par jednopłciowych mieli tylko ich przyjaciele: 52 proc. respondentów odpowiadało, że wszyscy, 30,4 proc., że większość przyjaciół, kolejne 16,1 proc., że niektórzy (w sumie 98 proc. pytanych). Znacznie mniejsza, choć nadal spora jawność panowała wśród współpracowników pytanych: 15,8 proc. respondentów wskazywało odpowiedź „wszyscy”, 22 proc. „większość”, a kolejne 35,6 proc. „niektórzy” (w sumie 69 proc.). Dużo gorzej wyglądała transparentność par w gronie sąsiadów i dalszej rodziny: niemal połowa respondentów odpowiedziała, że w tych kategoriach osób nikt nie wie o ich relacji.

Ale nawet wysokie wskaźniki jawności w gronie najbliższej rodziny nie muszą być dla par jednopłciowych dobrą wiadomością. Raz, że nie wszyscy wiedzący te związki akceptowali (np. wśród matek było to nieco ponad 70 proc., a wśród ojców – 60 proc.). Dwa, że nawet wiedza i akceptacja nie muszą oznaczać równości ze związkami hetero. Tylko 44 proc. pytanych przez badaczki PAN par spędzało razem z rodziną pochodzenia święta takie jak Boże Narodzenie czy Wielkanoc. „Oznacza to – konkludowały badaczki – że związki osób nieheteroseksualnych w większości nie są rozpoznane jako związki rodzinne przez rodziny pochodzenia, mimo że osoby je tworzące uważają się za rodzinę”. – Nawet więc, jeśli badania par pokazują ich wychodzenie z szaf, to inne wskaźniki sugerują, że ludzie ci są z powrotem do tych szaf wpychani. I że są to szafy rodzinne – komentuje prof. Mizielińska.

Co dane o jawności oznaczają w kontekście ustawy o związkach partnerskich? Że nie wszyscy potencjalnie zainteresowani z nowego prawa skorzystają. – Choć nie musi wcale tak być – zauważa Hubert Sobecki. – Może się też zdarzyć, że niechcąca się ujawnić para wyjedzie do dużego miasta i tam skorzysta z nowej możliwości.

To jest nasz kraj

Prof. Mizielińska jest w trakcie realizowanego w Collegium Civitas badania osób LGBT+ w wieku ponad 50 lat. Na pytanie, czego osoby te oczekują od państwa, badaczka odpowiada: – Wielu nie oczekuje już niczego. Stracili nadzieję, że to państwo jest po ich stronie.

Rafał i Wojtek podchodzą do sprawy inaczej. Pytani, czy kiedykolwiek rozważali emigrację, odpowiadają (podobnie jak Iza i Marta), że nigdy. – Od ponad 30 lat nasze państwo udaje, że nie istniejemy, ale mnie ta sytuacja skłania do zupełnie innej reakcji niż chęć wyjazdu – mówi Rafał. – Emigracja byłaby czymś w rodzaju przyznania, że ludzie odmawiający nam praw mają rację. Tu pracujemy, tu płacimy podatki i tu chcemy wywalczyć to, co się nam należy. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Państwo niepartnerskie