Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Już jakiś czas temu zauważyłem, że Bret Weinstein – amerykański biolog ewolucyjny, współautor (wraz z żoną, Heather Heying) wartkiej i prowokacyjnej książki o tym, jak współczesna kultura staje w poprzek naszych zaprojektowanych przez naturę predyspozycji – wdał się w zażartą polemikę z tzw. oficjalną narracją dotyczącą pandemii koronawirusa. W szczególności, że w mediach społecznościowych zaczął lansować teorię, jakoby najskuteczniejszym panaceum na covid była iwermektyna, lek stosowany w zakażeniach pasożytami, ślepocie rzecznej i trądziku różowatym. Taki pogląd jeszcze niedawno rozpowszechniał Donald Trump, ponoć sam m.in. iwermektyną na covid leczony. I to właśnie Trumpowi substancja ta zawdzięcza ogromną popularność w kręgach amerykańskiej altprawicy – i nie tylko.
Owszem, podobnie jak wiele innych kuracji, tak i tę sprawdzano w pandemii pod kątem domniemanej efektywności, której jednak – taki jest naukowy konsensus – nie stwierdzono. Kto chce, może na ten temat – i w ogóle na temat rozmaitych innych, ponoć cudownych kuracji – poczytać na stronie Science Based Medicine (www.sciencebasedmedicine.org). Pisał o tym głównie prof. David Gorski, onkolog z Karmanos Cancer Institute w Detroit, od lat niestrudzony demaskator i tropiciel wszelkiej pseudonauki i pseudomedycyny. I chyba właśnie w jakimś jego eseju po raz pierwszy natrafiłem w tym kontekście na nazwisko Weinsteina. Co mnie, przyznam, zdziwiło. Wcześniej wprawdzie nigdy jakoś szczególnie uważnie go nie czytałem, ale odruchowo miałem raczej za racjonalnego i rzetelnego.
Zmieniło się to diametralnie 13 lutego 2024 r. Wtedy to bowiem na kanale Joego Rogana – najpopularniejszego autora podkastów na świecie – pojawiła się ponad trzygodzinna rozmowa z Weinsteinem. I natychmiast wywołała małe trzęsienie ziemi. Nie tylko wśród wiernych odbiorców Rogana, ale także wśród osób zajmujących się demaskowaniem pseudonauki (z Davidem Gorskim, jakżeby inaczej, na czele).
Proszę mi – weteranowi teorii spiskowych, który z niejednego konspiracyjnego pieca chleb jadał – wierzyć. Jest tam, w zasadzie, wszystko. No dobrze, nie ma reptilian. Teoretycznie. Ale równie dobrze mogliby być. To bowiem, co Weinstein o współczesnych elitach biznesowo-politycznych mówi, jak ulał pasuje do tych krwiożerczych jaszczurów z kosmosu. Pal sześć zresztą elity. Akurat teza, że coraz bardziej odklejają się od rzeczywistości zwykłych ludzi i robią, co w ich mocy, żeby poszerzać swoją i tak już ogromną władzę oraz i tak już ogromne majątki – jest oczywista. Nie potrzeba teorii spiskowych, żeby sobie z tego zdawać sprawę, choć nie da się przedstawić bezspornych dowodów, że tak jest, bo to kwestia społeczno-polityczno-psychologiczna. No ale już teza, że szczepienia na covid masowo zabijają albo że zastosowana w nich technologia mRNA jest czymś skrajnie niebezpiecznym w skali indywidualnej i zbiorowej, jak najbardziej daje się zweryfikować. Istnieje na ten temat rozległa literatura, istnieją statystyki, istnieją wiarygodne analizy, z których to lub tamto wynika. Jak to zatem możliwe, że wykwalifikowany akademik, doskonale znający się na metodologii naukowej, wyprowadza z dostępnych danych zupełnie odmienne wnioski niż przytłaczająca większość ekspertów specjalizujących się w temacie?
Ale to nie koniec. Niechby Weinstein poprzestał na opowieści o elitach, które przygotowują operację pozbawienia mas własności i podmiotowości, i o pandemii jako istotnym, acz nie najistotniejszym tej machinacji składniku. Można by wtedy po prostu uznać, że w tej konkretnej sprawie znamienity naukowiec operuje osobliwym i pozbawionym umocowania w twardych faktach obrazem świata. Tyle że w pewnym momencie swojego oskarżycielskiego wywodu Weinstein nawiązał także – w tonie jednoznacznie aprobatywnym – do jednej z najbardziej absurdalnych, a zarazem najbardziej śmiercionośnych teorii spiskowych, jakie w ogóle kiedykolwiek powstały. A mianowicie do AIDS-negacjonizmu.
Ta wciąż podtrzymywana przez kilku naukowców-outsiderów hipoteza zakłada, że wirus HIV jest nieszkodliwy, AIDS natomiast rozwija się wskutek niezdrowego stylu życia, zażywania narkotyków, rozwiązłości seksualnej itp. Szacuje się, że wskutek działalności jej głównych propagatorów – czyli Petera Duesberga, niegdyś świetnie zapowiadającego się biologa z Berkeley, oraz jego dwóch współpracowników, Davida Rasnicka i Harveya Bialy'ego – zmarło kilkaset tysięcy ludzi, którzy uwierzyli, że zakażenie HIV niczym im nie grozi i zrezygnowali z leczenia. O tym, że Duesberg i spółka w epoce pandemii znów stali się popularni, pisałem na łamach „TP” prawie rok temu – w felietonie „(Nie)oczekiwana zmiana miejsc”. Że jednak na lep tego typu kuriozalnych narracji da się złapać Weinstein – tego, przyznam, nigdy bym nie wymyślił.
Z drugiej strony, no cóż, to po prostu jeszcze jeden przykład nieprawdopodobnie uwodzicielskiej siły mechanizmu, o którym nie raz już tutaj wspominałem. Czasami wymontowanie z racjonalnego obrazu świata choćby jednego elementu prowadzi wprost do spiskowej króliczej nory, w której ziemia usuwa się nam spod nóg i spadamy w otchłań: ciemną, głęboką i niezmierzoną. W tej otchłani zaś „nic nie jest tym, czym się wydaje” i wszystko staje się możliwe. Albo, inaczej mówiąc, czasami od jednej irracjonalnej wątpliwości dochodzi się – tak jak Weinstein, bezwiednie, po nitce spiskowego myślenia – do jakiegoś totalnego, mrocznego kłębowiska.