Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Trzecia odsłona tzw. Lex Czarnek to nazwa nieco myląca: ustawa, która przeszła kilka dni temu przez Sejm, ma tym razem charakter obywatelski, a nie rządowy – i została już przez zwolenników ochrzczona mianem ustawy „Chrońmy dzieci”, ale nie bardzo wiadomo, przed czym. Zabrania w szkołach i przedszkolach działalności organizacji „promujących zagadnienia związane z seksualizacją dzieci” – ale żaden z polityków prawicy nie pokusił się o ich definicję. Seksualizacja, czyli sprowadzanie człowieka do roli erotycznego przedmiotu, to realny problem – ale będące na indeksie rządu organizacje starają się młodzież przed tym zjawiskiem raczej chronić, niż „seksualizację” promować.
Dwie poprzednie wersje ustawy przedstawiano jako wzmacniające głos rodziców – ale było dokładnie na odwrót. Pełnię władzy w kwestii tego, jaką organizację wpuścić do szkoły, mieli kuratorzy oświaty, czyli urzędnicy z PiS-owskiego nadania. W wersji 3.0 kurator takiego prawa weta już nie ma. Czy to wystarczy, by prezydent, który zablokował dwie poprzednie propozycje, tym razem złożył swój podpis? Z Pałacu dochodzą głosy, że nowej wersji Lex Czarnek może pomóc jej obywatelski background.
Tak czy inaczej, warto sobie zdawać sprawę, że ta ustawa i tak już od dawna działa – w formie tzw. efektu mrożącego, który podpowiada dyrektorom, by nie narażać ich placówek na kłopoty. Ważniejsze jest dla PiS-u nie tyle uchwalenie, co jak najdłuższe uchwalanie tego prawa. Bo Lex Czarnek – z burzliwymi debatami i kolejną bohaterską obroną „seksualizowanych dzieci” – doskonale się nadaje na przedwyborczy czas. ©℗