Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Co jakiś czas piszą u nas autorzy i autorki o tym, co zrobić z chrześcijaństwem, żeby wytrzymało próbę współczesnych czasów, sprostało zanikaniu świadomości chrześcijańskiej. Nie mam zdania na temat, „co robić”. Jestem stary i myślę chyba mało współcześnie. Jednak nie mogę zaprzeczyć, że są autorzy, których odbieram jako bliskich. Ksiądz Andrzej Draguła do takich należy. Bliskie jest mi to, co mówi o wyobrażanym sobie przez nas niebie, które „nie ma już wiele wspólnego z niebem eschatologicznym”. Nie oglądałem filmu „Barbie”, ale wiem, o czym mówi.
„Landrynkowy raj”... Jesteśmy zniewoleni przez wyobrażenia jakby religijne, które z religią nie mają wiele wspólnego, a są projekcją naszych doświadczeń bardzo ziemskich. Nade wszystko zaś bliskie jest mi wskazanie na doświadczenie tajemnicy: „Chodźcie, a zobaczycie... bo tajemnicy się nie tłumaczy, lecz doświadcza”. Ten fragment wywiadu Macieja Müllera z ks. Dragułą jest – moim zdaniem – najważniejszy. „Tajemnicy się doświadcza”. Podoba mi się też zalecenie, byśmy jako Kościół szukali nie tylko „nowej narracji o wierze, ale byli także wspólnotą zapraszającą do doświadczania i przeżywania wiary”.
Współpodmiotowość... Znów: refleksja, gdy zostaje wyrażona, uderza swoją oczywistością. To prawda, że model usługowy Kościoła jest prostszy. Role są rozdzielone, odpowiedzialność też. Tak funkcjonuje wiele spraw w naszym świecie. Nie, nie chodzi o współodpowiedzialność za wszystko. Jednak model dochodzącego usługodawcy – praktycznie często obecny – nie jest dla chrześcijan do zaakceptowania.
Fundamentalne doświadczenie Kościoła to parafia. Parafia? Owszem, ale pod warunkiem, że liczy 150 osób, a nie 15 tysięcy. Ks. Draguła wie – obserwował to na Zachodzie – że tworzenie dużych struktur nie przynosi dobrych skutków. Jak to rozwiązać wobec malejącej liczby księży (nad czym ks. Draguła specjalnie nie ubolewa)? Mówi – ale jakby od niechcenia – o roli diakonów stałych. W każdym razie nic dobrego się nie osiągnie przez tworzenie dużych struktur. To wie na pewno. Struktury Kościoła ulegają redukcji. Widzimy to i często nad tym ubolewamy, gdy tymczasem zamiast ubolewać, powinniśmy pytać, czy to, co było, było rzeczywiście po myśli Założyciela Kościoła.
Autor nie poprzestaje na strukturach. Rozmówca go prowokuje: „Dużo piszesz o tym, że nauczanie wiary zanadto skoncentrowało się na etyce”. Odpowiedź jest z pewnością dla wielu zaskakująca. Autor stwierdza, że pod wpływem Benedykta XVI sam przestał się koncentrować na moralnej doskonałości. Uwaga, że musimy się rozstać z XX-wieczną tradycją złogów interpretacyjnych Pisma Świętego, a przynajmniej krytycznie ją przejrzeć, jest nowym otwarciem. Refleksja na temat przypowieści o synu marnotrawnym to tego znakomity przykład.
Refleksje ks. Andrzeja Draguły są doskonałym przykładem szukania nowego sposobu odczytywania Objawienia. Nie pierwszym: mieliśmy na tych łamach już różne. Pierwszą reakcją starszej generacji (do której się zaliczam) jest odżegnanie się od takich prób i pozostawanie przy starych zasadach. Z każdego punktu widzenia jest w tej odruchowej reakcji błąd. Tradycja chrześcijańska, jak każda, ma swoją historię, na którą się składają osiągnięcia i błędy. Co więcej, chrześcijańska tradycja ewoluuje. Coraz lepsza znajomość starożytności sprawia, że stare teksty odczytujemy coraz lepiej. Świadomość zasad, których się trzymano dziesięć czy dwadzieścia wieków temu, różni się od naszej metody krytycznej, odsiewającej fantazyjne dekoracje od zimnej informacji.
W odniesieniu do faktu narodzenia i życia Syna Bożego, w odczytywaniu tekstu mamy poważne trudności. Obok krytyki tekstu wykluczającej nadprzyrodzoną interwencję – taka też ma swoje uprawnione miejsce – mamy też krytykę tekstu, której przykładem są poglądy ks. Draguły. Delikatna aluzja do złudzenia, że „religia jest niezbędna do dobrego życia”, sygnalizuje jeden z najczęściej popełnianych błędów. Tych ostrzeżeń jest w wywiadzie więcej. Ale nasz rozmówca nie wali nimi czytelnika po głowie: niuansuje, zdecydowanie zwraca uwagę na konieczność odrzucenia „złogów interpretacyjnych” – ale, na litość Boską, nie wszędzie i nie zawsze. Ten wywiad, ten Autor, naprawdę zmusza nas, wierzących, do myślenia.