Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Marcin Żyła: Niemcy wprowadziły wyrywkowe kontrole na granicy z Polską. Oficjalny powód to wzrost liczby nielegalnych przekroczeń, nieoficjalny – wybory w Bawarii oraz Hesji, gdzie federalna minister spraw wewnętrznych Nancy Faeser chce zostać premierką. Ile w tej decyzji jest bieżącej polityki?
Kamil Frymark: Myślę, że jest ona głównym czynnikiem. Dotychczas Faeser sprzeciwiała się kontrolom na granicach z Polską i Czechami tłumacząc, że utrudni to dojazdy pracowników z tych państw.
Dodajmy: codziennie do pracy w Niemczech jeździ ok. 70 tys. Polaków.
Co więcej, kontrole mogą wpłynąć na regularność dostaw produkowanych w Polsce części i podzespołów. Niemieckie związki przedsiębiorców obawiają się, że utrudni to np. produkcję w przemyśle samochodowym. Zwróciłbym też uwagę na dwie ważne dla Niemiec branże, w których pracują Polacy: rolnictwo i sektor opiekuńczo-medyczny.
Do tego dochodzi kwestia dostępności policji federalnej, która odpowiadałaby za przeprowadzanie kontroli. Jeden z policyjnych związków zawodowych obawia się, że zabraknie funkcjonariuszy do ochrony lotnisk czy dworców.
Wyrywkowe kontrole to nic nowego. Od 8 lat obowiązują na granicy z Austrią, skąd tylko od stycznia zawrócono ok. 17 tys. osób. Kontekstem są tu zmiany na szlaku migracyjnym, który dotąd prowadził do Niemiec z Bałkanów przez Chorwację. Teraz coraz więcej ludzi dociera tu przez Słowację i Czechy. A częściowo – przez Polskę.
Niemcy zauważyli, że granicę z Austrią przekracza nielegalnie coraz mniej osób. Natomiast na podstawie przesłuchań ludzi składających wnioski o azyl okazało się, że coraz częściej wybierana jest właśnie droga przez Czechy lub Polskę. Austria wciąż odgrywa istotną rolę na szlaku bałkańskim, ale raz, że ostatnio zaostrzyła politykę migracyjną, dwa, że sama rejestruje teraz więcej osób u siebie.
O jakiej skali zjawiska mówimy? Według Węgrów granicę tego kraju z Serbią usiłuje codziennie przekroczyć ok. 1500 migrantów. Przy czym „usiłowanie” można interpretować szeroko, a ci sami ludzie mogą się też mieścić w statystykach dnia kolejnego. Czyli to nie jest tak, że w ciągu miesiąca dostaje się tą drogą do Unii 45 tys. ludzi. Czy Niemcy mają twarde dane?
Nie podali ich do tej pory. Po stronie niemieckiej jest bardziej obawa i próba działań wyprzedzających.
Czy polska „afera wizowa” odbija się echem w niemieckich dyskusjach przedwyborczych?
Ten wątek pojawił się podczas ubiegłotygodniowych spotkań z kanclerzem Olafem Scholzem w Hesji i Bawarii. Podkreślił on, że tzw. afera wizowa może przyczynić się do wzrostu liczby uchodźców i migrantów w Niemczech. Pierwszy raz użył tego argumentu w taki stosunkowo ostry sposób. Wcześniej pojawiał się on w niemieckiej prasie, natomiast nie był wykorzystywany przez polityków.
Z danych Federalnego Urzędu ds. Migracji i Uchodźców wynika, że od stycznia 2021 r. do maja 2023 r. wniosek o azyl w Niemczech z wizą wydaną przez Polskę złożyło 1230 osób. Od stycznia do maja tego roku – to ostatnie dane, jakimi dysponujemy – było to 351 osób. Biorąc pod uwagę to, że codziennie w Niemczech składa się kilkanaście tysięcy wniosków o azyl, jest to nieduża skala. Kanclerz użył natomiast tego argumentu, aby pokazać, że za tę sytuację są odpowiedzialni nie tylko Niemcy.
W kraju trwa też debata o zaostrzeniu prawa azylowego. Wypowiedź kanclerza miała skłonić Zielonych – którzy tradycyjnie są partią najbardziej otwartą wobec uchodźców – do zmiany podejścia i poparcia zmian w prawie.
Za kilka dni wybory w Słowacji, za kilka tygodni w Polsce, za kilka miesięcy – w graniczącej z nami Brandenburgii. Czy ten kalendarz głosowań oznacza, że utrudnienia na granicach wewnętrznych Unii zostaną na stałe?
Na pewno będzie to mechanizm długo wykorzystywany przez polityków niemieckich do próby zarządzania polityką migracyjną. Z dwóch powodów. Pierwszy to właśnie wybory w kolejnych landach – oprócz Brandenburgii także w Saksonii i Turyngii. Wszędzie tam dominującą siłą jest AfD – partia skrajnie prawicowa, antyimigracyjna, ciesząca się ponad 30-procentowym poparciem. Ma ona duże szanse wygrać te wybory.
Słowacki wybór: czy Robert Fico wróci do władzy? Stawką wsparcie dla Ukrainy
Po drugie, kontrole można wprowadzić szybko. Niezależnie od tego, czy będą skuteczne, jest to wysłanie sygnału do wyborców. Minister Faeser może to zrobić bez żmudnych uzgodnień koalicyjnych z Zielonymi.
Czy Niemcy są zmęczeni otwartą polityką azylową?
Od początku roku w kraju złożono ok. 205 tys. wniosków o azyl – to wzrost o 77 proc. w porównaniu z analogicznym okresem roku poprzedniego. Można więc powiedzieć, że mamy do czynienia z nową odsłoną kryzysu migracyjnego. W ośrodkach dla azylantów brakuje miejsc. Widać to np. w Eisenhüttenstadt przy granicy z Polską.
Po drugie, Niemcy są oczywiście wciąż bogatym państwem, ale gospodarka spowolniła i trwa dyskusja o tym, jak dzielić się kosztami między rządem federalnym a landami.
Trzeci element to uchodźcy z Ukrainy, których jest w Niemczech ok. 850 tysięcy. Siłą rzeczy obciąża to system edukacji, opieki zdrowotnej czy rynek najmu mieszkań i powoduje, że następuje zmęczenie społeczeństwa polityką azylową. Według badań zleconych przez telewizję ARD 78 proc. Niemców uważa, że integracja się nie udaje, 64 proc. – że imigracja ma dla kraju więcej wad niż zalet, i również 64 proc. – że Niemcy powinny przyjmować mniej uchodźców niż dotychczas.
Kamil Frymark jest analitykiem ds. polityki wewnętrznej RFN w Zespole Niemiec i Europy Północnej Ośrodka Studiów Wschodnich.