Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kim byli? Ilu ich było? Dlaczego wyruszyli w tę drogę, co za księgi ich do tego skłoniły? Te i wiele podobnych pytań towarzyszy dziwnym postaciom, które zjawiają się przy Nowonarodzonym. W obrazie betlejemskiej nocy jakoś łatwiej przyjmujemy zresztą aniołów niż króli. Zresztą czemu „króli”, skoro w ewangelicznym opisie to słowo nie pada? Wiadomo, że przez blisko trzy wieki o narodzeniu Jezusa raczej milczano. W każdym razie nie było osobnego święta – obchodzono je razem ze świętem Objawienia Pańskiego (czyli właśnie Trzech Króli). A opisy tego, co działo się w Betlejem, mogą pochodzić od Matki Jezusa, mogą też – przynajmniej niektóre ich fragmenty – pochodzić z wyobraźni.
Oczywiście wiemy, że tego rodzaju opowieści bywały ozdabiane nadzwyczajnościami i nikt nie dociekał, w jaki sposób czytelnik odbiera opis akcji aniołów ani nawet jakie to mogły być akcje. Więcej: myślę, że rozbudowywano opowieści specjalnie po to, by zwyczajnym wydarzeniom nadać wymiar niezwykły, bo inaczej – tak sądzono – zginie on pośród opisów innych, zwyczajnych ludzkich czynności. W każdym razie powiedzmy jasno: w Ewangeliach narodzenia nie ma króli. Są mędrcy. Nie wiemy, ilu ich było, a ich przygody także nie są zbyt pewne. Nie będę się więc spierał o te postacie ani o ich zachowania, choć takie spory się toczą i zawsze będą nie do rozstrzygnięcia. Nie wiem, czy istnieją argumenty, które mogłyby przekonać wszystkich, że coś było albo czegoś nie było. Moment na pewno był osobliwy, okoliczności i sam fakt narodzin Jezusa były wydarzeniami bez precedensu. Nawet jeśli Mesjasz był oczekiwany, to jednocześnie był – i to oficjalnie – negowany.
To wcale nie jest dziwne. Przyjęcie narodzin Jezusa zawsze będzie czymś ryzykownym. Żadne argumenty nie będą w stanie przebić się przez warstwę uprzedzeń czy przekonań, a jednocześnie zawsze będą ludzie wierzący. Mimo wątpliwości tych rozsądnych, mimo niezwykłości samego faktu, wciąż znajduje on nie tylko tych, którzy wierzą, ale wierzących aż do oddania życia.
Nie warto się więc spierać o detale ani o najdziwniejsze nawet opisy. Istotne jest to, kto się wtedy urodził. Wyznawcy Jezusa, którzy przeszli przez etapy wiary, niewiary, a potem znów wiary, tylko już innej niż wcześniejsza, są dla nas – ponad dwadzieścia wieków – wystarczającymi świadkami.
Wiara w fakt jedyny, wiara bez ułatwiających precedensów, wiara w Syna Bożego Pana Jezusa Chrystusa przetrwała dwa tysiąclecia. Obrosła w różne wierzenia i legendy, zagubiła pierwotne elementy i przybrała nowe. Lecz w samej istocie pozostała tą samą wiarą, odkładającą nasze ziemskie doświadczenia na bok, i to nie tylko na moment, ale na zawsze dopuszczając jego obecność w naszym życiu. Spór z niewierzącymi jest więc daremny. Jedyne, co może dawać do myślenia, to wiara odnajdywana przez wątpiących. Jej istnienia nie da się zaprzeczyć, a pewność doświadczeń tej wiary nie ustępuje pewności niewierzących.
Nie znamy dalszych dziejów mędrców. Rozmaite o nich opowieści to również wytwory ludzkiej wyobraźni. Wolę autorów, którzy jak Piotr Sikora zatrzymują się na progu domu i nie idą dalej. Bo spotkania z Jezusem nigdy nie dawało się opowiedzieć. Geniusz ewangelistów zawsze jest na granicy wiarygodności i tajemnicy. Słowa Jezusa są proste, a jednocześnie takie, jakich byśmy nigdy nie powiedzieli, reakcje zaś po ludzku różne. Wcale nie zawsze przesłanie Jezusa spotykało się z entuzjazmem. Byli tacy, którzy odchodzili zawiedzeni.
Idziemy więc, jak ci mędrcy. Wyruszamy z zapałem i z przekonaniem, że zaraz dojdziemy do jądra tajemnicy. Jak długo może trwać pierwszy zapał? Na ile kilometrów wystarczy przekonania o sensowności podróży? Jak gwiazda może okazać się przewodnikiem? Gwiazd jest przecież wiele i łatwo je pomylić. Ci jednak ani nie zwątpili, ani się nie pomylili. Doszli, znaleźli, ofiarowali dziwne dary Dziecku, którego się nie spodziewali, i... wrócili do krainy swojej.